Kolejna kusicielka niedoczytana.
Płaskostopie narracyjne. Temat niezły. Chyba.
Nie polecam
MOJA OCENA: BEZ OCENY
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
PROLOG
Podpalacz uciekł, zanim w niebo uniosły się pierwsze smugi dymu. Ulice były puste. Z budynku sądu rozlewała się pomarańczowa poświata, za słaba, by przyćmić blask księżyca czy neonowe reklamy piwa nad zajazdem po drugiej stronie.
Dym gęstniał szybko. Kłębił się, tworząc czarne chmury. A jednak kiedy ulicą przejeżdżał samochód, kierowca tylko przyspieszył.
Niedługo potem buchnęły z dachu pomarańczowe płomienie. Ogień oślepiał, więc oko nie byłoby w stanie odróżnić ciemnej szarości od czerni nieba. Ludzie pojawili się akurat w chwili, kiedy z budynku zaczęły wypadać okna. Pękały jedne po drugim. Trzask szkła brzmiał jak seria wystrzałów. Z ziejących oczodołów okien buchnęły na zewnątrz jaskrawe płomienie, oświetlając twarze gapiów.
Rozbrzmiały syreny, których nikt nie usłyszał. Pożar zagłuszył wszystkie inne dźwięki. Pomruki ognia przypominały ostrzegawcze dźwięki dobiegające z gardła lwa. Z pubu wybiegły dwie dziewczyny. Spóźniły się na przedstawienie. Jedna zaczęła rozpytywać gapiów, czy ktoś jest w budynku, czy ktoś coś widział. Druga zastygła w bezruchu i zasłoniła dłonią usta.
Kiedy pojawili się strażacy, ulica wyglądała jak za dnia. Tłum się cofnął. Stojący najbliżej byli mokrzy od potu. Wszyscy mieli załzawione oczy. Może od gryzącego dymu, a może dlatego, że wieść już się rozeszła.
W budynku ktoś jednak był.
CZĘŚĆ 1
Zapamiętaj raz na zawsze: jeśli za pierwszym razem coś ci nie wyjdzie, próbuj aż do skutku.
–
1
Laura przyspieszyła, by nadążyć za Scottem i Sophie. Szkolny plecak obijał jej się o dolną część pleców.
– Zaczekajcie na mnie! – krzyknęła, ale nie posłuchali.
Przystanęła na chwilę przed spalonym sądem. Duże zdjęcie Bena tonęło w kwiatach i zabawkach. Kwiaty już przywiędły i zbrązowiały, ale wśród zabawek dostrzegła małego pluszowego kotka, który idealnie zmieściłby się jej w dłoni. Ben go nie potrzebował. Przecież nie żył. Kiedy podeszła, żeby wziąć zabawkę, spojrzała na zdjęcie chłopca. Patrzył jej prosto w oczy oskarżycielskim wzrokiem. Zostawiła więc maskotkę tam, gdzie leżała. Ponieważ bliźnięta na nią nie zaczekały, pędem rzuciła się za nimi, by nie zostać w tyle.
Słońce igrało na ich jasnych włosach, zmuszając Laurę do mrużenia oczu. Biegnąc ulicą, oboje walczyli na kije, udające miecze, i raz po raz na przemian krzyczeli en garde! Mieli na sobie takie same biało-zielone mundurki jak Laura, tyle że jej koszulka nie była już biała. Po co najmniej kilkuset praniach zyskała barwę jasnego alabastru. Kiedyś należała do Sophie, a przed nią do ich starszej siostry Rose, tak samo jak szorty.
Chociaż Laura nosiła używane rzeczy, sama była wyjątkowa. Wiedziała, że jest najbardziej uroczym i słodkim dzieckiem wśród rówieśników. Jej prosto obcięta grzywka podkreślała wielkie oczy okolone ciemnymi rzęsami. Miała mały nosek i kształtne różowe usta. Żyła w oczekiwaniu na słowa zachwytu i głaskanie po głowie.
– Pośpiesz się, Lauro! – wrzasnął Scott.
– Nie mam takich dużych nóg jak wy! – odkrzyknęła, stukając głośniej podeszwami butów o chodnik.
Wtedy ją zobaczyła.
Pszczołę.
Przystanęła gwałtownie. Pszczoła przypominała żelek w kształcie fasolki. Miała groźnie wyglądające żółto-czarne paski. Bzycząc, wisiała w powietrzu nad krzewem obsypanym fioletowymi kwiatami o silnym zapachu i blokowała Laurze drogę. Laura zapragnęła jej dotknąć. Była pewna, że pszczoła jest miękka jak gąbka. Chciała chwycić ją kciukiem i palcem wskazującym, ścisnąć i przekonać się, czy pęknie. Jeszcze nigdy nie została użądlona, ale kiedy w szkole przytrafiło się to Caseyowi, strasznie płakał, czyli musiało go bardzo boleć.
Obeszła pszczołę skrajem chodnika, przesuwając się centymetr po centymetrze, aż dystans między nią a owadem sięgnął dwóch metrów.
Kiedy się odwróciła, na ulicy nie było nikogo. Sophie i Scott skręcili za jeden z rogów i zniknęli jej z oczu. Gdyby dobrze się nad tym zastanowiła, na pewno domyśliłaby się, gdzie poszli, ale nie była w stanie myśleć. Podmiejska ulica wydawała się rosnąć, a ona czuła, że się kurczy. Krzyk narastał jej w gardle. Chciała przywołać mamę.
– En garde!
Usłyszała to wyraźnie z lewej strony. Pobiegła ile sił w nogach w stronę tego głosu.
Sophie i Scott przebrali się w T-shirty i kontynuowali walkę na miecze w ogrodzie. Nie zaprosili Laury. Nie lubili „zabaw dla małych dzieci”, jak to nazywali, chociaż Laura argumentowała, że skoro chodzi już do szkoły, oficjalnie przestała być małym dzieckiem. Usiadła na ławce w kuchni. Wsłuchana w krzyki i śmiech bliźniąt, wpatrywała się w trzy talerze z krakersami, które Rose zostawiła im na podwieczorek.
– Już nie żyjesz! – usłyszała wołanie Scotta zza okna.
Widziała, jak Sophie odgrywa dramatyczną i nagłą śmierć. To była głupia zabawa, i tak nie chciałaby się w to bawić. Ponieważ nie zwracali na nią uwagi, zabrała im z talerzy krakersy i czym prędzej wepchnęła do buzi.
Przeżuwała zadowolona, machając nogami i kopiąc ławkę. Echo głuchego dźwięku poniosło się po domu. Laura wiedziała, że jest niegrzeczna. Gdyby mama była w domu, nie puściłaby jej tego płazem. Mimo to nie przestawała kopać ławki, chciała zostawić na niej brązowe ślady, o które mogłaby oskarżyć Sophie albo Scotta. Jeszcze nie zdecydowała kogo.
Kiedy otworzyły się drzwi sypialni Rose, Laura natychmiast się uspokoiła. Starsza siostra szła korytarzem, tupiąc energicznie. Czasem zaplatała Laurze warkocze, robiła makijaż i powtarzała, że jest bardzo ładna. Zupełnie jak laleczka, mówiła. Laura liczyła, że siostra zajmie się nią dzisiaj, ale szybkie i ciężkie kroki Rose rozwiały te nadzieje.
– Jak było w szkole? – Rose otworzyła lodówkę i włożyła głowę do środka, jakby chciała wchłonąć jej chłód.
– Dobrze. Nina powiedziała, że wejdzie na wysokie drzewo, ale nie dała rady, spadła i stłukła sobie tyłek.
Rose wyjrzała zza drzwi lodówki i spojrzała na Laurę. Trzymała w ręku puszkę coli. Uniosła kąciki ust, jakby za chwilę miała wybuchnąć śmiechem.
– Serio?
– Uhm! – Laura zaczęła chichotać. Rose jej zawtórowała. Laura lubiła śmiech siostry. Rose była najpiękniejszą dziewczyną, jaką znała, nawet kiedy marszczyła brwi, a to zdarzało jej się najczęściej. Kiedy się śmiała, wyglądała jak księżniczka.
– Biedna mała – powiedziała Rose. Przestała się śmiać i przytknęła puszkę coli do czoła.
Laura milczała. Nina wcale nie spadła z drzewa. Tak naprawdę weszła na samą górę, a potem chwaliła się tym wyczynem przez całe popołudnie.
– Co to było za walenie, które przed chwilą słyszałam?
– Nie wiem. Zapleciemy włosy, Snobko?
– Wiesz, że nie lubię, kiedy mnie tak nazywasz.
– Psieprasiam – powiedziała Laura. Czasem, kiedy udawała małe dziecko, Rose topniało serce, ale tym razem siostra nawet na nią nie spojrzała. Zamiast tego otworzyła puszkę i pociągnęła spory łyk. Laura popatrzyła na obrazki na ramieniu siostry. Biegły od łokcia po bark i wyglądały jak malowane pisakiem, ale były trwałe. Laura uważała je za piękne. Rose zerknęła na zegarek i jęknęła.
– Kurwa, spóźnię się! – Gwałtownie odstawiła puszkę, z której ulało się kilka kropli brązowego napoju.
Laura cicho krzyknęła. Nie znała dokładnie znaczenia tego słowa, wiedziała jednak, że jest jednym z najgorszych przekleństw.
– Wszystko powiem!
Rose nie zwróciła na nią uwagi. Wyszła z kuchni i ruszyła do pokoju, żeby przebrać się do pracy. Było oczywiste, że nie ma zamiaru zapleść siostrze warkocza.
Laura zeskoczyła ze stołka.
– Uciekam. Nie zatrzymasz mnie!
Podbiegła do drzwi wejściowych, otworzyła je z impetem i z hukiem zamknęła. Cicho odeszła spod nich na palcach, by Rose myślała, że wybiegła z domu.
Tymczasem postanowiła ukryć się pod łóżkiem. Wczołgała się pod nie i zastawiła pudłem z zimowymi rzeczami. Gdyby została w ukryciu wystarczająco długo, w końcu ktoś zauważyłby jej nieobecność. Zaczęliby jej szukać, ale na pewno by nie znaleźli. Możliwość skutecznego ukrycia się to jedyna zaleta mikrego wzrostu.
Po jakimś czasie zaczęła się nudzić. Poza tym dziwnie tu pachniało, chyba skarpetkami noszonymi przez tydzień na zajęciach z wuefu. Wyczołgała się spod łóżka. Miała już dość tej zabawy w chowanego. Kiedy usiadła po turecku na środku pokoju, zastanawiając się, czy pobawić się pluszowym żółwiem czy psem, zobaczyła przemykający za oknem cień. Może mama wróciła wcześniej do domu?
Podreptała do holu i otworzyła drzwi, ale nikogo tam nie było. Rozczarowana spojrzała na ziemię. Ktoś zostawił jej prezent! Kucnęła, żeby mu się przyjrzeć. Ciekawiło ją, czy to podarunek od ducha Bena z podziękowaniem, że nie zabrała mu kotka-maskotki (...)
***
Gdy spłonął budynek sądu i zginął lubiany powszechnie nastolatek, całe miasteczko pogrążyło się w żałobie. Panika wybucha, kiedy kilka rodzin znajduje na progu porcelanowe lalki łudząco podobne do swoich dzieci. Część mieszkańców uważa, że w ten sposób pedofil oznacza przyszłe ofiary, mnożą się spekulacje i wzajemne oskarżenia. Już nikt nikomu nie ufa, każdy ochoczo zdradza cudze sekrety, nawet te najbrudniejsze. Miejscowa policja jest bezradna, jednak ta sprawa to woda na młyn pewnej ambitnej dziewczyny, która marzy o karierze dziennikarskiej. Rose zaczyna prowadzić śledztwo na własną rękę. Zadaje zbyt wiele pytań i niektórzy uważają, że zasłużyła na karę.