Bardziej jak baśń, czy też opowiadana legenda.
Klimat jest, z tym że cały czas na takim samym poziomie, co od połowy książki zaczyna być usypiające.
Doskonała lektura do poduszki - piszę bez sarkazmu.
Polecam.
MOJA OCENA: 6/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Młyn na Koźlim Brodzie
Działo się to pomiędzy Nowym Rokiem a świętem Trzech Króli. Krabat, wówczas dopiero czternastoletni chłopiec, zmówił się z dwoma innymi łużyckimi1 włóczykijami i ;chociaż panujący z łaski bożej najjaśniejszy pan elektor2 saski zakazał pod najsurow szymi karami żebraniny i włóczęgostwa w swoich włościach (ale sędziowie i wszelkie inne urzędowe persony na szczęście nie stosowały się do tego zbyt skrupulatnie), chłopcy przebrali się za trzech króli i wędrowali po okolicy Wojerecy od wsi do wsi. Wieńce ze słomy okalające ich czapki zastępowały im królewskie korony, a jeden z chłopców, wesoły mały Łobosz z Małkowa, odgrywał murzyńskiego króla, smarując się co rano sadzą. Z dumą szedł na przodzie, niosąc gwiazdę betlejemską, którą Krabat przymocował gwoździami do kija.
Kiedy zachodzili do jakiejś zagrody, brali Łobosza między siebie i śpiewali „Hosanna synowi Dawidowemu!” – to znaczy Krabat tylko poruszał wargami, ponieważ właśnie przechodził mutację. Za to pozostałe królewskie wysokości darły się wniebogłosy, aby to wyrównać.W wielu gospodarstwach bito na Nowy Rok świnie i obdarowywano hojnie panów królów ze Wschodu kiełbasą i słoniną. Gdzie indziej znów częstowano ich jabłkami, orzechami i suszonymi śliwkami, a niekiedy nawet piernikami, ciastkami na smalcu, anyżowymi placuszkami i gwiazdkami z cynamonem.
– Ten rok zaczyna się dobrze! – mówił trzeciego dnia wieczorem Łobosz. – Oby był taki aż do samego sylwestra!
A obie pozostałe królewskie wysokości przytakiwały poważnie głowami, tęsknie wzdychając:
– Jeśli o nas chodzi, godzimy się na to chętnie!
Następną noc spędzili na sianie u kowala w Petrkowym Gaju; tam po raz pierwszy przyśnił się Krabatowi dziwny sen.
Jedenaście kruków siedziało na żerdzi i wpatrywało się w niego. Krabat zauważył przy tym, że na żerdzi było jeszcze jedno wolne miejsce, na samym końcu, po lewej stronie. Wówczas usłyszał głos, który brzmiał ochryple i wydawał się dochodzić skądś z dalekich przestworzy. Głos zawołał go po imieniu. Chłopiec nie miał odwagi odpowiedzieć. „Krabacie!” – rozległo się po raz drugi i trzeci: „Krabacie!”. Po czym głos rozkazał: „Idź do Czarnej Chełmży do młyna, nie będzie to z krzywdą dla ciebie”. Wówczas kruki poderwały się z żerdzi i zakrakały: „Usłuchaj głosu Mistrza, bądź mu posłuszny!”.
To Krabata zbudziło. „Co się też człowiekowi nie przyśni!” – pomyślał, obrócił się na drugi bok i znowu zasnął. Nazajutrz ruszył w dalszą drogę ze swymi towarzyszami, a kiedy przypomniały mu się kruki, śmiał się tylko.
Ale ten sam sen powtórzył się następnej nocy. Znów głos wołał go po imieniu, i po raz drugi krakały kruki: „Bądź mu posłuszny!”. To Krabata zastanowiło. Nazajutrz zapytał gospodarza, u którego nocowali, czy zna wieś, która nazywa się Czarna Chełmża czy jakoś podobnie.
Gospodarz przypomniał sobie, że już kiedyś taką nazwę słyszał.
– Czarna Chełmża… – zastanawiał się. – Ależ tak. W wojereckim lesie przy drodze prowadzącej do Lipki jest wieś, która tak się nazywa.
Następnym razem trzej królowie nocowali w Wielkich Martwicach. Również i tam śniły się Krabatowi kruki oraz ów głos, który wydawał się dochodzić z przestworzy; wszystko odbyło się zupełnie tak samo jak za pierwszym i drugim razem. Wtedy Krabat postanowił pójść za tym głosem. O szarym świcie, kiedy towarzysze jeszcze spali, wymknął się ukradkiem ze stodoły. Przy bramie obejścia spotkał służącą gospodarza, która właśnie szła do studni.
– Pozdrów ode mnie obu mych towarzyszy – polecił jej. – Niestety, muszę ich opuścić.
Od wsi do wsi Krabat pytał o drogę. Wiatr zacinał mu ziarnistym śniegiem prosto w twarz, tak że musiał co kilka kroków przystawać, aby przetrzeć sobie oczy. W wojereckim lesie zabłądził i stracił pełne dwie godziny, zanim odnalazł drogę do Lipki, osiągnął więc swój cel dopiero późnym wieczorem.
Czarna Chełmża była wsią taką samą jak inne puszczańskie wsie. Chałupy i stodoły stały długim rzędem po obu stronach drogi, zasypane głębokim śniegiem – smugi dymu nad dachami, parujące kupy gnoju, porykiwanie bydła. Na kaczym stawie dzieci jeździły na łyżwach, głośno pokrzykując. Ale Krabat daremnie szukał wzrokiem młyna. Jakiś starzec z wiązką chrustu na plecach szedł drogą pod górę. Krabat zapytał go o młyn.
– W naszej wsi nie mamy żadnego młyna – brzmiała odpowiedź.
– A w sąsiedztwie?
– Jeśli tamten młyn masz na myśli… – starzec wskazał kciukiem przez ramię. – Tam, na Koźlim Brodzie, z tyłu za nami, stoi młyn nad Czarną Wodą. Ale… – tu przerwał, jakby poczuł, że już za wiele powiedział.
Krabat podziękował za wyjaśnienie i ruszył we wskazanym kierunku. Lecz już po kilku krokach ktoś pociągnął go za rękaw. Kiedy się obejrzał, ujrzał znów starca z wiązką chrustu na plecach.
– O co chodzi? – zapytał Krabat.
Wówczas starzec podszedł bliżej i z wyraźnie malującym się na twarzy lękiem powiedział:
– Chciałbym cię przestrzec, chłopcze. Unikaj Koźlego Brodu oraz młyna nad Czarną Wodą. Dzieją się tam niesamowite rzeczy…
Krabat po krótkim wahaniu opuścił starca, ruszył dalej w drogę i wyszedł ze wsi. Ściemniało się szybko, więc musiał uważać, aby nie zboczyć ze ścieżki. Dygotał z zimna. Kiedy się obejrzał, zobaczył za sobą zapalające się tu i ówdzie światełka.
„Może byłoby mądrzej zawrócić?”.
– Ale, co tam! – mruknął do siebie i podniósł kołnierz. – Nie jestem przecież małym dzieckiem. A zresztą, przypatrzenie się nic nie kosztuje.
Pewien odcinek drogi Krabat przeszedł lasem po omacku, niczym ślepiec we mgle, aż trafił na polanę. Właśnie w chwili gdy miał już wyjść spod drzew, chmury się rozstąpiły i wychynął księżyc, zalewając nagle wszystko zimną poświatą.
Wówczas Krabat ujrzał młyn.
Oto stał przed nim, jakby przycupnięty w śniegu, mroczny i groźny niczym potężny drapieżny zwierz, który czyha na łup.
„Nikt nie zmusza mnie, abym wszedł do wnętrza młyna” – pomyślał Krabat. Natychmiast jednak naurągał sobie, że jest tchórzem, uzbroił się w odwagę i wyszedł z leśnego mroku na wolną przestrzeń. Śmiało skierował się do młyna, a ponieważ drzwi wejściowe były zamknięte, zapukał.
Pukał raz, pukał drugi, ale za drzwiami nic się nie poruszyło. Ani pies nie zaszczekał, ani nie skrzypnęły schody, ani nie rozległ się szczęk kluczy.
Krabat zapukał po raz trzeci tak mocno, że zabolały go kostki palców.
Znów odpowiedziała mu cisza. Wtedy spróbował nacisnąć klamkę i drzwi się otwarły, bo nie były zamknięte na zasuwę. Wszedł do sieni.
Powitały go grobowa cisza i głęboka ciemność. Tylko na samym końcu korytarza majaczyło jakieś słabe światełko, nikły odblask jasności.
– Gdzie jest światło, muszą być i ludzie – powiedział do siebie.
Z wyciągniętymi do przodu rękoma posuwał się po omacku daleZ wyciągniętymi do przodu rękoma posuwał się po omacku dalej. Światło, jak się przekonał, podchodząc bliżej, sączyło się przez szczelinę w drzwiach zamykających korytarz w głębi. Gnany ciekawością podszedł, skradając się na palcach, do szczeliny i spojrzał przez nią.
Wzrok jego wniknął do ciemnej izby, oświetlonej blaskiem tylko jednej jedynej świecy. Świeca była czerwona, przylepiona do trupiej czaszki leżącej na stole, który zajmował środek izby. Za stołem siedział okazale wyglądający, ciemno ubrany mężczyzna o bardzo bladej twarzy, jakby pobielonej wapnem. Czarna przepaska przesłaniała mu lewe oko. Przed nim, na stole, leżała gruba, oprawna w skórę, zawieszona na żelaznym łańcuchu księga, którą czytał.
Nagle podniósł głowę i spojrzał ponad księgą, jak gdyby dopiero teraz odkrył obecność Krabata za szczeliną w drzwiach.
Jego wzrok przeniknął chłopca aż do szpiku kości. Oko, którym Krabat patrzył przez szparę, zaczęło swędzić i łzawić, widział teraz izbę jak przez mgłę. Krabat przetarł oko i wtedy poczuł, jak jakaś lodowata ręka kładzie mu się od tyłu na ramieniu, tak że nawet poprzez kurtkę i koszulę przejął go chłód. Równocześnie usłyszał, jak ktoś ochrypłym głosem powiedział w łużyckiej mowie:
– A więc jesteś!
Krabat wzdrygnął się, bo ten głos wydał mu się skądś znajomy. Kiedy się obrócił, stał naprzeciw mężczyzny z czarną przepaską na oku.
Skąd on się tu tak nagle wziął? Drzwiami w żadnym razie nie wszedł.
Mężczyzna trzymał w ręku świecę. Przyjrzał się Krabatowi w milczeniu, po czym wysunął podbródek do przodu i rzekł:
– Ja tu jestem Mistrzem. Możesz zostać u mnie uczniem, właśnie mi jednego brak. Chcesz?
– Chcę – usłyszał Krabat swoją odpowiedź. Ale głos jego brzmiał obco, jakby wcale nie do niego należał.
– A czego mam ciebie uczyć? Młynarstwa, czy też wszelkich innych rzeczy? – dopytywał się Mistrz.
– I tych innych rzeczy również – odparł Krabat.
Wtedy młynarz podał mu lewą rękę.
– Przybij na zgodę!
W momencie przybicia na zgodę w młynie rozległy się jakieś głuche, dochodzące jakby z głębi ziemi hałasy i stuki. Podłoga zakołysała się, ściany zadrżały, belki i węgary się zatrzęsły.
Krabat krzyknął i już chciał ratować się ucieczką – oby jak najdalej stąd! – ale Mistrz zastąpił mu drogę.
– To młyn! – zawołał, złożywszy ręce w trąbkę. – Teraz znowu miele!
(...)
***
Czternastoletni Krabat miewa dziwne sny: nieznany głos uporczywie namawia go do wizyty w młynie na Koźlim Brodzie. Miejsce to okazuje się niezwykłe: młynarz po zapadnięciu zmroku zamienia się w jednookiego czarnoksiężnika, który paktuje z ciemnymi mocami, a swych czeladników zaznajamia z tajnikami czarnej magii. Za opanowanie nadludzkich mocy płaci się jednak bardzo wysoką cenę...
Autor Krabata oparł fabułę na popularnej łużyckiej legendzie; mroczna atmosfera, niesamowite przygody i ciężar tajemnicy - to cechy, które swoimi korzeniami sięgają ludowych baśni z terenów polsko-niemieckiego pogranicza. Ta niesamowita historia trzyma czytelnika w napięciu aż do ostatniej strony. Warto dodać, iż jest to jedna z najczęściej nagradzanych pozycji w dorobku Otfrieda Preusslera, tym razem skierowana do nieco starszych czytelników niż Mały Duszek czy Malutka Czarownica. Potencjał książki wykorzystał Marco Kreuzpainter, który zekranizował powieść Preusslera w 2008 roku, nadając filmowi tytuł Uczeń Czarnoksiężnika.
ZGARNIJ EBOOKA Z