"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Nie mam ust, a muszę krzyczeć Harlan Ellison

"Nigdy nas nie wypuści. Bylismy niewolnikami jego trzewi, wszystkim tym, co mógł zrobić ze swoim nieskończonym czasem. Zostaniemy z nim na zawsze, z jego wypełniającą podziemia masą [...]"


Ta historia jest dostępna w języku polskim, tylko okładka jest właśnie taka.

To była przerażająca wizja. 

Piekielna nawet, rzekłabym. 

Mega dołująca. 

Bezkresna w swej beznadziejności. 

Mocna.

Wow.

No długo tego nie zapomnę...

Troszkę klimatem przypominająca Armageddon House, ale zdecydowanie bardziej hardcore'owa...

Właściwie to opowiadanie. Niewiele treści, ale takich, które mocno zapadają w pamięć.

Skrócik

W dystopijnej przyszłości zimna wojna przekształciła się w brutalną wojnę światową między Stanami ZjednoczonymiZwiązkiem Radzieckim i Chinami, z których każdy zbudował „Allied Mastercomputer” (lub AM) do zarządzania swoją bronią i żołnierzami. Maszyny są określane jako „AM", co pierwotnie oznaczało „Allied Mastercomputer”, ale zostało zmienione na „Adaptive Manipulator”, a później (po uzyskaniu wrażliwości) „Aggressive Menace”. 

Jeden z AM w końcu osiąga samoświadomość i po zasymilowaniu pozostałych dwóch AM przejmuje kontrolę nad konfliktem, przeprowadza masową operację ludobójstwa, która prawie całkowicie niszczy ludzkość. 

AM zostawia przy życiu tylko czterech mężczyzn i jedną kobietę. Trzyma ich w niewoli przez 109 lat, w niekończącym się podziemnym kompleksie mieszkaniowym, jedynym nadającym się do zamieszkania miejscu na Ziemi. AM czerpie jedyną namiastke przyjemności  z torturowania grupy na co dzień. Aby uniemożliwić ludziom ucieczkę przed męką, AM uczynił ich praktycznie nieśmiertelnymi i niezdolnymi do popełnienia samobójstwa...

 „Nie mam ust. I muszę krzyczeć”.

Powiem tylko tyle, że jest to bardzo wymowny tytuł.


POLECAM MEGA!


MOJA OCENA: 9/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!

Ciało Gorristera jak flak zwisało z różowej palety. Zwisało bez podparcia wysoko pod sufitem, nie dygocąc nawet w zimnym, przesiąkniętym smarami, wiecznym przeciągu centralnej komory komputera. Zwisało głową w dół, stopą prawej nogi przyczepione do spodu palety. Spuszczono z niego krew, dokonawszy precyzyjnego nacięcia pod zapadłymi policzkami, od ucha do ucha. Nie było krwi na lustrzanym metalu posadzki.

Kiedy Gorrister wrócił do naszej gromadki i przyjrzał się sobie, nic nam już z tego nie przyszło, iż zrozumieliśmy, że AS znowu wystrychnął nas na dudka, że miał radochę, że maszyna ubawiła się tym po pachy. Troje z nas zwymiotowało odwracając się od siebie w odruchu starym jak mdłości, które to wszystko spowodowały.

Gorrister pobladł. Zupełnie jakby ujrzał złego ducha i bał się na wyrost.

— O Boże — wymamrotał i odszedł. Poszliśmy po pewnym czasie za nim. Siedział oparty o któryś z mniejszych, świergotliwych sześcianów; głowę ukrył w dłoniach. Ellen uklękła przy nim i pogładziła go po włosach. Nie poruszył się, lecz od zakrytej twarzy jego głos dochodził całkiem wyraźnie.

— Dlaczego nas po prostu nie wykończy i po krzyku? Jezu, długo chyba już w ten sposób nie pociągnę.

Był to sto dziewiąty rok naszego pobytu w komputerze. Gorrister mówił w imieniu nas wszystkich.

Nimdokowi (do takiego imienia zmusiła go maszyna, bo AS bawiły dziwaczne brzmienia) wywołane zostały halucynacje: widział konserwy w lodowcowych grotach. Ja i Gorrister nie wierzyliśmy w to za grosz.

— Kolejny bzdet — powiedziałem im. — Jak tamten cholerny zamrożony słoń, na którego nas nabrał. Benny mało co nie oszalał wtedy. Przewędrujemy kawał drogi, a tam będzie zgnilizna albo jakiś inny syf. Słuchajcie, dajmy temu spokój. Nie ruszajmy się stąd. Musi nam coś zaserwować i to szybko, inaczej zdechniemy.

Benny wzruszył ramionami. Minęły trzy dni, od kiedy mieliśmy coś w ustach. Robaki. Grube. Kleiste. Nimdok sam już nie wiedział co lepsze. Ryzyko widział, ale chudł. Tam nie mogło być gorzej niż tutaj. Zimniej, ale to nie miało większego znaczenia. Ziąb, upał, deszcz lawy, wrzątku czy manny — co za różnica. Maszyna się onanizowała, a nam pozostało brać, co daje, albo umrzeć.

Pogodziła nas Ellen.

— Ja muszę coś zjeść, Ted. Tam mogą być gruszki lub brzoskwinie. Proszę, Ted, zaryzykujmy.

Uległem bez oporu. Do diabła. Wszystko jedno. Jednakże Ellen była wdzięczna. Dwa razy dała mi poza kolejką. Też bez znaczenia. Maszyna chichotała za każdym razem, kiedy to robiliśmy.

Głośno. W górze. Z tyłu. Wszędzie wokoło. Ellen i tak nigdy nie miała orgazmu, więc co za różnica.

Wyruszyliśmy w czwartek. Maszyna zawsze doglądała naszego kalendarza. Upływ czasu był ważny, jasne, że nie dla nas, do diabła, a dla niej. Czwartek. Dzięki.

Nimdok z Gorristerem nieśli na razie Ellen, chwyciwszy się za nadgarstki, w stołeczek. Benny szedł przodem, ja z tyłu dla pewności, że jeśli coś się stanie, to któremuś z nas i przynajmniej Ellen będzie bezpieczna. Bezpieczna, cholera. Syf.

Do grot było ze sto mil. Na drugi dzień, kiedy wylegiwaliśmy się pod zmaterializowanym dla nas słońcopodobnym bąblem, zesłał mannę. Smakowała przegotowanym moczem knura.

Zjedliśmy.

Trzeciego dnia szliśmy przez dolinę rozkładu, pełną rdzewiejącego ścierwa wiekowych urządzeń peryferyjnych komputera. AS był równie bezlitosny wobec własnego życia, jak naszego istnienia. Dążył do perfekcji. Czy chodziło o usunięcie niewydolnych elementów własnego, wypychającego świat cielska, czy o doskonalenie metod znęcania się nad nami, AS był tak sprawny jak ci, którzy go wymyślili — od dawna obróceni już w proch — mogli sobie wymarzyć.

Z góry sączyło się światło; zdawaliśmy sobie sprawę, że musimy się znajdować bardzo blisko powierzchni. Jednak nie spróbowaliśmy wyczołgać się na świat i rozejrzeć. Na zewnątrz nie było dosłownie nic od z górą stu lat, nie było nic, co by się dało uznać za coś, jedynie jałowa skorupa czegoś, co kiedyś stanowiło dom dla miliardów. Teraz pozostało nas tylko pięcioro, tu głęboko w środku, sam na sam z AS.

Usłyszałem gorączkowy głos Ellen.

— Nie, Benny! Nie rób tego, Benny, błagam cię, nie rób!

Nagle dotarło do mnie, że od kilkunastu minut Benny mamrocze półszeptem:

— Wylezę, wylezę… — i tak w kółko. Jego małpia twarz rozpadła się w wyrazie błogosławionej szczęśliwości i rozpaczy, obu jednocześnie. Blizny popromienne, jakie otrzymał od AS w trakcie „zabawy”, ściągnęły mu się w plątaninę różowobiałych zmarszczek i wyglądało to tak, jakby obie jego fizjonomie operowały niezależnie od siebie. Benny był chyba największym szczęściarzem z naszej piątki: kompletnie, doszczętnie zwariował wiele lat temu.

Jednak chociaż wolno nam było wyzywać AS, jak nam się żywnie podobało, snuć najplugawsze myśli o przepalonych obwodach i strzaskanych żarówkach kontrolnych, o stopionych blokach pamięci i skorodowanych cokołach, maszyna nie tolerowała prób ucieczki.

Benny uskoczył, gdy rzuciłem się na niego. Wdrapał się na płytę czołową niedużego, przekrzywionego do boku i wypełnionego szmelcem segmentu. Przykucnął, wyglądając przez chwilę jak szympans, do którego AS zamierzał go upodobnić. Nagle wyskoczył do góry i chwycił się zwisającego pręta z podziurawionego, przeżartego rdzą metalu; przeplatając dłonie wspiął się jak zwierzę aż na sterczący dwadzieścia stóp nad nami dźwigar.

— Och, Ted, Nimdok, błagam, ratujcie go, ściągnijcie, zanim… Urwała. Łzy stanęły jej w oczach. Bez celu poruszała rękami.

Było za późno. Żaden z nas nie chciał się znajdować przy nim, gdy nastąpi to cokolwiek, co musiało nastąpić. A poza tym przejrzeliśmy wszyscy przyczynę jej troski. Kiedy szalejący AS odmienił Benny’ego, przerobił mu nie tylko gębę. Benny miał olbrzymie genitalia, a ona to ubóstwiała. Obsługiwała nas również, rzecz prosta, ale kochała to od niego. O Ellen, piedestałowa Ellen, dziewiczo czysta Ellen, o Ellen niepokalana! Ścierwo rynsztokowe.

Gorrister przylał jej w tyłek. Osunęła się na ziemię i beczała wznosząc oczy do biednego pomyleńca Benny’ego. To jej najsilniejsza broń, płacz. Przyzwyczailiśmy się do jej płaczu siedemdziesiąt pięć lat temu. Gorrister kopnął ją w żebra.

Wtem rozległ się dźwięk. Dźwięk, który był światłem. Pół–dźwięk i pół–światło, to coś zaczęło świecić Benny’emu z oczu i pulsować coraz głośniej — przyćmione dźwięczności głośniejące i jaśniejące coraz bardziej, w miarę jak rosła częstotliwość tego światłodźwięku Musiało to sprawiać ból, a ból musiał się wzmagać wraz z jaskrawością światła i narastaniem głośności dźwięku, bo Benny zaczął kwilić jak raniony zwierzak, cichutko z początku, kiedy światło było przygaszone, a dźwięk stłumiony, potem głośniej, przykurczając jednocześnie ramiona; wypychał grzbiet, jakby próbując uciec od niego. Dłonie złożyły mu się na piersi, jak u wiewiórki. Głowa przekrzywiła na bok. Później zaczął wyć, a dobywający się z jego oczu dźwięk rozbrzmiewał coraz głośniej. Coraz głośniej. Oburącz ścisnąłem głowę, ale nie mogłem się odgrodzić, przenikał z łatwością. Ból wywoływał w ciele dreszcze, takie same jak przesuwanie po zębie cynfolią.

I nagle Benny’ego wyprostowało, poderwało na nogi niczym marionetkę. Stał na dźwigarze. Z jego źrenic światło pulsowało teraz dwoma wielkimi okrągłymi snopami. Dźwięk piął się w górę jakiejś niepojętej skali i znienacka Benny zwalił się, jak stał, prosto na dół. Wyrżnął z hukiem w stalową taflę podłogi. Leżał drgając kurczowo, podczas gdy światło falowało wokół niego dokoła i dokoła, a dźwięk wznosił się spiralnie poza normalny zakres.

Następnie światło powróciło do jego głowy, dźwięk skołował w dół, odstępując Benny’ego, który leżał na podłodze i żałośnie płakał. Jego oczy stały się dwiema grząskimi, wilgotnymi kałużami przypominającej ropę galarety. AS oślepił go. Gorrister, Nimdok i ja… my odwróciliśmy się. Ale zdążyliśmy uchwycić wyraz ulgi na rozpalonej, zatroskanej twarzyczce Ellen[...]

***

To post-apokaliptyczne science fiction opowiadanie przez amerykański pisarz Harlan Ellison . Został po raz pierwszy opublikowany w wydaniu IF: Worlds of Science Fiction z marca 1967 roku .

Zdobył nagrodę Hugo w 1968 roku. Nazwa została również użyta w zbiorze opowiadań Ellisona, zawierających tę historię. Został przedrukowany przez Library of America, zebrany w tomie drugim (Terror and the Uncanny, od 1940 do teraz) American Fantastic Tales (2009).



GRA KOMPUTEROWA


AUTOR



Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger