Mary. Przebudzenie grozy Nat Cassidy
"To, że coś istnieje w twojej głowie, Mary, nie oznacza, że nie dzieje się naprawdę."
Zarypisty wstęp który od razu zrozumiałam bo miałam takie same klimaty jak autor jeśli chodzi o film Carrie poprzedzał powieść, która okazała się cieżkim kalibrem.
Ale nie w odbiorze, bo czytało się to rewelacyjnie, prawie jak kingowskie opowieści, ze szczególnym nastawieniem na Szpital Królestwo, choć nie wiem, dlaczego to akurat tak mi się skojarzyło.
Ciężkim, bardzo mrocznym i nie do końca rozsupłanym nieoczywistym, nasączonym dwuznacznością i złem pod przykrywką dobra lub też odwrotnie - tego nie wiemy do sameego końca - tematem była tu sama Mary.
I dopiero po przeczytaniu całości stwierdzam, na czym polegał fenomen tej bohaterki, która we wstępie została porównana do Carrie, choć przez całą historię ani razu nie miałam absolutnie żadnego skojarzenia z Carrie.
Ciężar.
Jest on ciągle gdzieś tam rysowany, chowany pod powierzchnią, gdzieś sobie tam przenika i chowa, sygnalizuje, żeby w końcu pokazać się z całym swoim dramatyzmem.
I fenomenem.
Ta powieść posiada jesestwo Carrie.
"Tuż pod powierzchnią umysłu-w mojej własnej mentalnej pustej przestrzeni-strach zaczyna miotać się w ciemnościach."
Drugim fenomenem przeze mnie uwielbianym jest nieoczywistość. Wysuwa się tu ona na pierwszy plan, nawet przed dramatem, co jest świetnym zabiegiem, bo cały czas niby wiadomo, o co chodzi, ale jednak gdzieś tam się tli coś jeszcze, w zakamarkach umysłu i przeczuć.
Nie tylko głównej bohaterki.
"Nie pamiętam ani przeszłości, ani teraźniejszości. Jak mogę wiedzieć, kim jestem, skoro nie wiem, kim byłam?"
Czytało się to nie szybko, emocjonalnie klimatycznie, grozowo i obrazowo, choć jak zawsze będę wspominała tą bardzo świadomą i dojrzałą powieść, na pierwszy plan wysunie się słowo - ciężar.
"... tylko nie róbmy nic naprawdę Złego, bo nie jestem gotowa na rezygnację z tego, czego mnie wyuczono, i wciąż pragnę być Dobra."
P.S. Jestem fanką cioci Nadine.
MOJA OCENA: 8/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
***