"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Trupiarz Ian Weir

"Powieść mroczna, jak londyńskie zaułki w XIX wieku. Plotka głosi, że ktoś prowadzi eksperymenty na nie całkiem martwych zwłokach – ile w tych szalonych pogłoskach prawdy, a ile zmyślenia?"

Ociekająca klimatem rodem z Kuby Rozpruwacza, niestety, przegadana i trochę za długa powieść.

Polecam cierpliwym miłośnikom epoki:)


MOJA OCENA: 6/10



PRZECZYTAJ FRAGMENT!

Prolog
Londyn  1 maja 1816 roku 
W ciemności chłodnej wiosennej nocy u wylotu gnojowo-moczowego ścieku nazywanego Fleet Ditch stał rozkraczony mężczyzna z biodrami wypchniętymi do przodu i jednookim koleżką w dłoni, wydając pełne ulgi „aaaaaach”. To właśnie tam wszystko się zaczęło - założywszy, że o czymkolwiek można powiedzieć, że gdzieś się zaczęło, a nie jest po prostu jedną wielką plątaniną konsekwencji wijącą się wstecz aż do pierwszego fiku-miku Adama z Ewą. Ale to był ten moment - właśnie ten - gdy wydarzenia nieodwołalnie zaczęły się toczyć, coraz szybciej, na złamanie karku, w dół zbocza rozgorączkowanych intencji, aż na samym dole dno się obrywa i lecimy na łeb, na szyję ku wiecznemu potępieniu.
W takim właśnie punkcie zwrotnym stoi Dick Whycher.
Dick był kancelistą w biurze armatora. Wyszedł na jednego z kumplem, czeladnikiem stolarskim nazwiskiem Toby Fegen. Odwiedzili już rozmaite speluny w krętych uliczkach wzdłuż rzeki, a teraz chwiejnym krokiem zmierzali w stronę domu. Toby prowadził, a światło z byczego oka jego lampy miotało się w mroku jak latarnia na maszcie statku. Ulice były śliskie od deszczu po niedawnej burzy i Toby, człapiąc, rozchlapywał kałuże.
- Sekundeczkę - rzucił Dick, który poczuł zew natury.
- Na twoim miejscu - ostrzegł Toby, widząc, co zamierza jego kumpel - nie robiłbym tego. Mówiłem ci już.
W odpowiedzi Dick beknął i pogmerał w portkach.
To było jakąś minutę temu, bowiem Dick Whycher umiał szczać jak nikt. Było to dla niego źródłem dumy, podobnie jak jego zęby, w większości niespróchniałe. Co prawda włosy mu się przerzedzały, ale któż jest doskonały! A zresztą Dick Whycher i tak nosił kapelusz z niskim rondem, który tkwił na jego głowie pod zawadiackim kątem, podczas gdy jego właściciel, zapatrzony w noc, wsłuchiwał się w pluszczące odgłosy z dołu. Jak na Londyn noc była wyjątkowo pogodna. Godzinę temu przeszła burza i teraz mocno świeciły gwiazdy, mrugając w dół na szczającego Dicka. Przepełniło go to nagłym zachwytem, jak gdyby uchylono mu rąbka wielkiej tajemnicy wszechświata i jego w nim specjalnego miejsca, którą, gdyby tylko był odrobinę bardziej trzeźwy, mógłby pojąć w akcie oślepiającej przemiany.
- Wiem, że mi nie wierzysz, Dick - ciągnął ponuro Toby Fegen. - Ja tylko mówię, że to fakt.
Toby stanął tuż obok, ale guziki jego portek były dokładnie zapięte. Pewien marynarz opowiedział mu kiedyś o stworzeniu, czymś na kształt maleńkiego węgorza z zębami, zamieszkującym rzeki jakiegoś zdradzieckiego miejsca jak Afryka lub może Peru, które potrafiło płynąć w górę strumienia moczu, kiedy szczało się do wody, prosto w samotne oko żmii mieszkającej między nogami, czego konsekwencje były zbyt szokujące, by się nad nimi rozwodzić. Marynarz znał kiedyś mężczyznę, któremu się to przytrafiło i który w następstwie zmarł po trzech dniach wycia. Prócz tego, to była nauka.
Toby Fegen nie był człowiekiem uczonym, ale o nauce wiedział. To był nowy, zuchwały wiek odkryć, a ona parła do przodu, co dzień odwalając nowe głazy i wykrzykując na widok tego, co się wiło pod nimi. Byli ludzie z teleskopami, przez które oglądali gwiazdy, i ludzie wznoszący się w balonach pod niebo. I jeśli istniały mikroskopijne węgorze w Afryce lub może Peru, Toby z pewnością nie zamierzał lać do Fleet Ditch. Kanał był cuchnący, parujący i zatkany zdechłymi psami, kotami, gryzoniami, a może i czymś jeszcze gorszym.
Bóg jeden wie, jakie zębiska mógłby mieć węgorzyk żyjący w czymś takim!
- Jezu - powiedział nagle Toby.
- Yyy? - zareagował Dick, ciągle wpatrując się w niebo.
Toby uniósł latarnię, by lepiej widzieć.
- Tam na dole.
- Co?
- T a m.
Dick zaczął się uważniej przyglądać.
Kupa szmat, uznał w pierwszej chwili. Tuż poniżej ginących meandrów jego moczu połyskujących w nikłym świetle latarni. Tyle że to nie były szmaty.
- Jezu Alojzy Chryste na kiju! - krzyknął Toby.
Facet leżał na plecach, na wpół zanurzony w szlamie. Maleńki człowiek w kamizelce, która kiedyś była czerwona, z pałąkowatymi nogami rozrzuconymi na boki, z otwartymi oczami ślepo wpatrującymi się w tego, kto obecnie na niego szczał. Jedno ramię miał odrzucone, jakby chciał sięgnąć po okulary, które wystawały z błota tuż poza zasięgiem jego rąk. Pęknięte okrągłe szkła pochwyciły światło i zalśniły.
Dick Whycher od razu wiedział, co powinni zrobić.
- Guy’s Hospital - rzucił. - Za mostem. Wyciągniemy go i tam zabierzemy. Zabierzemy go do chirurgów.
- Facet jest martwy! I nie tak po prostu martwy, on jest zamordowany! Patrz, ktoś mu poderżnął gardło! - W świetle latarni rana rozłaziła się, jakby rozwarta w makabrycznym uśmiechu. - Zmyjemy się, Dick. To właśnie zrobimy. Zanim ktoś się zjawi i pomyśli, że mieliśmy z tym coś wspólnego.
Ale Dick już złaził do kanału i wołał, by Toby do niego dołączył.
- Dick! - jęczał Toby. - Nic mu po szpitalu, żaden chirurg nie przyniesie mu już pożytku!
- Ale chirurdzy mogą mieć pożytek z niego. I zapłacą. Cztery funty, tyle będzie za tego tu... A to jest o cztery funty więcej niż ty jesteś wart, kwicząc i machając łapskami.
Weźmiemy go na portiernię w Guy’s Hospital. Mają specjalne drzwi na tyłach.
- Skąd...
- Bo wiem. Spotkałem kiedyś jednego takiego, dobra? A teraz pomóżże!
Dick Whycher zdawał się zawsze wiedzieć, co trzeba. Znał człowieka lub kogoś, kto znał człowieka. Albo mieszkał zaraz obok jego pociotka. Dzięki temu był odpowiednio zorientowany, jeśli chodzi o najistotniejsze informacje z londyńskich spelun i ciemnych zaułków, wypłukane niczym błyszczące monety z rynsztokowego mułu. Teraz stał po kolana w szlamie i z chlupotem wyciągał małego człowieka, jednocześnie dając znaki Toby’emu Fegenowi, by ten zrobił z siebie jakiś użytek.
Jeszcze przez moment Toby stał jak wryty. To nie było w porządku. Człowiek został zamordowany, a chirurdzy byli cmentarnymi upiorami i wystarczył jeden fatalny niefart, tylko tyle, by kaprawooki konstabl wyszedł zza rogu z latarnią i pełnym zaskoczenia sapnięciem. A wtedy wszystko skończy się dwiema szyjami w pętlach i wspólnym tańcem Toby’ego i Dicka na wietrze w Newgate. Śmierć, i to bez udziału zębatych węgorzyków.
Z drugiej strony - cztery funty to cztery funty.
Z dławiącym przeczuciem nieszczęścia Toby odłożył latarnię i ześlizgnął się po nabrzeżu.
***
I tak sprawy zmieniły bieg.
Potworna rekonstrukcja aktu narodzin - tak by to zapewne wyglądało, gdybyście to obserwowali w ciemnościach z zaułka, otoczeni gnijącymi kadłubami domów tłoczącymi się wokół niczym banda oprychów o złych zamiarach, chociaż nie mam pojęcia, co takie poczciwe dusze miałyby robić w tej podłej okolicy o tak późnej porze. Dwie położne, po kolana w szlamie, przeklinające w świetle księżyca, wyciągnęły powykręcanego noworodka, bladego i ociekającego wodami, a potem z kanału dalej po bruku, trzymając między sobą niemowlę z wiszącą głową i stopami szorującymi po ziemi, udały się do Domu Śmierci, na stół, do chirurgów, a w szczególności do jednego. Do człowieka nazwiskiem Dionysus Atherton, którego czyny, równie genialne jak niewysłowione, leżą u podstaw mających nastąpić wydarzeń.
A oto ja u kresu historii, piszący te słowa przy ogarku świecy w małej kamiennej izbie, z niedalekimi dzwonami u Świętego Pawła odliczającymi pozostałe mi dni i godziny. W takiej chwili chciałoby się podsumować sprawy. Zrobić rachunek sumienia z całego życia: dobre uczynki po jednej stronie w pojedynczej, żałośnie niewielkiej kolumnie - Chryste, czy naprawdę jest ich tak mało? - naprzeciw niekończących się spisów niskich pobudek, złośliwości i zła, kolejnych stron, całych tomów szans zaprzepaszczonych. W takiej chwili można by się zwrócić ku modlitwie. Tak na wszelki wypadek, bo przecież nigdy nie wiadomo, prawda? Może rzeczywiście istnieje coś dalej, choć Meg Nancarrow powiedziała, że nie - że nie ma nic prócz ciemności, prócz starej nocy bijącej ogromnymi jastrzębimi skrzydłami - a wszak kto jak kto, ale Meg powinna znać prawdę lepiej niż ktokolwiek inny na tej ziemi. W chwili takiej jak ta można by zawodzić w głos w poczuciu rosnącego strachu i opuszczenia. Będę pisał najszybciej, jak potrafię. Jest tyle do powiedzenia i tak niewiele czasu zostało na opowiadanie. Chcę, żebyście wiedzieli, co zrobił Dionysus Atherton.
Musicie poznać fakty i ocenić sami. Co zrobił Waszemu Wielce Uniżonemu Narratorowi, a przede wszystkim, co zrobił innym: Bobowi Eldritchowi, który podniósł się z tamtego stołu z pawim krzykiem, Meg Nancarrow i mojemu biednemu przyjacielowi Isaacowi Blissowi.
Poznacie popełnione ohydne czyny i jeszcze gorsze ich konsekwencje. W pogoni za ideą bycia czymś więcej niż ludźmi zerwano te więzy, które stanowią o naszym człowieczeństwie.
Ale kiedy skończycie, będziecie znać prawdę. Osiągnę przynajmniej tyle. Dokonałem swoich wyborów, zrobiłem, co zrobiłem, i nie mam prawa teraz płakać z tego powodu.
Jeśli was kto zapyta, powiedzcie, że się uśmiechałem (...)


***


Czy historia Frankensteina mogła zdarzyć się naprawdę?


Ian Weir to współczesna Mary Shelley.

Londyn, rok 1816. Właśnie skończyła się wojna z Napoleonem. Z kontynentu po pięciu latach pracy w charakterze asystenta chirurga wojskowego Aleca Comriego powraca dziewiętnastoletni Will Starling, wychowanek dziecięcego przytułku. Zarozumiały, czarujący i skrzywdzony przez los chłopak pomaga poczciwemu Comriemu prowadzić lekarską praktykę w szemranej londyńskiej dzielnicy Cripplegate. Ich działalność wymaga nawiązania trudnego sojuszu z trupiarzami: rabusiami grobów zaopatrującymi chirurgów i anatomów w zwłoki do sekcji, oraz uzyskania przychylności wszechmocnego Dionysusa Athertona, najjaśniejszej spośród gwiazd wschodzących na firmamencie londyńskiej chirurgii.

O Athertonie krążą szalone pogłoski. Szepcze się o eksperymentach na trupach nie całkiem martwych – a nawet na trupach całkiem przytomnych i wrzeszczących wniebogłosy – które mają na celu odkrycie zagadki śmierci i tajemnicy nieśmiertelności. Will obsesyjnie stara się dociec prawdy, wspierany przez początkującą aktorkę, a okazjonalnie prostytutkę Annie Smollet oraz swego sceptycznego protektora Comriego. Śledztwo kluczy wśród burdeli, tawern i bogatych domów w dzielnicy Mayfair, by w finale obnażyć szokującą prawdę na temat wielkiego Athertona i samego Willa.






Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger