Świetna lektura, cały czas odczuwany niepokój, gdzieś z tyłu głowy, narracja taka, jaką lubię, wspomnienia i teraźniejszość, no i psychol najgorszy z najgorszych - nierozpoznawalny...
Polecam!!
MOJA OCENA: 8/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Heather Simeon, leżała skulona na łóżku w szpitalnej izolatce, szczelnie przykryta cienkim niebieskim kocem, na którego tle odcinały się białe bandaże na jej nadgarstkach. Twarzy prawie nie było widać pod blond włosami. Mimo to odnosiło się wrażenie, że ma szlachetne rysy, coś przykuwało wzrok w gładkości jej policzków, ledwie widocznych przez woal włosów, w pięknie ukształtowanych brwiach, patrycjuszowskim nosie, lekko zaznaczonych bladych wargach. Raziły tylko jej ręce, poobcierane i zakrwawione knykcie, wyszczerbione, nierówne paznokcie. Nie były poobgryzane, lecz połamane.
Jak i ona.
Zapoznałam się już z jej kartą chorobową i rozmawiałam z dyżurnym psychiatrą, który przyjmował ją na oddział poprzedniego wieczoru, wreszcie pogadałam z pielęgniarkami, w większości od lat pracującymi na oddziale intensywnej opieki psychiatrycznej i będącymi dla mnie najlepszym źródłem informacji. W czasie porannych obchodów mogłam poświęcić pacjentom kwadrans, najwyżej godzinę, bo przez resztę dnia pracowałam w swoim gabinecie w poradni zdrowia psychicznego, gdzie zajmowałam się pacjentami spoza szpitala. Dlatego na pierwsze spotkanie z chorym lubiłam przychodzić z pielęgniarką, abyśmy obie realizowały ten sam plan opieki.
Teraz była ze mną Michelle, nadzwyczaj pogodna dziewczyna z szerokim uśmiechem i kręconymi blond włosami.
Kiedy mąż Heather poprzedniego wieczoru wrócił do domu, zastał ją leżącą na podłodze z kuchennym nożem przy dłoni. Po przewiezieniu do szpitala ożywiła się niespodziewanie, zaczęła płakać i stawiać opór pielęgniarkom. Lekarz dyżurny nakazał badanie krwi na obecność narkotyków, lecz analizy niczego nie wykazały, toteż polecił ją umieścić w izolatce i podać lorafen. Obserwowano ją ściśle na monitorze, a siostra dyżurna zaglądała do niej co piętnaście minut.
Kobieta przespała całą noc.
Zapukałam lekko we framugę drzwi. Heather obróciła się, otworzyła oczy i kilka razy zamrugała. Podeszłam bliżej łóżka. Wbiła we mnie wzrok, oblizała wargi, suche i spierzchnięte, z trudem przełknęła ślinę. Rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale rozległo się tylko długie, głośne westchnienie. Oczy miała ciemnoniebieskie.
– Dzień dobry, Heather – powiedziałam miękko. – Jestem doktor Lavoie, konsultantka psychiatrii.
Kiedy prowadziłam prywatną praktykę w głębi wyspy, pacjenci zwracali się do mnie po imieniu, Nadine. Ale od przeprowadzki do Victorii i rozpoczęcia pracy w szpitalu zaczęłam się posługiwać swoim tytułem, by zachować większy dystans emocjonalny – co zresztą było jednym z głównych powodów zmiany pracy.
– Podać ci trochę wody?
Wpatrywała się w dal ponad moim ramieniem z tępym wyrazem twarzy, bez cienia smutku czy złości. Fizycznie była obecna, ale emocjonalnie już się wyłączyła.
– Chciałabym z tobą trochę porozmawiać, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Tylko zerknęła na mnie i z powrotem przeniosła wzrok na Michelle, po czym szczelniej opatuliła się niebieskim kocem.
– Co... ona tu robi? – zapytała szeptem.
– Michelle? Jest pielęgniarką.
Lekarze z oddziału psychiatrycznego zwykle chodzą w strojach sportowych, więc i pielęgniarki ubierają się swobodniej. Michelle miała skłonności do nietypowych kreacji, tego dnia włożyła krzykliwą pasiastą bluzkę i elastyczne ciemne dżinsy. Gdyby nie plakietka identyfikacyjna zawieszona na szyi, trudno byłoby ją wziąć za pielęgniarkę.
Heather pod każdym względem prezentowała postawę defensywną, leżała pod kocem z kolanami podciągniętymi do brzucha i nerwowo zerkała to na mnie, to na Michelle, niczym zwierzę schwytane w pułapkę. Pielęgniarka cofnęła się do drzwi, ale w niczym nie zmieniło to zachowania pacjentki. Niektórzy tak reagują, jakby w obecności dwóch osób czuli się już osaczeni.
– Poczujesz się lepiej, kiedy zostaniemy tylko we dwie? – zapytałam.
Ledwie zauważalnie skinęła głową, przygryzając skraj bandaża. Po raz kolejny odniosłam wrażenie, że mam przed sobą przerażone dzikie zwierzątko szukające panicznie drogi ucieczki. Spojrzałam na Michelle, dając jej w ten sposób znać, żeby wyszła.
Uśmiechnęła się do Heather.
– Zajrzę do ciebie później, skarbie. Sprawdzę, czy niczego nie potrzebujesz.
Bardzo mi się podobał ten jej ciepły stosunek do pacjentów, na który już wcześniej zwróciłam uwagę. Często siadała przy łóżku i rozmawiała z nimi, nawet jeśli miała przerwę.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi, odwróciłam się z powrotem do Heather.
– Możesz mi powiedzieć, ile masz lat?
Rozejrzała się pospiesznie, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, gdzie się znajduje, po czym wycedziła powoli:
– Trzydzieści pięć.
Popatrzyłam na szpitalną izolatkę jej oczyma i zrobiło mi się smutno. Małe okienko w plastikowej ramie w ciężkich żelaznych drzwiach, a okno zabezpieczone płytą z pleksiglasu, bardzo zniszczoną, jakby ktoś próbował wydrapać sobie przez nią przejście, co zresztą było prawdą.
– A nazywasz się...?
– Heather Duncan. – Szybko pokręciła głową, jakby przyłapała się na kłamstwie, ale ten ruch był wyraźnie spóźniony. – Simeon. Teraz nazywam się Simeon.
Uśmiechnęłam się.
– Czy wyszłaś ostatnio za mąż?
– Tak. – Nie „no” albo „aha”, tylko „tak”. Była dobrze wykształcona, miała nawyk wypowiadania się w sposób kulturalny i klarowny. Wbiła spojrzenie w żelazne drzwi sali. – Daniel... On jest tutaj?
– Jest, ale najpierw chciałabym porozmawiać z tobą na osobności. Od jak dawna jesteście z Danielem małżeństwem?
– Od pół roku.
– W jaki sposób zarabiasz na życie, Heather?
– Na razie nie mam stałego zajęcia, wcześniej pracowałam w sklepie. Zajmujemy się ziemią.
Uderzyło mnie to przejście do czasu teraźniejszego i liczby mnogiej.
– A więc jesteście architektami krajobrazu?
– Naszym zadaniem jest troska i opieka nad ziemią.
Coś zakłuło mnie w dołku na brzmienie tego zdania. Wydawało mi się znajome, zresztą pacjentka wymówiła je tak, jakby recytowała formułkę, którą słyszała wiele razy. Powtarzała ją tylko, nie mówiła od siebie.
– Słyszałam, że miałaś złą noc – rzekłam. – Nie zechciałabyś mi powiedzieć, co się stało?
– Nie chcę tu być.
– Znalazłaś się w szpitalu, ponieważ twoje czyny zostały uznane za sprzeczne z przepisami ustawy o zdrowiu psychicznym. Próbowałaś zrobić sobie krzywdę, a nie chcemy, aby to się powtórzyło, dlatego zamierzamy ci pomóc, abyś poczuła się lepiej.
Uniosła się na łokciu i usiadła. Uderzyło mnie przy tym, jak chude ma ramiona. Kiedy oparła rękę o materac, pod skórą wystąpiły jej żyły, a mięśnie zadygotały, jakby zmusiła je do ekstremalnego wysiłku.
– Chciałam tylko to wszystko powstrzymać. – Łzy napłynęły jej do oczu, pociekły po policzkach, zaczęły skapywać z nosa. Kiedy jedna spadła na jej przedramię, popatrzyła na nią takim wzrokiem, jakby nie miała pojęcia, skąd się tam wzięła.
– Co chciałaś powstrzymać?
***
Zdobywczyni międzynarodowej nagrody dla twórców thrillerów za najlepszy debiut powraca powieścią o kobiecie, która pomaga ludziom uwolnić się od demonów, nie potrafiąc uporać się z własną, mroczną przeszłością.
Doktor Nadine Lavoie, pracująca na zamkniętym oddziale szpitala psychiatrycznego, leczy pacjentów z rozbitych rodzin. Jednak unika analizowania własnej przeszłości. Wystarczy, że musi stawić czoło powracającej klaustrofobii oraz świadomości, że jej córka, Lisa, uciekła z domu i od siedmiu lat żyje na ulicy. Kiedy na oddział trafia niedoszła samobójczyni Heather, pani doktor, słuchając opowieści chorej, zauważa niepokojące zbieżności ze swoim życiem. Co spotkało Nadine? I jaką rolę w jej traumatycznych doświadczeniach odegrał niejaki Aaron Quinn? Nadine niespodziewanie uzmysławia sobie, że niebezpieczeństwo czai się dużo bliżej, niż mogła to sobie wyobrazić.