Ocena niższa, niż za Imię Wiatru, ale tylko dlatego, że bardziej wizjonersko - autorska, więc trudniejsza:-) Mimo tego, warta przeczytania, jeśli ktoś należy do fan clubu Kvothe'go...:-)
MOJA OCENA: 9/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Głęboko pod dnem rzeczy
Kiedy Auri obudziła się, wiedziała, że ma siedem dni.
Tak. Była tego całkiem pewna. On przyjdzie z wizytą siódmego dnia.
Dużo czasu. Dużo czekania. Ale nie tak dużo jak na to wszystko, co należało zrobić. Jeśli miała być skrupulatna. Jeśli chciała być gotowa.
Otworzywszy oczy, ujrzała słaby blask światła. Niezwykła rzecz, skoro była ukryta głęboko w Schronieniu, w jej najbardziej prywatnym miejscu. Był zatem jasny dzień. Pełnia dnia. Dzień znajdowania. Uśmiechnęła się, czując w piersiach buzujące podniecenie.
Światła było akurat tyle, żeby widziała blady kształt własnego ramienia, kiedy wymacała na półce przy łóżku buteleczkę z kroplomierzem. Odkręciła korek i upuściła kroplę na talerzyk Foxena. Chwilę później zaczął się jarzyć słabym błękitem.
Ostrożnie odrzuciła koc, tak żeby nie dotknął podłoża. Wysunęła się z łóżka i poczuła pod bosymi stopami ciepłą kamienną podłogę. Miednica stała na stole w pobliżu posłania, obok leżał płatek jej najrozkoszniejszego mydła. Żadna z tych rzeczy nie zmieniła się przez noc. To dobrze.
Upuściła kolejną kroplę bezpośrednio na Foxena. Zawahała się, skrzywiła, po czym odmierzyła trzecią kropelkę. Żadnych półśrodków w dzień znajdowania. Wzięła pled i złożyła go kilka razy, przytrzymując ostrożnie brodą, żeby nie zamiatać nim podłogi.
Światło Foxena jaśniało. Najpierw najzwyklejsze migotanie - pyłek, odległa gwiazda. Potem zaczął opalizować mocniej, jak świetlik. Jego blask nasilał się ciągle, aż cały pokrył się jego drżeniem. W końcu rozparł się dumnie na swoim talerzyku jak jasnoniebieski żarzący się węgiel, niewiele większy od monety.
Uśmiechnęła się do niego, podczas gdy on rozpalał się do największego natężenia, aż wypełnił całe Schronienie najprawdziwszym, najjaśniejszym białoniebieskim światłem.
Rozejrzała się. Zobaczyła swoje doskonałe łóżko. Idealne na jej wzrost. Dokładnie tak. Przyjrzała się krzesłu. Cedrowej skrzyni. Malutkiemu srebrnemu kubkowi.
Kominek był pusty. A ponad nim, na obramowaniu, jej żółty liść, kasetka z kamienia, słoik z szarego szkła z przyjemną wysuszoną lawendą. Nic nie było niczym innym. Nic nie było tym, czym nie powinno być.
Ze Schronienia prowadziły trzy drogi. Korytarz, wyjście i drzwi. Te ostatnie nie były dla niej.
Poszła wyjściem do Bramy. Foxen nadal spoczywał na talerzyku, tutaj więc jego światło było słabsze, ale widoczność wciąż wystarczająca. Brama nie była ostatnio zbyt uczęszczana, ale mimo to sprawdziła wszystko po kolei. Na stelażu do wina leżała połówka rozbitego porcelanowego talerza, nie grubszego od płatka kwiatu. Poniżej oprawiona w skórę książka in octavo, dwa korki, mały kłębek sznurka. Z boku czekała na niego delikatna biała filiżanka z cierpliwością, której Auri jej zazdrościła.
Na talerzu na półce ściennej leżała gruda żółtej żywicy. Czarny kamień. Szary kamień. Gładki, płaski kawałek drewna. Prócz tego wszystkiego stała tam malutka buteleczka z drucianym kabłąkowym zamknięciem, rozdziawionym jak wole głodnego ptaka.
Na środkowym stole, na czystej białej ściereczce leżała garść owoców ostrokrzewu. Auri przyglądała się im przez chwilę, a potem przeniosła je na półkę z książkami, na grzędę, do której lepiej pasowały. Rozejrzała się po pomieszczeniu i kiwnęła głową. Wszystko w porządku.
Znalazłszy się z powrotem w Schronieniu, umyła twarz, ręce i stopy. Wyśliznęła się z koszuli nocnej i złożoną umieściła w cedrowej skrzyni. Przeciągnęła się z rozkoszą, wyrzucając w górę ręce i stając na palcach.
Potem zanurkowała w ulubioną sukienkę, tę, którą jej podarował. Była miła w dotyku. Jej imię płonęło w niej jak ogień. Zapowiadał się pracowity dzień.
* * *
Wzięła Foxena i osłoniła dłonią. Przeszła przez Bramę, przemykając przez poszarpane pęknięcie w ścianie. Nie była to szeroka szczelina, ale Auri była tak szczupła, że prawie nie musiała się obrócić, żeby nie otrzeć się barkami o popękane kamienie. Nie było wcale ciasno.
Dychy były wysokim pomieszczeniem o prostych białych ścianach z dopasowanych kamieni. Było to miejsce pozbawione echa, z wyjątkiem jej stojącego zwierciadła. Ale dzisiaj było tu coś dodatkowego, najdelikatniejszy oddech słońca. Przenikało przez szczyt łukowatego wejścia, zawalonego szczątkami: połamanymi belkami i kamiennymi blokami. Ale tam, na samym szczycie, plama światła.
Auri stanęła przed lustrem i zdjęła szczotkę z włosia, która wisiała na jego ramie. Czesała skołtunione przez sen włosy, aż otoczyły ją, unosząc się jak obłok.
Zacisnęła dłoń wokół Foxena; i bez jego niebieskozielonego lśnienia pomieszczenie stało się czarne jak noc. Potem jej źrenice rozszerzyły się i widziała jedynie delikatną plamę wątłego ciepłego światła, wylewającego się spoza rumoszu wysoko nad jej głową. Bladozłoty blask schwytany przez jej bladozłote włosy. Auri uśmiechnęła się do siebie w zwierciadle. Wyglądała jak słońce.
Podniosła rękę, odsłoniła Foxena i czmychnęła szybko w rozciągający się labirynt Rubryk. Wystarczyła ledwie minuta starań, żeby odszukać miedzianą rurę, otuloną izolacją z materiału. Lecz znalezienie idealnego miejsca to jest sztuka, nieprawdaż? Niemal pół mili podążała za rurą przez okrągłe w przekroju tunele z czerwonej cegły, uważając, żeby nie zgubić jej wśród niezliczonych innych splątanych rur.
Potem, bez żadnego ostrzeżenia, rura zakręciła ostro i zanurkowała prosto w łukowatą ścianę, porzucając Auri. Nieuprzejmość. Było oczywiście mnóstwo innych rur, ale te cienkie blaszane nie miały żadnej izolacji. Te z polerowanej stali były zdecydowanie zbyt nowe. Żeliwne wykazywały taką ochotę, że to było aż żenujące, ale osłony miały z bawełny, a na takie kłopoty nie miała dzisiaj nastroju.
Zatem podążyła za grubą kamionkową rurą, która - mrucząc - biegła przed siebie. W końcu zagłębiła się w podłoże, ale tam, gdzie była zagięta, płócienna izolacja wisiała luźno, poszarpana jak koszula ulicznika. Auri uśmiechnęła się i odwinęła delikatnymi palcami pasek materiału, starając się bardzo, żeby go nie rozerwać.
W końcu odszedł cały. Doskonała rzecz. Przejrzysty fragment zieleniejącego płótna, długości jej ramienia. Był zmęczony, ale ochoczy, a gdy go złożyła, odwróciła się i puściła szaleńczym biegiem przez rozbrzmiewający echem Padół, a potem w dół i w głąb Tuzina.
Tuzin był jednym z nielicznych zmieniających się miejsc Podspodzia. Wystarczająco mądry, żeby być siebie świadomym, i dosyć śmiały, żeby być sobą, oraz nieokiełznany na tyle, żeby się zmieniać, pozostając zarazem całkiem prawdziwy. Był niemal wyjątkowy pod tym względem i chociaż nie zawsze bezpieczny czy miły, Auri nie potrafiła wyzbyć się czułości do niego.
Dzisiaj wysoka łukowata przestrzeń była właśnie taka, jakiej się spodziewała, jasna i ożywiona. Snopy słonecznego światła wpadały przez kraty w górze, wnikając w głąb wąskiej doliny ewoluującego miejsca. Światło przesączało się poza rury wspierające belki i krzepką, prostą linię drewnianego pomostu. Stłumiony odgłos ulicznego ruchu dryfował w dół, daleko w głąb poniżej dna rzeczy.
Usłyszała stukot kopyt na kamieniach bruku, ostry i dosadny, jak wyłamywanie kłykci. Usłyszała odległy turkot przejeżdżającego wozu i stłumione, zlewające się głosy. Przez to wszystko przewijał się przenikliwy płacz rozzłoszczonego niemowlęcia, bezskutecznie domagającego się cycka.
Dno Żółtego Tuzina zajmował wydłużony, głęboki staw o wodzie gładkiej jak szkło. Padające z góry światło było na tyle jasne, że Auri mogła dojrzeć drugi węzeł rur pod jej powierzchnią.
Miała już tutaj przygotowaną słomę i trzy butelki, czekające na wąskim kamiennym występie ściany. Spojrzawszy na nie, zmarszczyła brwi. Była tam zielona flaszka, brązowa oraz przezroczysta. Było też szerokie druciane zamknięcie, szara zakrętka i korek wielki jak pięść. Wszystkie miały rozmaite kształty i rozmiary, ale żadne nie było całkiem w porządku.
Zirytowana Auri wyrzuciła ręce w górę.
Pobiegła więc z powrotem do Schronienia, plaskając bosymi stopami o kamienie. Kiedy znalazła się na miejscu, spojrzała na szarą butelkę z lawendą. Podniosła ją, obejrzała uważnie, a potem odstawiła na właściwe miejsce, po czym ponownie stamtąd wybiegła.
Pognała przez Bramę, tym razem zamiast szczeliny w ścianie wybierając ukośne drzwi. Przecisnęła się przez Łoziny, a Foxen rzucał szaleńcze cienie na ściany. Kiedy biegła, włosy powiewały za nią niczym chorągiew (...)
***
Głęboko pod Uniwersytetem istnieje ciemne miejsce. Mało kto o nim wie; to sieć potrzaskanych starożytnych korytarzy i opuszczonych pomieszczeń. W sercu tej zapomnianej przestrzeni mieszka młoda kobieta, która usunęła się w głąb rozległych tuneli Podspodzia. Ma na imię Auri i jest pełna tajemnic.
Muzyka milczącego świata to krótki, słodko-gorzki epizod z życia Auri, jej niewielka przygoda. Jednocześnie radosna i osaczająca, opowieść ofiarowuje szansę ujrzenia świata oczami bohaterki. Daje czytelnikowi okazję poznania spraw, o jakich wie tylko ona.
ZGARNIJ EBOOKA Z