Pułapka czasu/Fałdka czasu Madeleine L'Engle
"Najpierw powiem wam coś o tej pięknej, oświeconej planecie Kamazołzji. - Przybrał suchy, przesadnie dobitny ton, zupełnie jak pan Jenkins. - Może nie zdajecie sobie sprawy, że my na Kamazołzji pokonaliśmy wszelkie choroby, wszelkie ułomności (...) Nikomu nie pozwalamy cierpieć. Jest o wiele życzliwiej uśmiercić szybko każdego, kto choruje. Nikt tutaj nie traci całych tygodni na smarkanie nosem i ból gardła. Chorzy zamiast znosić takie niedogodności, są po prostu usypiani.- Czyli morduje się wszystkich, którzy mają katar?- Morderstwo... jakież prymitywne słowo. - Charles Wallace się skrzywił. - Na Kamazołzji nie ma czegoś takiego jak morderstwo. Wszelkimi sprawami zajmuje się TO."
Bardzo prosto opowiedziana historia o skomplikowanych sprawach, takich jak podróże w przestrzeni. I troszkę w czasie.
Za prosto.
Książka narracyjnie idealna dla młodszych dzieciaków, ale nie wiem, czy one skumają te zawiłości podróżowania za pomocą fałdki czasu...
Czekam na ekranizację, która może i wykorzysta bardzo duży potencjał magiczny i sci-fi tej opowieści i nie będzie jednocześnie aż tak... nie wiem - naiwna?
Śladowe ilości ilustracji.
Nie sięgnę po 2 tom, ale film zaliczę:)
MOJA OCENA: 5/10
Pani Cotojest
A gdy objuczona książkami wracała ze szkoły, jeden z chłopców wykrzyknął coś o jej „głupkowatym braciszku". Rzuciła książki na pobocze szosy i z całej siły go przydusiła, po czym przyszła do domu w podartej kurtce i z podbitym okiem.
Sandy i Dennys, jej dziesięcioletni bracia bliźniacy, którzy wrócili ze szkoły godzinę wcześniej, patrzyli na nią z niesmakiem.
- Nam zostaw bicie, kiedy trzeba się bić - doradzili.
Chuliganka, oto ja, myślała Meg ponuro. Lada dzień tak mnie będą nazywać. Nie mama. Ale wszyscy. Gdyby ojciec...
Nadal jednak nie mogła myśleć o ojcu, żeby nie zbierało jej się na płacz. Tylko mama mówi o nim zupełnie zwyczajnie: „Gdy już wasz ojciec wróci...".
Skąd wróci? I kiedy? Mama na pewno wie, co ludzie gadają, jak zadowoleni z siebie złośliwie plotkują. Chyba mamę też to boli. Ale jeśli boli, mama nic nie okazuje. Zawsze ma pogodny wyraz twarzy.
Dlaczego ja nie potrafię? - zastanawiała się Meg. Dlaczego ja muszę wszystko okazywać?
Okno zagrzechotało wściekle, smagane wiatrem. Otuliła się szczelniej kołdrą. Na poduszce zwinięty w kłębek szarego puchu kociak ziewnął, wysuwając różowy język, znów wtulił łepek w łapki i zasnął.
Wszyscy spali. Wszyscy z wyjątkiem Meg. Nawet Charles Wallace, ten „głupkowaty braciszek", który w jakiś niesamowity sposób zwykle wiedział, kiedy ona nie śpi i jest nieszczęśliwa, i wtedy nocą - ileż to już razy! - cichutko przychodził do niej na poddasze.
Nawet Charles Wallace spał teraz.
Jak oni mogą spać? Przez cały dzień w radiu ostrzegano przed huraganem. Jak mogli zostawić ją w tym rozklekotanym mosiężnym łóżku tuż pod dachem? Wichura może zdmuchnąć dach, porwać ją w rozszalałe ciemne przestworza i cisnąć Bóg wie gdzie!
Zadygotała niepohamowanie.
Ale sama prosiłaś o ten pokój tutaj - upomniała siebie z zawziętością. - I dostałaś, bo jesteś najstarsza. To przywilej, a nie kara.
- W czasie huraganu to nie jest przywilej! - powiedziała na głos. Odrzuciła kołdrę i wstała. Kociak przeciągnął się rozkosznie, podniósł na nią ogromne, niewinne oczy. - Spij dalej - mruknęła - I ciesz się, że jesteś kociakiem, a nie takim potworem jak ja. - Spojrzała w lustro szafy i zrobiła okropną minę. Wyszczerzyła zęby w szynach korekcyjnych, machinalnie nasunęła na nos okulary, przeczesała palcami swoje mysiobrązowe włosy, aż się zjeżyły i westchnęła głośniej niż ryczał wiatr.
Szerokie deski podłogi ziębiły jej stopy. Do pokoju wiało przez szczeliny w okiennej framudze, pomimo ochronnej ramy. Słyszała wycie wiatru w kominach. Na dole Fortinbras, duże czarne psisko, zaczął szczekać. Pewnie też się boi. Na co tak szczeka? Fortinbras nigdy nie szczeka bez powodu.
Nagle sobie przypomniała, że w urzędzie pocztowym, kiedy tam wstąpiła po pocztę, była mowa o jakimś włóczędze, który ukradł dwanaście prześcieradeł pani Buncombe, żonie policjanta. Nie złapali go, więc może on teraz idzie tutaj, do tego domu na odludziu, przy bocznej drodze. I tym razem to nie będzie sprawa tylko prześcieradeł. Niezbyt uważnie słuchała rozmowy o kradzieży, bo kierowniczka poczty ze słodkim uśmiechem zapytała ją, czy były ostatnio wiadomości od ojca.
Wychodząc ze swego pokoiku w mrok strychu, od razu obiła się o stół pingpongowy. W dodatku będę miała ładnego siniaka na biodrze, pomyślała.
Potem wpadła na swój stary domek dla lalek, na konia na biegunach Charlesa Wallace'a, na pociągi elektryczne bliźniaków. Dlaczego wszystko musi zdarzać się mnie? - zapytała dużego pluszowego niedźwiadka.
Zeszła po schodach na pierwsze piętro i stanęła, nasłuchując. Nic nie słychać z pokoju Charlesa Wallace'a po prawej stronie. I z sypialni rodziców po lewej stronie też nie słychać mamy, która śpi sama w podwójnym łóżku. Poprawiła na nosie okulary, jak gdyby pomagały jej widzieć lepiej w ciemności, i przeszła cicho do pokoju bliźniaków. Dennys chrapał, Sandy coś wymamrotał o baseballu i ucichł. Bliźniacy nie mają żadnych problemów. Nie są zbyt dobrymi uczniami, ale nie są też złymi. Zupełnie im wystarcza szereg trójek, od czasu do czasu urozmaicony czwórką lub dwójką. Chłopcy na schwał, silni, wysportowani, szybko biegają i kiedy ludzie żartują z kogoś w rodzinie Murrych, to na pewno nie z Sandy'ego ani Dennysa.
Wyszła z pokoju bliźniaków i już po szerszych schodach, omijając siódmy stopień, bo skrzypiał, zeszła do hallu. Fortinbras przestał szczekać. Więc to nie włóczęga, chwała Bogu.
Pies szczekałby bez ustanku, gdyby ktoś obcy się tu kręcił.
Ale ten włóczęga jeszcze może przyjść. Może mieć nóż. Nikt nie mieszka w pobliżu, nikt nie usłyszy, choćbyśmy wrzeszczeli, wrzeszczeli i wrzeszczeli. Zresztą, kogo by to obchodziło?
Zrobię sobie kakao, zdecydowała. To mnie podniesie na duchu i jeżeli dach odleci, przynajmniej ja nie odlecę z dachem.
W kuchni paliło się już światło. Charles Wallace siedział przy stole, pił mleko, jadł chleb z dżemem. Wydawał się bardzo mały i bezbronny, tak siedząc sam w dużej staroświeckiej kuchni, jasnowłosy chłopczyk w płowoniebieskiej piżamie, machający nogami o dobre sześć cali nad podłogą.
- Cześć - powiedział wesoło. - Wiedziałem, że zejdziesz.
Fortinbras, z nadzieją na okruchy, skulony u stóp Charlesa Wallace'a, wysunął spod stołu swój wąski ciemny łeb i powitalnie grzmotnął ogonem o podłogę. Fortinbras przybłąkał się do nich, gdy jeszcze był szczeniakiem, chudym i bezpańskim. Częściowo seter Llewellyn, częściowo chart - tak orzekł ojciec - wyrósł na wspaniałego psa, smukły, ciemny, piękny całkowicie po swojemu.
- Dlaczego nie przyszedłeś na facjatkę? - zapytała Meg brata. Zawsze rozmawiała z nim, jak co najmniej z rówieśnikiem. - Drętwiałam ze strachu.
- Za bardzo wieje na tej twojej facjatce - odpowiedział mały. - Wolałem tu poczekać. Podgrzewam mleko dla ciebie. Chyba już jest gorące.
Meg nieraz się głowiła, skąd Charles Wallace zawsze o niej wszystko wie. Po czym poznaje? A nigdy nie wie - czy też wydaje się nie wiedzieć - co myślą Dennys i Sandy. W myślach mamy i jej, Meg, czyta przerażająco dokładnie. Może ludzie dlatego, że trochę się go boją, szepczą, że najmłodsze dziecko Murrych podobno jest niezupełnie bystre? „Mózgowcy często mają dzieci niedorozwinięte - podsłuchała kiedyś. - Ci dwaj chłopcy są najwyraźniej normalnymi dziećmi, ale ta brzydula i ten malec coś nie bardzo".
Charles Wallace rzadko się odzywał przy obcych, więc wiele osób myślało, że nie nauczył się mówić. I rzeczywiście, nie mówił ani słowa przez pierwsze prawie cztery lata życia. Meg bladła z wściekłości, gdy ludzie, patrząc na niego, mlaskali i ze smutkiem potrząsali głowami.
- Meg, nie martw się o Charlesa Wallace'a - powiedział ojciec. Pamiętała to dobrze. To było na krótko przed jego wyjazdem. - Nie brak mu żadnej klepki. On po prostu rozwija się na swój sposób i w swoim czasie.
- Nie chcę, żeby stał się taki głupi jak ja - powiedziała Meg wtedy.
- Och, kochanie, nie jesteś głupia - powiedział ojciec. - Twój rozwój, tak jak rozwój Charlesa Wallace'a, musi następować w swoistym tempie. A nie jest to tempo zwykłe.
- Skąd wiesz, tato? - zapytała Meg. - Skąd wiesz, że nie jestem słaba na umyśle? Czy tylko stąd, że mnie kochasz?
- Kocham cię, ale wiem skądinąd. Mama i ja poddajemy cię testom.
Tak. Meg zdała sobie sprawę, że niektóre z „zabaw" z rodzicami to jakiegoś rodzaju próby i że tych prób jest więcej dla niej i Charlesa Wallace'a niż dla bliźniaków.
- Testom na współczynnik inteligencji?
- Owszem. Czasami.
- Czy mój współczynnik jest w porządku?
- Bardziej niż w porządku.
- Jaki?
- Nie powiem ci. Ale wiem na pewno, że wy oboje, ty i Charles Wallace, kiedy już osiągniecie dojrzałość, będziecie mogli sporo zdziałać w każdej dziedzinie, jaką sobie wybierzecie. Zaczekaj, aż Charles Wallace zacznie mówić. Przekonasz się.
Jeśli chodzi o Charlesa, ojciec miał rację, chociaż wyjechał, zanim Charles zaczął mówić. Nagle, bez uprzedniego dziecięcego gaworzenia, zaczął mówić od razu całymi zdaniami. Jakże dumny byłby z niego ojciec.
- Lepiej zobacz, co z tym mlekiem - powiedział teraz Charles Wallace. Dykcję miał lepszą niż większość pięciolatków. - Przecież nie chcesz, żeby się zebrał kożuch.
- Nalałeś co najmniej dwa razy za dużo - stwierdziła Meg, zaglądając do rondla.
Charles Wallace przytaknął pogodnie.
- Pomyślałem, że może mama też będzie chciała.
- Co może będzie chciała? - usłyszeli pytanie. Matka stała w drzwiach.
- Kakao - odpowiedział Charles Wallace. - Czy chcesz, mamo, kanapkę z pasztetową i śmietankowym serem? Zrobię ci.
- To miło - powiedziała pani Murry - ale mogę sobie zrobić sama, jeżeli jesteś zajęty.
- Żadna fatyga. - Charles Wallace zsunął się z krzesła i w piżamie, boso, stąpając miękko jak kociak, podreptał do lodówki. - A dla ciebie, Meg? - zapytał. - Kanapkę?
- Tak, proszę - odpowiedziała Meg - ale nie z pasztetową. Czy mamy pomidory?
Charles Wallace zajrzał do krajarki.
- Jeden. Mamo, mogę go użyć dla Meg?
- Jaki mógłby być lepszy użytek? - Pani Murry uśmiechnęła się.
- Ale nie mów tak głośno, Charles. Chyba że chcesz, żeby bliźniacy też tu przyszli.
- Bądźmy ekskluzywni - powiedział Charles Wallace - To jest moje nowe słowo na dzisiaj. Imponujące, prawda?
- Nadzwyczajne - pochwaliła pani Murry. - Meg, pokaż no mi tego siniaka.
Meg uklękła przy matce. W cieple i jasności kuchni rozwiał się jej lęk. Kakao parowało aromatycznie, pośrodku stołu stał wazon z bukietem małych żółtych chryzantemek, na parapetach okien kwitły pelargonie. Spuszczone rolety, czerwone w niebieski i zielony geometryczny deseń, wydawały się odbiciem pogodnego kuchennego nastroju. Piec mruczał jak śpiące wielkie zwierzę, światło lampy było niezmącenie pogodne, chociaż za oknami szalała w ciemnościach wichura. Podmuchy wciąż jeszcze obijały się o dom, ale tę gniewną siłę, która tak przerażała Meg samą na poddaszu, odparło swojskie, przytulne zacisze.
Fortinbras teraz pod krzesłem pani Murry westchnął ukontentowany.
Pani Murry delikatnie dotknęła posiniaczonego policzka Meg. Meg spojrzała na matkę na pół z serdecznym podziwem, na pół z posępną niechęcią. To żaden dar losu mieć matkę będącą naukowcem i piękną panią zarazem. Pani Murry miała włosy płomiennie rude, świetlistą cerę, oczy fiołkowe, długie ciemne rzęsy.
W porównaniu z nią Meg czuła się tym bardziej uderzająco nieładna. Jej włosy mogły ujść w tłoku, dopóki były schludnie zaplecione w warkocze. Ale gdy ze szkoły podstawowej przeszła do szkoły średniej, zostały obcięte i teraz pomimo wszelkich wysiłków nie chciały się układać. Z jednej strony głowy się kręciły, z drugiej były jak strąki i wyglądały jeszcze brzydziej niż przedtem.
- Nie wiesz, co to znaczy umiar, kochanie? - zapytała pani Murry. - Złoty środek, umiar, coś, czego chyba nigdy się nie nauczysz. Paskudnego siniaka nabił ci ten mały Henderson. Ach, ledwie poszłaś spać, zadzwoniła do mnie jego matka z pretensją, że mocno go pobiłaś. Powiedziałam jej, że skoro on jest o rok starszy i co najmniej o dwadzieścia funtów cięższy od ciebie, to chyba z pretensją ja powinnam zadzwonić do niej. Ale ona najwyraźniej uważa, że to twoja wina.
- Ja uważam, że to zależy, jak się na to patrzy - palnęła Meg. - Zwykle, cokolwiek się stanie, ludzie uważają, że to moja wina, nawet kiedy w ogóle nie mam nic z tym wspólnego. Ale żałuję, że chciałam go uziemić. Po prostu jest straszny tydzień. I ja wciąż aż kipię.
Pani Murry pogłaskała Meg po kudłatej głowie.
- Dlaczego?
- Nie cierpię być ta inna - powiedziała Meg. - To trudne także dla Sandy'ego i Dennysa. Nie wiem, czy oni rzeczywiście są tacy jak wszyscy, czy tylko udają, że są. Ja staram się udawać, ale nic z tego nie wychodzi.
- Jesteś zbyt szczera, żeby umieć udawać - powiedziała pani Murry - Przykro mi, córeczko. Może gdyby ojciec tu był, mógłby ci pomóc, ale ja chyba nic na razie nie mogę zrobić, więc postaraj się jeszcze trochę wytrzymać. Z czasem wszystko pójdzie ci łatwiej. Tylko że teraz to dla ciebie słaba pociecha, prawda?
- Może gdybym nie wyglądała tak odrażająco... Może gdybym była ładna jak ty, mamo...
- Mama wcale nie jest ładna, jest piękna - oświadczył Charles Wallace, krając pasztetową. - Dlatego ręczę, że w twoim wieku wyglądała jak strach na wróble.
- Masz rację - powiedziała pani Murry. - Daj sobie trochę czasu, Meg.
- Sałaty, mamo? Chcesz na kanapkę? - zapytał Charles Wallace.
- Nie, dziękuję.
Pokroił kanapkę na kawałki i położył na talerzyku. Postawił talerzyk przed matką. - Twoja będzie za chwilę, Meg. Myślę, że porozmawiam o tobie z panią Cotojest.
- Kto to jest pani Cotojest? - zapytała Meg.
- Wolę być ekskluzywny co do niej. Na razie - powiedział Charles Wallace. - Sól
cebulowa?
- Tak, proszę.
- Co to za przezwisko pani Cotojest? - zapytała pani Murry.
- Tak ona się nazywa - odpowiedział Charles Wallace. - Znacie ten stary dom z gontami w lesie, ten, do którego dzieci się nie zbliżają, bo w nim straszy? One właśnie tam mieszkają.
- One?
- Pani Cotojest i jej dwie przyjaciółki. Poszedłem w las z Fortinbrasem parę dni temu... ty, Meg, i bliźniacy byliście w szkole. Lubimy chodzić po lesie. Nagle Fort pobiegł za wiewiórką, więc ja za Fortem i zapędziliśmy się pod ten dom, gdzie straszy. I tak poznałem je przypadkowo, można by rzec.
- Przecież tam nikt nie mieszka - powiedziała Meg.
- Pani Cotojest i jej przyjaciółki mieszkają. Są bardzo miłe (...)
Cykl: Kwintet czasu (tom 1)