"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Pamiętam cię Yrsa Sigurdardóttir

Zdecydowanie nie jestem fanką literatury tej narodowości. 
Papierowe postaci. Sztuczne zachowania - zabójcy klimatu.

Nie.


I jeszcze ta beznadziejna okładka...
Filmu nie oglądałam.

MOJA OCENA: 5/10


PRZECZYTAJ FRAGMENT!


ROZDZIAŁ 1

Fale huśtały stateczkiem na wszystkie strony w rytmie, który trudno określić. Dziób unosił się leniwie, to znów opadał, a gwałtowniejsze ruchy miotały jednostką na boki. Szyper uparcie starał się uwiązać cumę do cienkiego stalowego polera, lecz można było odnieść wrażenie, że smagane wiatrami ruchome molo co chwilę robi uniki. Kapitan z mozołem powtarzał te same ruchy; ciągnął sfatygowaną cumę w kierunku przeklętego pachoła, lecz gdy już miał zarzucić przetartą pętlę, ktoś jakby celowo odsuwał pomost. Najwyraźniej ocean kpił sobie z nich, dając zdecydowanie do zrozumienia, kto tutaj rządzi. W końcu jednak udało się uwiązać łajbę. Nie wiadomo jednak, czy to falom znudziła się ta złośliwa zabawa, czy też górę wzięły doświadczenie i cierpliwość szypra. Zwrócił się do trójki pasażerów, nie okazując żadnych emocji:
– Proszę bardzo, tylko uważajcie, jak będziecie schodzić na ląd. – Skinął brodą w kierunku kartonów, worków i innych bambetli, które zabrali ze sobą. – Pomogę wam wszystko rozładować, ale nie mogę przenieść tego z wami do domu, niestety. – Zmrużył oczy i rozejrzał się po pomarszczonej tafli oceanu. – Najbezpieczniej chyba będzie, jak natychmiast wrócę. A kiedy stąd odpłynę, będziecie mieli dość czasu, żeby wszystko spokojnie przenieść. Gdzieś tam powinniście znaleźć jakąś taczkę.
– Nie ma sprawy. – Gardar uśmiechnął się do niego, ale nie uczynił nic, co mogłoby świadczyć o tym, że zacznie rozładowywać łajbę. Przestępował z nogi na nogę i chuchał w dłonie, dodając sobie animuszu. Obserwował ląd, gdzie w oddali ponad granią górującą nad linią brzegu wznosiło się kilka domów. A jeszcze dalej błyszczały kolejne dachy. Słabe światło zimowe szybko blakło, choć dopiero co minęło południe. Nie będą musieli długo czekać na całkowity mrok.
– Nie wygląda mi to na jakąś metropolię – usiłował żartować.
– Nie. A spodziewałeś się tego? – Szyper nie krył zdziwienia. – Myślałem, że byliście tu już kiedyś. A może chcecie jeszcze raz się zastanowić? Chętnie przewiozę was z powrotem, gratis oczywiście.
Gardar pokręcił głową, pilnując się, by nie patrzeć w stronę Katrin. Ona jednak usiłowała złapać z nim kontakt wzrokowy, skinąć głową lub w jakikolwiek inny sposób dać mu do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko temu, by wracać. Nigdy nie cieszyła się tak jak on na ten wyjazd, ale też, prawdę mówiąc, nigdy nie protestowała. Poddała się raczej fali nastroju, szczeremu przekonaniu męża, że wszystko pójdzie zgodnie z życzeniami. Ale teraz, kiedy dopadły go jakieś wątpliwości, jej przekonanie także zaczęło się ulatniać. Sądziła, że w najlepszym przypadku będzie to tylko nieudana wycieczka. I wolała nie myśleć, co może się stać w najgorszym. Jej wzrok spoczął na Lif, opierającej się o burtę. Próbowała odzyskać równowagę, którą straciła w porcie w Isafjördur. Po wyczerpującej walce z chorobą morską wydawała się kompletnie bezradna. Nic nie przypominało tej pewnej siebie kobiety, która uparła się, by do nich dołączyć, nie bacząc na protesty Katrin. Nawet Gardar, zrazu pełen werwy, im bliżej brzegu, zdawał się coraz bardziej przygięty ciężarem nierealnych marzeń, które miał jeszcze przed rozpoczęciem podróży. Sama Katrin oczywiście nie czuła się lepiej. Siedziała na worku z drewnem opałowym. Usiłowała wstać. Ona, w przeciwieństwie do pozostałej dwójki, nigdy nie pragnęła tego wyjazdu. Jedynym pasażerem, który naprawdę chciał znaleźć się już na lądzie, był Putti, piesek Lif, który pomimo wcześniejszych obaw, że źle zniesie trudy rejsu, okazał się wilkiem morskim.
Poza pluskiem fal panowała absolutna cisza. Jak mogło jej przyjść do głowy, że to się uda? We troje w samym środku zimy w opuszczonej osadzie na Dalekiej Północy, bez prądu i ogrzewania, z możliwością powrotu jedynie drogą morską… Gdyby coś się stało, będą zdani wyłącznie na siebie. Przybywszy do ziemi obiecanej, przekonała się, jak bardzo ograniczała ich wyobraźnia. Otworzyła usta, by przejąć inicjatywę i przystać na propozycję szypra, lecz zamknęła oczy, nie powiedziawszy ni słowa. Westchnęła tylko cicho. Chwila minęła, teraz już tego nie zmieni. Za późno, by się opierać. Wiedziała, że za to, iż znalazła się w tym beznadziejnym położeniu, winić może wyłącznie siebie. Miała przecież wiele okazji przeciwstawić się tym zamiarom lub wpłynąć na ich zmianę. Kiedy tylko pojawiła się sprawa domku, mogła wszak zasugerować, by go nie kupowali, albo usiłować odroczyć jego remont do lata, kiedy znów zaczną się regularne rejsy po fiordzie. Poczuła nagle zimny powiew powietrza i szczelnie zasunęła zamek kurtki. Oczywiście nic to nie dało.
Główna przyczyna tkwiła jednak nie w jej bezczynności, lecz w pasji świętej pamięci Einara, męża Lif i najlepszego przyjaciela Gardara. Trudno teraz złościć się na niego, kiedy spoczywa pod ziemią, ale dla Katrin było jasne, że właśnie on ponosi największą winę za to, że sprawy tak się potoczyły. Dwa lata temu Einar udał się na pieszą wędrówkę po Hornstrandir i poznał trochę Hesteyri, osadę, w której znajduje się ten dom. Opisał im owo miejsce na krańcu świata, jego urok i spokój, niekończące się trasy pieszych wędrówek w niezapomnianej dziewiczej okolicy. Ale przecież to nie miłość do natury powodowała Gardarem; wyciągnął on wnioski z faktu, iż Einar nie mógł załatwić sobie noclegu w Hesteyri, gdyż jedyny pensjonat był przepełniony. Katrin nie pamiętała już, który z nich zaproponował, by sprawdzić, czy jakiś dom nie został wystawiony na sprzedaż i czy nie można by go zamienić w schronisko, bo też w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia; gdy tylko pojawił się pomysł, nie było odwrotu. Gardar pozostawał bez pracy już od ośmiu miesięcy i myślał tylko o tym, żeby znaleźć jakiekolwiek zajęcie. Na domiar złego jego zapał podsycał Einar, który koniecznie chciał przyłączyć się do projektu, inwestując weń własną pracę i pieniądze. Lif także dolewała oliwy do ognia, wychwalając nieustannie ten genialny pomysł i kibicując im na swój zwykły beztroski sposób. Jej wścibstwo działało Katrin na nerwy. Podejrzewała, że Lif chce w ten sposób załatwić sobie odpoczynek od męża, który musiałby często jeździć na północ, by remontować dom. Ich związek zdawał się leżeć w gruzach, lecz gdy Einar zmarł, Lif zaczęła okazywać bezgraniczny niemal smutek. W głowie Katrin pojawiły się głupie myśli, że przecież Einar mógł odejść, zanim dokonano zakupu nieruchomości. Tak się jednak nie stało. Zostali z domem i tylko jednym mężczyzną zainteresowanym jego gruntownym remontem. To, że Lif koniecznie chciała przejąć rolę męża i remontować dom w Hesteyri, miało niewątpliwy związek z żałobą, bo przecież ani nie przejawiała specjalnych zdolności budowlanych, ani ochoty do pracy. Gdyby postanowiła się wycofać, wówczas dom wróciłby na rynek, a oni siedzieliby teraz u siebie przed telewizorem, w bezpiecznym mieście, gdzie noc nigdy nie jest tak czarna jak w Hesteyri.
Kiedy stało się jasne, że zamierzenie nie umarło razem z Einarem, Gardar i Lif wyskoczyli na północ na weekend i popłynęli z Isafjördur do Hesteyri, obejrzeć budynek. Był w raczej opłakanym stanie, ale w niczym nie osłabiło to ich zainteresowania. Wrócili do domu z bogatą dokumentacją fotograficzną nieruchomości, a Gardar natychmiast zajął się planowaniem niezbędnych przedsezonowych prac. Oglądając zdjęcia, Katrin odniosła wrażenie, że budynek trzyma się wyłącznie dzięki farbie, Gardar zapewniał, że poprzedni właściciel dokonał wszelkich poprawek wymagających specjalistycznej wiedzy. A Lif z zapartym tchem opisywała niezwykłe piękno tamtejszej przyrody. Wkrótce weszli w fazę przygotowywania budżetu i biznesplanu. Gardar podniósł cenę noclegów w zamieszczonej w pliku excelowym ofercie i rozmnożył liczbę miejsc do spania w niedużym piętrowym domku. Ciekawe będzie obejrzeć ten cud na własne oczy i zrozumieć, w jaki sposób on chce pomieścić tam tych wszystkich gości.
Katrin wstała, lecz z pokładu, z miejsca, w którym się znajdowała, nie była w stanie dostrzec domu. Sądząc po jedynym zdjęciu przedstawiającym panoramę okolicy, jakie wykonał Gardar, dom stał na skraju osady, ale raczej na wzniesieniu, więc powinien być widoczny. A co, jeśli runął po prostu po powrocie Gardara i Lif z rekonesansu? Minęły już przecież prawie dwa miesiące, a okolicę nawiedziło w tym czasie wiele sztormów i nawałnic. Miała zamiar zaproponować, by to szybko sprawdzili, zanim statek odpłynie, lecz w tym akurat momencie odezwał się szyper, obawiający się zapewne, że będzie musiał znieść ich z pokładu.
– No, w każdym razie z pogodą macie szczęście. – Podniósł wzrok do nieba. – Może się jednak zmienić wbrew prognozom, a wtedy bądźcie gotowi na wszystko.
– Jesteśmy. Spójrz tylko na te graty. – Gardar uśmiechnął się i znów w jego głosie pojawiła się dawna pewność siebie. – Myślę, że jedyne, czego powinniśmy się obawiać, to zakwasy.
– Ciekawe. – Szyper nie wyjaśnił, o co mu chodzi, i przeniósł karton na keję. – Mam nadzieję, że telefony macie naładowane. Jak się wdrapiecie na tamto wzgórze, powinniście złapać zasięg. Tu w dolinie nie ma nawet co próbować.
Gardar i Katrin spojrzeli w kierunku wzgórza, będącego raczej górą. Lif wciąż gapiła się na czarną, pomarszczoną taflę oceanu.
– Dobrze wiedzieć. – Gardar poklepał się po zewnętrznej kieszeni kurtki. – Mam jednak nadzieję, że nie będziemy musieli z nich korzystać. Tydzień powinniśmy wytrzymać. A potem będziemy czekać na nabrzeżu, jak się umówiliśmy.
– Tylko pamiętajcie, że jeśli pogoda będzie marna, to nie przypłynę. Ale pojawię się natychmiast, jak tylko się poprawi. Gdyby tak się stało, to nie musicie czekać na nabrzeżu. Pójdę po was na ląd. Nie wytrzymalibyście tu ani chłodu, ani wichury. – Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na fiord. – Prognoza nie jest zła, ale w ciągu tygodnia wiele może się zmienić. Nie potrzeba wielkich fal, żeby ta krypa zaczęła podskakiwać na wodzie jak korek, tak że nie mogę pływać w czasie niepogody.
– A jaka zła musi być pogoda, żebyś nie był w stanie wypłynąć? – Katrin usiłowała ukryć, jak bardzo ją teraz rozdrażnił. Dlaczego nie powiedział im o tym, zanim się dogadali co do transportu? Może wtedy wynajęliby większą łódź? Natychmiast jednak uświadomiła sobie, że to było nierealne, większa łódź kosztowałaby drożej.
– Jeśli na falach przy brzegu pojawiają się białe grzbiety, to raczej nie wyruszam. – Znów spojrzał na fiord i skinął brodą. – Nie pływam, kiedy jest ich trochę więcej niż dziś. – Zwrócił się w ich kierunku. – Muszę się zbierać. – Przeszedł pod sterówkę i podał Gardarowi materac leżący na samym wierzchu bagaży. Wspólnym wysiłkiem przenieśli na ruchome molo skrzynie, wiadra z farbami, drewno opałowe, narzędzia i czarne worki na śmieci wypełnione po brzegi niełamliwymi sprzętami. Katrin przypadło w udziale przesuwanie dostarczanych na keję rzeczy tak, by nie dopuścić do powstania zatoru na jej końcu, a Lif darowano pracę. Miała z sobą wielkie kłopoty, udało jej się jedynie zejść na ląd i położyć na plaży. Piesek Putti podreptał za nią i biegał w tę i z powrotem po piasku, najwyraźniej szczęśliwy, że ma stały ląd pod łapami, ślepy na kiepskie samopoczucie swojej pani. Katrin miała pełne ręce roboty i czasem mężczyźni musieli wskoczyć na keję, by jej pomóc. W końcu cały bagaż spoczął na brzegu w długim szeregu; wyglądał jak swoista warta wystawiona na cześć przedsiębiorczych gości. Szyper zaczynał się już niecierpliwić. Najwyraźniej jemu bardziej zależało, by się uwolnić od towarzystwa Gardara i Katrin, niż im od jego. Jego obecności towarzyszyło poczucie bezpieczeństwa, które zniknie, gdy tylko stateczek schowa się za horyzontem; w odróżnieniu od nich szyper wiedział, jak stawiać czoło siłom natury, i z pewnością znał sposób na każdą przeciwność losu. Oboje mieli ochotę poprosić go, by został z nimi, lecz w końcu żadne nie ubrało tej prośby w słowa. Wreszcie odezwał się szyper:
– No, to już mi nic innego nie pozostało, jak tylko wyrzucić cię na ląd i odpłynąć. – Swoje słowa skierował do uśmiechającego się nieprzekonująco Gardara. Ten wspiął się do Katrin na molo i stali obok siebie jak kołki w płocie, patrząc w dół na wilka morskiego, który zakłopotany nieco odwrócił wzrok. – Wszystko będzie dobrze. Mam tylko nadzieję, że wasza przyjaciółka dojdzie do siebie. – Wyciągnął rękę w kierunku Lif, która zdążyła usiąść. Biała kurtka była doskonale widoczna. Okrycie to jednocześnie dowodziło, jak bardzo oni wszyscy nie pasują do tutejszego otoczenia. – Patrzcie tylko, najwyraźniej zaczyna dochodzić do siebie. – Mężczyźnie nie udało się dodać im odwagi, jeśli miał taki zamiar. Katrin zastanawiała się, co on o tym wszystkim sądzi: małżeństwo z Reykjaviku, nauczycielka i ekonomista, tuż po trzydziestce, żadne jakby niegotowe, by brać się z życiem za bary, nie wspominając już o piątym kole u wozu, które ledwo pion potrafiło zachować. – Na pewno wszystko będzie dobrze. – Schrypnięty głos mężczyzny nie brzmiał specjalnie przekonująco. – Nie zwlekajcie tylko za bardzo z przeniesieniem rzeczy do domu, zaraz zapadnie zmrok.
Ciężki, kręcony lok zasłonił oko Katrin. W całej tej przedwyjazdowej gorączce zapomniała zabrać gumkę do włosów. Lif zaś, jeśli wierzyć w to, co mówiła, miała tylko jedną, którą w czasie rejsu upięła włosy z tyłu głowy, kiedy wymiotowała. Katrin spróbowała zaczesać kosmyk palcami, lecz wiatr natychmiast ponownie zmierzwił jej czuprynę. Włosy Gardara wyglądały o niebo lepiej, ale też były o wiele krótsze niż jej. Po ich butach trekkingowych widać było, że zostały zakupione specjalnie na tę wyprawę, a choć spodnie przeciwwiatrowe i kurtki nie były najnowsze, również nie wyglądały na często używane. Dostali je w prezencie ślubnym od rodzeństwa Gardara, ale dopiero teraz nadarzyła się okazja, by je włożyć. Lif kupiła biały kombinezon narciarski przed wyjazdem we włoskie Alpy i w tych okolicznościach zdawał się on równie na miejscu, co płaszcz kąpielowy. Ich blade lica świadczyły o tym, że nie przywykli do aktywności fizycznej pod gołym niebem. Wszyscy jednak byli w dobrej formie po ćwiczeniach na siłowni, choć Katrin podejrzewała, że kondycja może ich jeszcze zawieść.
– Czy możemy się tu spodziewać jakichś ludzi w tygodniu? – Katrin ścisnęła kciuki w tajemnicy przed mężczyznami. Wówczas istniałaby nadzieja, że mogliby wrócić wcześniej, gdyby sprawy przybrały zły obrót.
Szyper pokręcił głową.
– Niewiele wiecie na temat tego miejsca, prawda? – Nie bardzo mogli rozmawiać w czasie rejsu z powodu hałasującego silnika.
– Nie. Właściwie nie.
– Tutaj nie przyjeżdża nikt, chyba że latem, bo też i w środku zimy nie ma tu czego szukać. W jednym z domów ludzie nocują w sylwestra i z rzadka któryś z właścicieli wpadnie, by się upewnić, czy wszystko w porządku. Poza tym zimą nikt się tu nie kręci. – Mężczyzna zamilkł i przyglądał się wyrastającym ponad nabrzeżem budynkom. – A który właściwie dom kupiliście?
– Na samym skraju osady. Wydaje mi się, że to musiała być siedziba pastora. – W głosie Gardara pobrzmiewała duma. – Stąd go wprawdzie nie widać w ciemności, ale jest bardzo okazały.
– Co? Na pewno? – Szyper zdawał się zdziwiony. – W osadzie nie mieszkał żaden pastor. Dopóki kościół funkcjonował, pełnił w nim posługę pastor z Adalviku. Ktoś cię musiał wprowadzić w błąd.
Gardar lekko się zawahał, a przez głowę Katrin przemknęły najrozmaitsze myśli, między innymi ta pełna nadziei, że to wszystko razem jest jednym wielkim nieporozumieniem, żadnego domu nie nabyli i natychmiast będą mogli wracać.
– Nie, obejrzałem go sobie dokładnie i to była najwyraźniej siedziba pastora. W każdym razie na drzwiach wejściowych wyryty jest okazały krzyż.
Szyper nie bardzo potrafił dać Gardarowi wiarę.
– A kto jest razem z tobą współwłaścicielem tego domu? – Zmarszczył lekko brwi, jakby podejrzewał, że weszli w posiadanie nieruchomości wskutek działalności przestępczej.
– Nikt – odparł Gardar z marsowym czołem. – Kupiliśmy dom z masy spadkowej pewnego człowieka, który zmarł, zanim zdążył go wyremontować.
Szyper szarpnął za cumę i skoczył na nabrzeże.
– Lepiej wiedzieć, co tu się dzieje. Znam wszystkie domy w osadzie i zazwyczaj każdy z nich ma kilku właścicieli, najczęściej to rodzeństwa, potomkowie byłych mieszkańców tych domków. Nie kojarzę żadnego, który miałby tylko jednego właściciela. – Wytarł dłonie w spodnie. – Nie mogę was tutaj zostawić, chyba że będę miał pewność, iż macie gdzie spać i że to nie jest nieprzygotowana wyprawa. – Ruszył naprzód. – Wskaż mi ten dom z plaży, tam będziemy na tyle daleko, że światła łodzi nie będą nam mąciły widoku.
Poszli za nim, starając się nadążyć za tym niskim, ale za to stawiającym ogromne kroki mężczyzną. Zatrzymał się równie nagle, co ruszył, i niewiele brakowało, a byliby go przewrócili. Doszli do miejsca, gdzie siedziała stanowiąca obraz nędzy i rozpaczy Lif. Katrin zauważyła, że zaczyna odzyskiwać kolory na policzkach.
– Chyba przestałam już rzygać. – Usiłowała bezskutecznie uśmiechnąć się do nich. – Zimno mi niewiarygodnie. Kiedy znajdziemy się w domu?
– Niedługo – odparł Gardar niezwykle zwięźle i najwyraźniej tego pożałował, bo dodał łagodniej: – Spróbuj się po prostu opanować. – Odepchnął od siebie Puttego, który ciesząc się na ich widok, zaczął się o niego ocierać. Zdenerwowany otrzepał piasek z nogawki.
Szyper zwrócił się do Gardara.
– Gdzie jest ten dom? Widać go stąd?
Katrin stanęła obok nich i czekała na odpowiedź w takim samym napięciu jak szyper. Chociaż wciąż miała przed oczyma zdjęcie wioski zrobione przez Gardara, trudno było jej skojarzyć tamten obraz z tym, co teraz widziała. Skupisko jakichś dziesięciu domów i kilku komórek tuż obok nich okazało się rozleglejsze, niż się spodziewała, i uderzyło ją, jak wielkie odległości dzielą poszczególne zabudowania. Sądziła, że w tak odciętej od świata społeczności ludzie zechcą raczej mieszkać bliżej siebie i czuć siłę emanującą od sąsiada. Ale co ona tam wie? Tak naprawdę nie ma nawet pojęcia, jak stara jest ta osada. Być może ludzie potrzebowali ogromnych zagród dla swojej rogacizny albo ziemi pod warzywa. Przecież sklepu tam raczej nie było. W końcu Gardarowi udało się zauważyć to, za czym się rozglądał, i wyciągnął rękę.
– Tam, na samym skraju, po drugiej stronie strumienia. Niestety, zza wzniesienia porośniętego choinkami widać jedynie dach. – Opuścił rękę. – Czy to nie jest siedziba pastora?
Stary szyper mlasnął językiem, a kiedy się odezwał, wpatrywał się w dziewiczy dach wyrastający ponad pożółkłą roślinnością wzgórza.
– Zdążyłem już zapomnieć o tym domu. Ale nie, to nie jest siedziba pastora. Krzyż na drzwiach nie ma nic wspólnego z klechą. Poprzedni mieszkaniec uważał się za oddanego niebiańskiemu ojcu i synowi i uznał, że tak być powinno. – Zastanowił się chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, lecz się rozmyślił. – Dom nosi nazwę Ostatni Widok. Widać go z morza. – Mężczyzna jakby chciał coś jeszcze rzec, lecz znów zrezygnował.
– Ostatni Widok. Okej. – Gardar udawał, że nie wywarło to na nim żadnego wrażenia, ale Katrin przejrzała go na wylot. Najwyraźniej imponował mu fakt, że niegdyś dom należał do jednej z najważniejszych osób w osadzie. – Plebania w tak niewielkiej wiosce rzeczywiście może i byłaby przesadą. – Gardar przyglądał się budynkom dobrze widocznym z miejsca, w którym stali, poza ich własnym. – A czy swego czasu nie było tu więcej domów? Przecież jakieś na pewno musiały zostać rozebrane.
– Tak, racja. – Stary człowiek zdawał się nieobecny i zamyślony. – Domów było więcej. Wprawdzie nigdy nie mieszkało tu wiele osób, ale niektórzy zabrali stąd swoje domy, gdy się wyprowadzali. Fundamenty jeszcze stoją.
– A ty kiedyś w nim byłeś? W naszym domu? – Katrin miała wrażenie, że coś tu nie gra, ale z jakichś powodów facet nie chce powiedzieć co. – Dach się nie zapada? – Nie miała zbyt bogatej wyobraźni, by pomyśleć o czymś innym. – Na pewno będziemy w nim bezpieczni?
– Nie byłem nigdy w środku, ale dach na pewno jest w porządku. Początkowo poprzedni właściciele bardzo pieczołowicie usuwali wszelkie usterki. Zrazu każdy się stara.
– Zrazu? – Gardar mrugnął porozumiewawczo do Katrin i uśmiechnął się. – Więc najwyższy czas, żeby ktoś to dokończył.
Mężczyzna nie podjął Gardarowej próby rozluźnienia atmosfery, lecz odwrócił się tyłem do zabudowań, które trudno było nazwać wioską, i zbierał się do powrotu na nabrzeże. – Pójdę po coś na łajbę. – Stali jak wmurowani, nie wiedząc, czy mają na niego czekać, czy iść za nim. Postanowili ruszyć za szyprem.
– A wy dokąd? Nie zostawiajcie mnie tutaj! – Lif podniosła się z ziemi.
Katrin odwróciła się w marszu.
– Zaraz wracamy. Siedzisz tu sama od ponad pół godziny, więc kilka dodatkowych minut nic nie zmieni. Odpocznij sobie. – Nie dała Lif szansy zaprotestować, za to przyspieszyła kroku, żeby dogonić Gardara i szypra. Szyper zniknął na pokładzie, ale za chwilę znów się pojawił z otwartym plastikowym pudełkiem zawierającym nieznane przedmioty. Wyjął zeń breloczek z normalnym kluczem do zamka zatrzaskowego i drugim nieco bardziej staromodnym.
– Weźcie na wszelki wypadek klucze do pensjonatu w domu lekarza. – Wskazał jeden z najbardziej okazałych budynków osady, doskonale widoczny z nabrzeża. – Powiem właścicielom, że ich wam użyczyłem; siostra żony prowadzi ten pensjonat, z pewnością będzie zadowolona, że macie gdzie się schować, jakby działo się coś złego. Śmiało możecie tam iść.
W powietrzu między Gardarem a Katrin wisiało niewypowiedziane; nie wspomnieli szyprowi o swoich zamiarach uruchomienia konkurencji dla pensjonatu, do którego właśnie otrzymali klucze. Żadne z nich nic nie powiedziało. Katrin wyciągnęła rękę i wzięła od niego brelok.
– Dziękuję.
– I pilnujcie baterii w komórkach, a w razie kłopotów dzwońcie śmiało. W przyzwoitą pogodę jestem w stanie zjawić się tu w niecałe dwie godziny.
– To bardzo szlachetne. – Gardar objął Katrin za ramiona. – Ale nie jesteśmy aż tacy beznadziejni, na jakich wyglądamy, więc wątpię, byśmy musieli z tego korzystać.
– Wcale nie chodzi o was. Dom cieszy się nie najlepszą sławą i choć sam nie jestem przesądny, będę się lepiej czuł, wiedząc, że możecie schronić się gdzie indziej i macie świadomość, że możecie zadzwonić po pomoc. Czasem i pogoda płata tu figle, proste. – Skoro żadne z nich nie odpowiedziało ani słowem, życzył im powodzenia i się pożegnał. Coś mu odburknęli i pomachali, gdy szyper uważnie wyprowadzał swoją łajbę na wody fiordu.
Kiedy zostali już sami, Katrin poczuła dziwny niepokój.
– Co to znaczy, że dom cieszy się nie najlepszą sławą?
Gardar wolno kręcił głową.
– Pojęcia nie mam. Podejrzewam, że może wie więcej o naszych planach, niż zechciał wyjawić. Nie wspominał, że to jego szwagierka prowadzi pensjonat? Starał się nas po prostu wystraszyć. Mam nadzieję, że nie zacznie rozsiewać jakichś plotek o naszym domu.
Katrin milczała. Wiedziała, że to się kupy nie trzyma. Poza Lif nikt nie znał ich planów. Żadne z nich nie rozmawiało na ów temat z rodziną z obawy, że ktoś gotów odwieść ich od zamiarów. Wystarczy, że wszyscy współczują Gardarowi z powodu bezrobocia. Rodzina była przekonana, że jadą na północny zachód z okazji ferii zimowych u niej w szkole. Nie, stary człowiek nie mówił im tego, by ich wystraszyć. Jakiś inny cel musiał mu przyświecać. Katrin żałowała, że nie nalegała, by im to wyjaśnił. I teraz wyobraźnia zwodzić ją będzie na manowce. Stateczek oddalał się szybciej, niż przed chwilą zbliżał się do lądu – tak się jej przynajmniej zdawało. Był już wielkości jej pięści.
– Strasznie tu spokojnie. – Gardar przerwał ciszę, jaka zapadła po odpłynięciu łódki. – Chyba nigdy nie byłem na podobnym odludziu. – Nachylił się i pocałował ją w słonawy policzek. – Ale bez dwóch zdań panuje tu dość dobry klimat.
Katrin uśmiechnęła się do niego, lecz nie spytała, czy zapomniał już o chorobie Lif. Odwróciła wzrok od morza, gdyż nie chciała patrzeć za znikającym statkiem. Wolała widok plaży i lądu. Lif stała już mocno na nogach i uparcie do nich machała. Katrin podniosła rękę, by jej odmachać, lecz opuściła ją natychmiast, gdy ujrzała, jak za ubraną na biało przyjaciółką coś szybko się porusza. Czarny jak smoła cień, sporo ciemniejszy od otaczającego ich mroku. Ponieważ zniknął równie szybko, jak się pojawił, Katrin nie zdążyła się zorientować, co to takiego. Ale odniosła wrażenie, że przypominało niskiego człowieka. Chwyciła kurczowo Gardara za ramię.
– Co to było?
– Co? – Gardar patrzył w kierunku, w którym wskazywała Katrin. – Chodzi ci o Lif?
– Nie. Coś się za nią poruszyło.
– Nie. – Gardar spojrzał na nią zdziwiony. – Tam nic nie ma. Poza cierpiącą na chorobę morską kobietą w kombinezonie narciarskim. To na pewno był pies.
Katrin próbowała zachować spokój. Równie dobrze mogło się jej przywidzieć. Jednak Putti to nie był na pewno. Stał obok Lif i węszył. Może wiatr coś tu przywiał. Ale to nie wyjaśniało, dlaczego to coś tak szybko zniknęło, choć oczywiście mógł się pojawić porywisty podmuch wiatru. Puściła ramię Gardara i starała się wyrównać i uspokoić oddech, pokonując cały pontonowy pomost. Nic nie powiedziała także, kiedy zbliżyli się do Lif. Za ich plecami rozlegał się chrzęst i trzask łamanej suchej roślinności, jakby ktoś ich śledził. Gardar i Lif jakby niczego nie zauważyli, ale Katrin nie potrafiła uwolnić się od wrażenia, że w Hesteyri nie są całkiem sami (...)


***

"Pamiętam cię" to dwie równoległe historie, opowiadane naprzemiennie. O ile wątek drugi zaczyna się zgodnie z regułami kryminału, o tyle pierwsza historia od początku przypomina horror. Obie opowieści w pewnym momencie łączą się odkrywając zaskakującą pointę i powikłane zależności międzyludzkie.


Na początku powieści czytelnik poznaje trójkę bohaterów, którzy w środku zimy przybywają na północne rubieże Islandii do opuszczonej osady by wyremontować stary dom. Na miejscu zastają ciemność, ziąb, pustkę, a na domiar złego zaczynają odnosić wrażenie, że cały czas ktoś kręci się w ich pobliżu.

Punktem wyjścia dla drugiej historii jest włamanie do przedszkola w niedużym miasteczku. Ktoś zakradł się do środka i dokonał aktu wandalizmu, bazgrząc po ścianach. Na miejscu pojawia się psychiatra, zatrudniony od niedawna w miejscowym szpitalu. Sprowadził się do miasteczka uciekając przed koszmarem wspomnień - kilka lat wcześniej w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął jego synek. Jeden z pacjentów doktora wspomina o podobnym akcie wandalizmu, który miał miejsce wiele lat wcześniej. Wówczas włamanie poprzedziło znikniecie małego chłopca.


EKRANIZACJA
/KLIKNIJ ZDJĘCIE/


TRAILER







Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger