"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Holistyczna agencja detektywistyczna Dirka Gentlyego Douglas Adams

"Czas...Uwielbiam czas.Mogę spędzić cały dzień, nawet się nie starając."

"Co mogą mieć ze sobą wspólnego zdechły kot, spec od komputerów, elektryczny mnich, który wierzy, że świat jest różowy, mechanika kwantowa, ponad dwustuletni chronolog, Samuel Taylor Coleridge (poeta) oraz pizza? Na pozór niewiele - dopóki pewien detektyw, Dirk Gently, nie ruszy do dzieła, by udowodnić, że istnieje fundamentalna łączność między wszystkim co istnieje, rozwiązując przy okazji zagadkę tajemniczego morderstwa, asystując tajemniczemu profesorowi, odkrywając tajemniczą tajemnicę i zjadając wielkie ilości pizzy - że nie wspomnę o uratowaniu ludzkości przed totalną zagładą."

"Czy ktoś widział koteczka?"

Boszszsz... I co ja mam napisać o tym dziwadełku? :)
Skuszona rewelacyjnym serialem o tym samym tytule, sięgnęłam oczywiście po książkę. I?
Stwierdzam, że w tego rodzaju opowieściach, bardziej przemawia do mnie jednak wizualizacja.


Dlaczego?


Bo tak przynajmniej coś rozumiem:)


Książka dla entuzjastów tego rodzaju narracji, tego rodzaju opowieści, tego rodzaju odjazdów i holizmu XD

Serial POLECAM - jest świetny!


MOJA OCENA: 6/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!

Rozdział pierwszy

Tym razem nie będzie żadnych świadków.
Tym razem była tylko martwa ziemia, huk gromu i początek tej nie kończącej się lekkiej mżawki z północnego wschodu, która odtąd, jak się zdaje, towarzyszy wszystkim najdonioślejszym chwilom w dziejach świata.
Ustały już wczorajsze i przedwczorajsze burze, opadła zeszłotygodniowa powódź. Niebiosa wprawdzie nadal pęczniały od deszczu, lecz w narastającej grozie wieczoru zacinała tylko ohydna mżawka.
Poryw wiatru smagnął ciemniejącą równinę, zabłąkał się na chwilę wśród niewysokich pagórków, po czym wionął przez nieduże zagłębienie doliny, w samym środku której wznosiła się jakaś konstrukcja, coś jakby przechylona wieża, samotna wśród koszmaru błot.
Wieża przypominała poczerniały pniak. Sterczała w górę jak intruzja magmy, która wypłynąć mogła tylko z najbardziej zatraconej czeluści piekieł. Pochylała się pod dosyć szczególnym kątem, jak gdyby przygnieciona czymś dużo poważniejszym niż tylko jej własna, dość znaczna przecież masa.
Jedynym ruchem, jaki dało się tu zauważyć, był powolny przepływ rzeki błota, która sunęła ospale doliną u stóp wieży. Jakąś milę czy dwie dalej rzeka ta wpadała w jar i tam znikała pod ziemią.
Lecz w miarę jak narastały ciemności, stawało się coraz bardziej oczywiste, że wieża nie jest zupełnie pozbawiona życia. Głęboko w jej wnętrzu pulsował pojedynczy strumień zamglonego, czerwonego światła.
Światło to było ledwo widoczne – pomijając, rzecz jasna, fakt, że i tak nie było tam nikogo, kto mógłby je widzieć (tym razem żadnych świadków) – niemniej światło to z całą pewnością istniało. Najpierw z każdą minutą stawało się odrobinę mocniejsze i odrobinę jaśniejsze, a potem powoli zanikało, aż w końcu niemal zupełnie zniknęło. W tym samym czasie z wiatrem przyżeglował cichy, żałobny głos; dźwięk narastał aż do kulminacyjnego lamentu, po czym rozwiał się, powoli i smętnie.
Minęło nieco czasu i pojawiło się następne światło, tym razem małe i ruchome. Pojawiło się tuż przy ziemi i poczęło chybotliwie okrążać wieżę, od czasu do czasu przerywając na chwilę swój kolisty marsz. A potem światełko oraz ledwo dostrzegalny cień niosącej go postaci na powrót zniknęły we wnętrzu wieży.
Upłynęła godzina, a wraz z jej końcem nastała absolutna ciemność. Świat wyglądał jak martwy, noc przeistoczyła się w pustkę.
Później poświata znów się pokazała, bliżej wierzchołka wieży, i tym razem narastanie światła zdawało się mieć jakiś konkretny cel. Szybko urosło do uprzednio osiągniętego szczytowego punktu natężenia i pięło się dalej, ciągle narastając. Żałobny głos, który mu towarzyszył, wznosił się coraz wyżej i brzmiał coraz ostrzej, aż przeistoczył się w przeraźliwe, żałosne wycie; i ono nie ustawało – przeistoczyło się w oślepiający wrzask, a światło przeszło w ogłuszającą czerwień.
Aż wtem zamarły – i wrzask, i światło.
Nastąpiła milisekunda ciemności i ciszy.
Wśród błota u stóp wieży nabrzmiało i zachybotało nowe, zdumiewające i blade światło. Niebo zwarło się gwałtownie, góra błota konwulsyjnie zadrżała, niebiosa i ziemia ryknęły coś do siebie, nastąpiła potworna różowość, nagła zieloność, chmury zaplamiła ociężała pomarańczowość, a potem światło zgasło i wreszcie zapadła głęboka, ohydna ciemność. Nie słychać było nic poza miękkim pluskiem wody.
Za to rankiem słonko wstało, nadając niezwyczajny blask dniowi, który był, a raczej wydawał się, albo może raczej wydawałby się – gdyby na miejscu znajdował się ktoś, komu mogłoby się cokolwiek wydawać – cieplejszy, jaśniejszy i przejrzystszy, jednym słowem: o wiele bardziej żywy niż wszystkie dni przed nim. Wśród potrzaskanych resztek doliny płynęła teraz przejrzysta rzeka.

Czas zaczął płynąć na poważnie.

Rozdział drugi

Wysoko na skalistym półwyspie siedział elektryczny mnich na znudzonym koniu. Spod szorstkiej tkaniny kaptura wpatrywał się bez zmrużenia oka w zupełnie inną dolinę, z którą miał właśnie pewien problem.
Dzień był gorący; słońce stało wysoko na zamglonym, pustym niebie i biło bezlitośnie w szare skały i szczeciniastą, wysuszoną trawę. Wszystko tkwiło w bezruchu, nawet mnich. Jedynie ogon konia drgał leciutko w daremnej próbie poruszenia stężałego powietrza, lecz poza tym już nic. Wszystko inne pozostawało nieruchome.
Elektryczny mnich to urządzenie, które ma zaoszczędzić człowiekowi pracy, tak jak zmywarka do naczyń albo magnetowid. Zmywarki załatwiają za niego nudne zmywanie, magnetowidy – nudne oglądanie telewizji, elektryczne mnichy zaś zastępują go w wierze w najróżniejsze rzeczy, uwalniając w ten sposób od prawdziwie uciążliwego obowiązku – wierzenia w to wszystko, w co świat każe mu wierzyć.
Niestety, w tym akurat elektrycznym mnichu powstała pewna usterka, wskutek której zaczął on wierzyć w najrozmaitsze, na chybił trafił wybrane rzeczy. Zdarzało mu się uwierzyć w coś, w co nawet mieszkańcy Salt Lake City uwierzyliby z najwyższym trudem. Mnich, rzecz jasna, nigdy nie słyszał o Salt Lake City. Nie słyszał także o kwingiglionie, a jest to mniej więcej tyle, ile mil dzieliło jego dolinę od Wielkiego Słonego Jeziora w Utah.
Problem z doliną przedstawiał się tak: mnich aktualnie wierzył, że owa dolina, wraz ze wszystkim, co się w niej znajdowało, i wszystkim, co ją otaczało – nie wyłączając samego mnicha i jego konia – była w jednolitym odcieniu bladego różu. Z faktu tego wynikała niejaka trudność w rozróżnianiu poszczególnych obiektów, w związku z czym wszelkie działania stały się praktycznie niemożliwe, a w każdym razie trudne i niebezpieczne. I stąd właśnie brała się nieruchawość mnicha oraz znudzenie konia, który swego czasu musiał znosić różne głupstwa, lecz żywił sekretne przekonanie, że teraz ma do czynienia z najgorszym.
Od jak dawna mnich wierzył w to wszystko?
Hm, jeśli już o tym mowa, to od zawsze. Wiara, która przenosi góry, a przynajmniej wbrew wszelkim istniejącym dowodom utrzymuje, że są one różowe, jest wiarą solidną i trwałą, potężną opoką, w którą świat może sobie ciskać, co zechce, bo i tak nie wstrząśnie jej posadami. W praktyce – koń wiedział o tym doskonale – nie przetrwała nigdy dłużej niż dobę.
Cóż to zatem za koń, który miewa własne opinie i bywa sceptyczny? Cechy nieczęsto spotykane u koni, nieprawdaż? Może więc jakiś niezwykły koń?
Nie. Choć niewątpliwie był to niebrzydki i dość harmonijnie zbudowany przedstawiciel gatunku, niemniej był to absolutnie zwyczajny koń – produkt, jakim ewolucja konwergentna obdarzyła nas w wielu wypełnionych życiem miejscach. Od dawien dawna konie rozumieją o wiele więcej, niż dają po sobie poznać. Trudno wszak całymi dniami nosić na grzbiecie inną istotę i nie wyrobić sobie na jej temat określonego zdania.
Z drugiej zaś strony, jest całkiem możliwe, że kiedy całymi dniami siedzi się na grzbiecie innej istoty, nie poświęci się jej nawet jednej myśli.
Kiedy budowano wczesne modele mnichów, zakładano, iż ważne jest, aby móc natychmiast rozpoznawać w nich sztuczne twory. Nie mógł zaistnieć nawet cień prawdopodobieństwa, że będą wyglądać jak żywi ludzie. Sam, czytelniku, pewnie też nie chciałbyś, żeby twój magnetowid wylegiwał się na kanapie, kiedy ogląda za ciebie telewizję, zapewne nie życzyłbyś sobie również, żeby zaczął dłubać w nosie, popijać piwo i wysyłać cię po pizzę.
Tak więc pierwsze modele mnichów konstruowano ze zwróceniem szczególnej uwagi na oryginalny zarys sylwetki oraz na praktyczną umiejętność jazdy konnej. To ostatnie miało istotne znaczenie: ludzie – no i przedmioty – siedząc na koniu, wyglądają o wiele bardziej szczerze. Tak więc urządzeniom przydano parę nóg jako bardziej odpowiednie i tańsze niż normalny u naczelnych zestaw siedemnastu, dziewiętnastu czy dwudziestu czterech. Skóra mnichów była różowawa, a nie purpurowa, miękka i gładka, a nie karbowana. Ograniczono im także liczbę ust i nosów – zostawiono zaledwie po jednej sztuce – dorzuciwszy za to dodatkowe oko, co w sumie dawało parę. Doprawdy, dziwaczny stwór. Ale znakomity, jeśli chodzi o dawanie wiary najbardziej niedorzecznym bzdurom.
Usterka w naszym egzemplarzu powstała, kiedy pewnego dnia kazano mu uwierzyć w zbyt wiele bzdur naraz. Przez pomyłkę podłączono go do magnetowidu, który oglądał jednocześnie jedenaście programów telewizyjnych, a to spowodowało wybuch w obwodach nielogiczności. Magnetowid miał je tylko oglądać. Wcale nie musiał w to wszystko zaraz wierzyć. Oto dlaczego tak ważne są instrukcje obsługi.
Tak więc po tygodniu rozgorączkowanego przekonania, że wojna to pokój, zło to dobro, a księżyc wykonano z niebieskiego sera oraz że Bóg potrzebuje wielkiej sumy pieniędzy, którą należy wysłać pod pewien numer skrytki pocztowej, mnich zaczął wierzyć, że trzydzieści pięć procent wszystkich stołów to hermafrodyty, po czym się zepsuł. Człowiek ze sklepu z mnichami orzekł, że trzeba by wymienić całą podstawową płytę urządzenia, po czym dodał, że ulepszony model Mnich Plus ma dwa razy większą moc oraz całkiem nową funkcję „Pojemność negacyjna”, co oznacza, że może utrzymać naraz w pamięci szesnaście zupełnie różnych i wzajemnie sprzecznych pojęć, nie generując przy tym żadnych irytujących błędów systemowych, jest dwa razy szybszy i trzy razy płynniejszy, a przy tym można mieć całkiem nowy model za mniej, niż wyniesie koszt wymiany płyty.
I to już był koniec. Po wszystkim.
Zepsuty mnich został wywieziony na pustynię, gdzie mógł sobie wierzyć, w co mu się żywnie podoba, łącznie z przekonaniem, że został potraktowany dość podle. Pozwolono mu zatrzymać konia, ponieważ produkcja koni jest nadzwyczaj tania.
Przez pewną liczbę dni i nocy, która według jego wierzeń wynosiła naprzemiennie trzy, czterdzieści trzy albo dziewięćdziesiąt osiem tysięcy siedemset trzy, błąkał się po pustyni, pokładając swą prostą elektryczną wiarę w skałach, ptakach, chmurach oraz pewnej nie istniejącej formie słonio-szparaga, aż w końcu utknął tutaj, na tej wysokiej skale, spoglądając w dolinę, która nie była, mimo jego niewzruszonej pewności, różowa. Ani trochę.
Czas płynął (...)


***
Co opętało młodego programistę, że wspiął się po rynnie na drugie piętro kamienicy, żeby włamać się do mieszkania swojej dziewczyny?

Co ukrywa profesor Reg Chronotis i czym tak naprawdę zajmuje się Katedra Chronologii?
Co wspólnego mogą mieć kot Schrodingera, albatros z wiersza Samuela Taylora Coleridge`a, duch oraz kanapa?
W celu uzyskania odpowiedzi przeczytaj tę książkę (a jeszcze lepiej KUP, a potem przeczytaj) albo skontaktuj się z Holistyczną Agencją Detektywistyczną Dirka Gently`ego.


Cykl: Dirk Gently (tom 1) 




EKRANIZACJA
/KLIKNIJ ZDJĘCIE/


TRAILER









Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger