"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Znajdź mnie J.S. Monroe

Kolejny przykład, że wielkie akcje promocyjne i intrygujące ładne okładki ukrywają... pustkę.
Nie miałam cierpliwości do tej lektury już po pierwszych 40 stronach... i narracja zupełnie mnie nie pochwyciła na haczyk. Snucie i nuda. Może potem by się toto trochę rozkręciło, ale już tego nie sprawdzę...:/

Nie polecam, nie oceniam, jak w przypadku każdej książki, której nie doczytałam, ale to chyba mówi samo za siebie...


MOJA OCENA: BEZ OCENY



PRZECZYTAJ FRAGMENT!

Znalazłam go kilka ‌minut temu, w kącie, skrzydełka ‌ma złożone ‌jak ręce do ‌modlitwy. ‌Czy spojrzał ‌na moje ‌życie ‌i postanowił ukryć swe piękno? ‌Nie miałabym o to pretensji.
To ‌tata ‌nauczył mnie kochać motyle. ‌Kiedy jakiś motyl ‌wlatywał ‌do domu, on ‌od razu wszystko rzucał ‌i biegł go wypuścić. Wczoraj, ‌gdy ‌pływaliśmy ‌żaglówką, znalazł jednego, odpoczywającego ‌w słońcu na torbie żeglarskiej ‌– powiedział, że to ‌dostojka ‌eufrozyna. Zawołał mnie, ‌ale motyl uleciał, ‌nim ‌zdążyłam ‌podejść. Patrzyliśmy w milczeniu, ‌jak odfruwa, ‌beztroski, odważny, ‌za daleko ‌od lądu, ‌by przeżyć.
Nie ‌jestem pewna, do jakiego ‌gatunku należy ten tutaj. ‌Mam ochotę rozchylić ‌mu ‌skrzydełka, wprowadzić ‌odrobinę ‌koloru w moje wyblakłe życie, ‌ale to byłaby ‌przemoc. ‌A tej miałam ostatnio aż ‌nadto.
– On ‌tylko odpoczywa – ‌mówi ‌tata. Nie widziałam, ‌jak ‌podchodzi, ‌ale jego głos ‌nigdy ‌mnie nie ‌zaskakuje. Ostatnio tata często tu zagląda, a potem znika równie cicho, jak się zjawia. – Wzory na spodniej stronie skrzydełek pozwalają mu się wtedy ukryć.
Ja też spróbuję się ukryć, zachować dla Jara wszelkie piękno, jakie we mnie zostało. A któregoś dnia, z pomocą taty, znowu rozłożę skrzydła w słońcu.

1

Od jej pogrzebu minęło pięć lat, ale Jar natychmiast rozpoznaje jej twarz. Oboje jadą ruchomymi schodami, ona w górę, on – w dół, znowu spóźniony do pracy po imprezie na drugim końcu miasta. Na obu ciągach panuje tłok, ale Jar ma wrażenie, jakby w metrze nie było nikogo poza nimi. Mijają się niczym ostatni ludzie na świecie.
W pierwszym odruchu chce ją zawołać, usłyszeć jej imię ponad zgiełkiem godzin szczytu. Ale zastyga nieruchomo, nie może wydobyć z siebie ani słowa, nie jest w stanie nic zrobić, patrzy tylko, jak Rosa sunie do góry ku powierzchni Londynu. Dokąd zmierza? Gdzie się podziewała?
Jar czuje przyspieszone bicie serca i dłonie wilgotnieją mu na czarnej gumowej poręczy. Znowu próbuje ją zawołać, ale imię więźnie mu w gardle. Rosa wydaje się rozkojarzona, niespokojna, zagubiona. Burza włosów zniknęła, zastąpiła ją ogolona głowa, kłócąca się z jego wspomnieniami. Zamiast trzymać się prosto jak struna, tak jak ją zapamiętał, Rosa garbi się pod ciężarem starego plecaka, pod którym doczepiona jest kwiecista torba na namiot. Także jej ubrania – workowate szarawary i polar – są w nieładzie, niedobrane, ale Jar i tak poznałby ją zawsze i wszędzie. Zielononiebieskie oczy błyszczące pod poważnymi brwiami. I te ściągnięte, ironiczne usta.
Rosa ogląda się za siebie, jakby kogoś szukała, i wchodzi w strumień podróżnych idących do góry lewą stroną schodów. Gdy Jar wypatruje jej w tłumie, obok niego przelatuje z łopotem strona z gazety, niesiona podmuchem ciepłego powietrza. Dwóch mężczyzn przepycha się między podróżnymi. Odsuwają stojących im na drodze ludzi z milczącą pewnością siebie osób, które mają do tego prawo. Za nimi miga rząd cyfrowych reklam zmieniających się jak karty w talii podczas tasowania.
Zniecierpliwiony Jar wyciąga szyję i wpatruje się w miejsce przed grupą stojących mu na drodze turystów, jakby dzięki temu mogli się przed nim rozstąpić. Czy ich przewodniki nie wspominają o tym, że w londyńskim metrze należy stawać po prawej stronie? Jar powściąga irytację, przypominając sobie swoje pierwsze dni w Londynie, kiedy dopiero co przyleciał tu z Dublina. Wreszcie wyrywa się na wolność, pędzi jak dziecko do środkowego pasa schodów i wjeżdża z powrotem na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz.
– Rosa! – krzyczy, zbliżając się do barierek. – Rosa! – Ale w jego głosie brakuje przekonania, wołanie jest tak niepewne, że nikt nawet się nie odwraca. Pięć lat to długi okres i trudno nie nabrać przez tyle czasu wątpliwości. Jar rozgląda się po zatłoczonej stacji metra i domyśla się, że Rosa musiała skręcić w lewo, w stronę głównej hali dworca Paddington.
Do wypłaty został jeszcze tydzień, ale on jest już kompletnie spłukany. Wchodząc przed chwilą do metra, przepchnął się przez bramkę za jakimś Bogu ducha winnym pasażerem. Teraz musi zrobić to samo – wsuwa się w przejście za starszym panem. Pokazuje mu, gdzie przyłożyć bilet, i przechodzi razem z nim. Nie czerpie z tego żadnej przyjemności – łatwość, z jaką uniknął przyłapania, nie sprawia mu żadnej satysfakcji. Oszustwo skryte pod pozorem młodzieńczej uprzejmości.
Biegnie całą drogę aż na środek surowej hali dworcowej autorstwa Brunela, gdzie przystaje wreszcie pod wysokim łukiem, opierając się rękami o kolana i próbując złapać oddech. Gdzie ona się podziała?
Wtedy znowu ją dostrzega: Rosa idzie w kierunku peronu numer jeden, skąd ma zaraz odjechać pociąg do Penzance. Jar biegnie zygzakiem przez tłum, klnąc, przepraszając i starając się nie stracić z oczu jej plecaka.
Skręciwszy ostro za kioskiem z kartkami okolicznościowymi, widzi ją przed sobą przy wagonach pierwszej klasy (dawniej wsuwali sobie kartki kupowane w takich miejscach pod drzwi studenckich pokojów, próbując zaimponować sobie nawzajem młodzieńczą ironią). Rosa ogląda się przez ramię. Jar także odruchowo spogląda w tył. Tamci dwaj mężczyźni idą w ich kierunku, jeden przykłada palec do ucha.
Jar patrzy z powrotem na peron. Konduktorka gwiżdże, by Rosa odsunęła się od pociągu. Rosa ignoruje ostrzeżenie, otwiera ciężkie drzwi i zatrzaskuje je za sobą, a huk rozchodzi się echem po całym dworcu niczym ryk trąb na Sądzie Ostatecznym.
Jar również podchodzi do pociągu.
– Proszę się odsunąć! – krzyczy znowu konduktorka, kiedy wagony ruszają.
Jar biegnie do drzwi, ale Rosa idzie już przejściem, szukając wolnego miejsca, wpada na czyjeś siedzenie i przeprasza. Chyba wreszcie dostrzegła, że ktoś jest za oknem, lecz ignoruje to, siada i bierze porzuconą gazetę, spoglądając na półkę bagażową.
Pociąg się rozpędza i Jar nie może już za nim nadążyć, ale w biegu uderza ręką o szybę. Rosa podnosi głowę, otwiera szerzej oczy z wyrazem niepokoju. Czy to naprawdę ona? Jar nie jest już taki pewien. Nie widzi na jej twarzy żadnego znaku rozpoznania, niczego, co potwierdziłoby, że ta dziewczyna go zna, że kiedyś byli dla siebie najważniejszymi ludźmi na świecie. Jar waha się, zwalnia do chodu i wreszcie staje, patrząc za odjeżdżającym pociągiem, a ona ogląda się na niego: jak dwoje obcych sobie ludzi.


2

Cambridge, trymestr letni, 2012
Wiem, że nie powinnam tego robić – nie powinnam zostawiać po sobie żadnych śladów, żadnych smug na niebie Fenlandu, jak powiedziałaby moja terapeutka – ale przez całe życie prowadziłam dziennik i muszę się wypisać.
Znowu wyszłam dziś z grupą teatralną. Wygląda na to, że rola Giny Ekdal należy do mnie, jeśli tylko mam na nią ochotę. Ciągle sobie powtarzam, że robię to wszystko dla taty.
No, może nie do końca wszystko. Kiedy dotarliśmy do pubu, zafundowałam sobie ecstasy. Świeczki na stołach zapłonęły jak krucyfiksy – pięknie, może nawet złowieszczo – ale spodziewałam się czegoś więcej. Chyba pocałowałam Sama, naszego reżysera, i być może także Beth, która gra panią Sörby. Obcałowałabym cały zespół, gdyby Ellie nie zainterweniowała.
Nie zamierzam próbować więcej prochów, ale jestem zdecydowana wykorzystać pozostały mi tutaj czas do ostatka. Wiem, że ci ludzie i to życie to nie dla mnie, ale przynajmniej bawię się lepiej niż podczas pierwszych dwóch trymestrów (tata z uporem nazywał je trymestrem „do Świętego Michała” i „wielkopostnym”, ale ja wolę się trzymać pór roku). Wpaść w nieodpowiednie towarzystwo to nie sztuka – trudniej wyplątać się z niego, nikogo nie obrażając i nie wychodząc na snoba.
Z pubu poszliśmy coś zjeść, choć nie byłam głodna. Nie wiem, co to była za restauracja, jakiś lokal nad rzeką. Byłam nieźle zalana – póki nie przyszła pora zapłacić.
Właśnie wtedy go poznałam. Czemu akurat teraz, kiedy zostało mi tak niewiele czasu? Dlaczego nie w pierwszym trymestrze?
Robił kółko wokół stołu, po kolei przyjmując płatności. Jeden rachunek podzielony na czternaście osób, żenada. Ale on w ogóle nie narzekał, nawet kiedy podszedł do mnie i okazało się, że moja karta nie działa.
– Terminal nie łączy – powiedział tak cicho, że prawie go nie usłyszałam. – Nie ma zasięgu. Mogłaby pani podejść ze mną do kasy?
– Słucham? – spytałam, podnosząc na niego wzrok. Nie jestem niska, ale on był naprawdę wysoki, wielki misiek z gładko wygoloną brodą i miękkim irlandzkim akcentem.
Nachylił się tak, żeby pozostali nie słyszeli. Pachniał czysto, chyba drzewem sandałowym, a jego oddech był ciepły.
– Musimy jeszcze raz zeskanować pani kartę, bliżej kasy.
W jego spojrzeniu i dobrodusznym, uspokajającym uśmiechu było coś takiego, że wstałam i poszłam za nim. Podobały mi się też jego duże, zręczne dłonie i dyskretny pierścionek na kciuku. Ale poza tym w ogóle nie był w moim typie. Linie jego szerokich policzków za ostro schodziły się przy brodzie, a usta były za wąskie.
Dopiero kiedy znaleźliśmy się poza zasięgiem słuchu, odwrócił się do mnie i powiedział, że transakcja została odrzucona.
– Terminal radzi, żebym odebrał pani kartę i ją pociął. – Wyszczerzył zęby. Jego twarz pojaśniała przy tym i nabrała lepszych proporcji. Podbródek zrobił się mniej ostry, a policzki uniosły się do góry.
– Więc co zrobimy? – spytałam, stwierdzając z ulgą, że chyba jest po mojej stronie. Odkąd przyjechałam na studia, ciągle chodzę spłukana.
Spojrzał na mnie i chyba dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak bardzo jestem pijana. Potem popatrzył w kierunku naszego stolika.
– Aktorzy? – zapytał.
– Skąd wiesz?
– Nie dali napiwku.
– Może zostawią w gotówce – powiedziałam, niespodziewanie stając w obronie nowych znajomych.
– To byłby ewenement.
– Rozumiem, że sam nie jesteś aktorem – stwierdziłam.
– Nie. Nie jestem ak-TO-rem.
Sposób, w jaki wypowiedział to słowo, z pretensjonalnym naciskiem na drugą sylabę, zbił mnie z tropu.
– Więc czym się zajmujesz, kiedy nie obrażasz moich znajomych? – spytałam.
– Studiuję.
– Tutaj? W Cambridge?
To było głupie, protekcjonalne pytanie. Litościwie oszczędził mi odpowiedzi.
– Trochę też piszę – dodał.
– Super – stwierdziłam. Ale tak naprawdę go nie słuchałam. Znowu myślałam o swoim rachunku i o tym, że nie mam jak zapłacić. Nie chcę, by reszta wiedziała, że nie mam grosza przy duszy, nawet jeśli to u aktorów normalne. I nie mogę im też powiedzieć, że moje finansowe problemy – w ogóle wszystkie moje problemy – wkrótce się skończą. Nikomu nie mogę tego zdradzić.
– W pudełku na napiwki jest dość pieniędzy od innych gości, żeby zapłacić twoją część.
Na chwilę odebrało mi mowę.
– Ale czemu miałbyś zrobić coś takiego?
– Bo mam wrażenie, że po raz pierwszy wyszłaś z tą paczką na miasto i chcesz zrobić dobre wrażenie. Jak nie będziesz mogła zapłacić, może cię to kosztować rolę. A ja już się cieszę na ten spektakl. Lubię Ibsena.
Popatrzyliśmy na siebie w milczeniu. Zachwiałam się mocno i podtrzymał mnie za łokieć. Zaczynało mi być niedobrze.
– Wszystko w porządku? – spytał.
– Mógłbyś mnie zabrać do domu? – Mój głos, niewyraźny i błagalny, brzmiał zupełnie inaczej niż zwykle, miałam wrażenie, jakbym słuchała kogoś innego.
– Moja zmiana kończy się dopiero za godzinę. – Popatrzył na Ellie, która do nas podeszła. – Twojej koleżance przydałoby się chyba trochę świeżego powietrza – powiedział do niej.
– Zapłaciła rachunek? – spytała Ellie.
– Tak, wszystko w porządku. – Oddał mi kartę.
I nic więcej nie pamiętam. Nawet nie spytałam, jak ma na imię. Zostało mi tylko pierwsze wrażenie: człowiek idący przez świat niespiesznym krokiem, żyjący w swoim własnym, spokojnym tempie, miarowy niczym kula czasu, jak mawiał tata. Czy pod tą spokojną powierzchnią kryje się powściągana dzikość, okiełznana pasja? Czy też to tylko moje pobożne życzenia?
Strasznie mi teraz wstyd. Oboje nie mamy pieniędzy, ale on to irlandzki pisarz, który dorabia w restauracji i bez słowa skargi obsługuje skąpych studenciaków, żeby zapłacić rachunki, a ja po prostu przekroczyłam limit na karcie kredytowej.
Jakaś część mnie – całkiem spora – ma nadzieję, że jeszcze kiedyś go spotkam, ale nie chciałabym wplątywać go w to, co się szykuje. Nadal boję się, że podjęłam złą decyzję, ale nie wiem, co innego mogłabym zrobić (...)


***

Rosa, dziewczyna Jara Costello, popełniła samobójstwo, kiedy oboje studiowali w Cambridge. Nie ma dnia, żeby Jar o niej nie myślał. Minęło pięć lat, ale mężczyzna nadal obsesyjnie podejrzewa, że Rosa – jego jedyna miłość – żyje. Dręczą go wizje dziewczyny, zaskakująco realistyczne i pojawiające się w nieoczekiwanych miejscach. Jego terapeuta twierdzi, że to halucynacje pożałobne. Po odnalezieniu jej pamiętnika podejmuje rozpaczliwe działania, by zrozumieć okoliczności jej śmierci. Im głębiej zanurza się w sprawę, tym bardziej czuje się zagubiony. Trafia do mrocznego półświatka, gdzie nic nie jest tym, czym się wydaje i nikomu nie można ufać, trafia w sam środek szeroko zakrojonej intrygi, która zmienia wszystko wokół niego raz na zawsze.







Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger