"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

W kleszczach lęku/Dokręcanie śruby Henry James

"Ta niezwykła chwila przyniosła mi rzadko odczuwaną udrękę, ale dzięki Bogu, nie przeraziła mnie. I on wiedział o tym, z czego w następnym momencie doskonale zdałam sobie sprawę. Czułam z niezłomną pewnością siebie, że o ile w tej chwili nie załamię się, nie będę potrzebowała — teraz przynajmniej — już się z nim liczyć. I dlatego w ciągu tej chwili widmo przybrało w moich oczach tak realne ludzkie kształty i wzbudziło we mnie jednocześnie taki wstręt, jaki by można odczuć w rzeczywistym spotkaniu dwojga osób, wstręt właśnie z tego powodu, iż było tak naturalne, jak naturalne byłoby spotkanie sam na sam przed świtem jakiegoś wroga, awanturnika czy przestępcy w domu pogrążonym we śnie. Tylko cisza śmiertelna, towarzysząca naszej długiej wymianie spojrzeń z tak bliska, nadawała temu koszmarowi przy jego przerażającym ogromie piętno czegoś nienaturalnego."

W Polsce wydana pod dwoma tytułami, z czego ten drugi, moim zdaniem, jest kompletnie nietrafiony, chociaż dosłownie przetłumaczony...

Gotyk. Groza. Horror. Dzieciaki. Niania. Zamek. 
Duch?
Czego chcieć więcej!
Rewelacyjny klimat, niemalże identyczny, jak w Siostrzycy!

Podczas spotkania przyjaciół w klimatycznej posiadłości jeden z nich czyta stary pamiętnik, napisany przez guwernantkę, którą czytający znał, a która już nie żyje. 
Młoda guwernantka została zatrudniona przez mężczyznę do pilnowania jego siostrzenicy i siostrzeńca - sierot, w domu we wsi Bly. On sam nie jest zainteresowany wychowywaniem dzieci - prowadzi interesy w Londynie.
Chłopiec, Miles, uczęszcza do szkoły z internatem, a jego młodsza siostra, Flora, mieszka w letnim wiejskim domu w Essex. Opiekuje się nią pani Grose, gosposia. 
Wujek Milesa i Flory, nowy pracodawca guwernantki, daje jej pełną władzę do opieki nad dziećmi i wyraźnie podkreśla, że ​​nie powinna zawracać sobie głowy  kontaktami z nim - nie życzy ich sobie. 
Guwernantka udaje się do wiejskiego domu swojego nowego pracodawcy i rozpoczyna pracę.
Nie spodziewa się, że to będzie jej największy horror, który zakończy się dla niej tragicznie...

Ekranizacji było mnóstwo, więc jest w czym wybierać;) 
Ale...
Najpierw KSIĄŻKA!!!

POLECAM!!!!

MOJA OCENA: 9/10



PRZECZYTAJ FRAGMENT!


Siedzieliśmy wokół kominka, słuchając opowieści, która trzymała nas w dość silnym napięciu. Poza oczywistą wzmianką o jej niesamowitym charakterze, zgodnym całkowicie z nastrojem, jaki tak dziwne opowiadanie może wywołać w Wigilię Bożego Narodzenia w starym dworze, nie przypominam sobie, by ktokolwiek dorzucił jeszcze jakąś uwagę. Wreszcie ktoś mimochodem napomknął, że jest to jedyny znany mu przypadek, w którym dziecko zostało nawiedzone przez widmo. Przypadek ten, pragnąłbym tu zaznaczyć, dotyczył pojawienia się zjawy w takim właśnie starym dworze, w jakim i myśmy się znaleźli przy sposobności — zjawy wyjątkowo okropnej, która ukazała się małemu chłopcu, śpiącemu w pokoju ze swoją matką; pod grozą tego przeżycia chłopiec przebudził matkę; przebudził ją nie po to, by rozproszyła jego przerażenie i ukoiła go na nowo do snu, lecz po to, by zanim jej się to udało uczynić, sama również ujrzała widziadło, które nim wstrząsnęło. Dopiero to spostrzeżenie wywołało u Douglasa — nie zaraz, lecz później wieczorem — pewien oddźwięk, nie pozbawiony ciekawych następstw, na które chcę zwrócić uwagę. Ktoś jeszcze coś opowiadał, nic zresztą szczególnego, czego, jak zauważyłem, on prawie nie słuchał. Wziąłem to za oznakę, że sam chce coś nam opowiedzieć i że należy tylko zaczekać. W rzeczywistości musieliśmy czekać jeszcze dwa dni. Tego zaś wieczoru, nim rozeszliśmy się, podzielił się z nami tym, co mu wówczas zaprzątało głowę.
— Zgadzam się w zupełności, jeżeli chodzi o ducha Griffina lub cokolwiek to było, że pojawienie się jego najpierw małemu chłopcu, tak przecież wrażliwemu w tym wieku, nadaje zdarzeniu szczególne zabarwienie. Wiem jednak, że ten fascynujący wypadek nie należy do wyjątków, jeżeli chodzi o dzieci. Jeśli dziecko tak potęguje atmosferę grozy, to cóż powiecie o dwojgu dzieci...?
— Powiemy oczywiście — wykrzyknął ktoś — że dwoje dzieci spotęguje ją dwukrotnie, a także, że chcemy o nich usłyszeć.
Widzę jeszcze Douglasa, jak wstaje, obraca się plecami do kominka i trzymając ręce w kieszeniach, patrzy na swego rozmówcę i mówi: „Nikt poza mną do tej chwili o tym nie słyszał. Jest to aż nazbyt niesamowite:. Oczywiście kilka głosów orzekło, że okoliczność ta czyni całą sprawę tym bardziej godną uwagi, a nasz przyjaciel gotował swój triumf spokojnie, po mistrzowsku i przenosząc wzrok ponad nami, ciągnął dalej:
— To przechodzi ludzkie pojęcie. Nie znam nic takiego, z czym można by to choć trochę porównać.
Pamiętam, że wtedy zapytałem:
— Jeżeli chodzi o uczucie samego strachu?
Wydawało się, jakby chciał powiedzieć, że to nie było tak proste, jak gdyby rzeczywiście nie wiedział, jak to określić. Przesunął ręką po oczach, a po twarzy przebiegł mu nikły grymas.
— Ze względu na okropne... okropność tej historii!
— Och — wykrzyknęła jedna z pań — ależ to wspaniałe!
Nie zwrócił na nią uwagi, spoglądał na mnie tak, jak gdyby widział nie mnie, lecz to, o czym mówił.
— Ze względu na ohydę i zgrozę, i ból.
— No, w takim razie — powiedziałem — siadaj i zaczynaj.
Odwrócił się do ognia, trącił nogą kłodę drewna i przyglądał się jej przez chwilę. Potem znów stanął twarzą do nas i powiedział:
— Nie mogę tego. zacząć. Będę musiał posłać do miasta.
Jęknęliśmy na to wszyscy; posypały się wyrzuty; po czym, z charakterystycznym dla niego skupieniem, wyjaśnił:
— Ta historia jest spisana. Leży w szufladzie pod kluczem... nie widziała światła dziennego przez długie lata. Mogę napisać do mojego służącego i dołączyć klucz; on będzie mógł przesłać tutaj ten pakiet, kiedy go odszuka.
Wydawało się, że zwraca się z tym specjalnie do mnie — wydawało się, że nieledwie błaga o pomoc, aby przezwyciężyć wahanie. Przełamał warstwę lodu narosłą w ciągu wielu lat, miał swoje powody do tak długiego milczenia. Chociaż inni nie mogli pogodzić się z tym opóźnieniem — moim zdaniem te jego skrupuły miały w sobie właśnie coś urzekającego. Wymogłem na nim przyrzeczenie, że napisze list i wyśle go pierwszą pocztą oraz że spotkamy się tu znowu jak najprędzej. Potem zapytałem go, czy to wydarzenie, o którym mowa, przytrafiło się jemu osobiście. Odpowiedział mi na to od razu:
— Och nie, dzięki Bogu, nie!
— A te zapiski to twoje? Ty je pisałeś?
Nie, wywarły tylko na mnie ogromne wrażenie. Zapisałem to  t u t a j — wskazał ręką na serce — i nigdy tego nie zapomnę.
— A zatem twój manuskrypt...?
— Pisany jest atramentem, dziś już wyblakłym, i przepięknym charakterem pisma —znów zamilkł na chwilę. — Ręką kobiecą. Ona od dwudziestu lat już nie żyje. Te zapiski, o których mowa, przesłała mi przed śmiercią.
Teraz słuchali go wszyscy i jak zwykle znalazł się ktoś, kto z, góry domyślał się wszystkiego, bądź też chciał wyciągnąć wnioski. Trzeba przyznać, że jeżeli Douglas przeszedł nad tą uwagą bez uśmiechu, to nie okazał również rozdrażnienia.
— Była to nadzwyczaj urocza osoba, liczyła jednak dziesięć lat więcej ode mnie. Była guwernantką mojej siostry — powiedział ze spokojem — kobieta wyjątkowo sympatyczna, najsympatyczniejsza spośród wszystkich guwernantek, jakie kiedykolwiek znałem; mogłaby doprawdy objąć każde stanowisko. Było to już dawno temu, a ten wypadek zdarzył się jeszcze znacznie wcześniej. Studiowałem wówczas w Trinity College i zastałem ją w domu po przyjeździe latem na wakacje po ukończeniu drugiego roku. Tego lata prawie się stamtąd nie ruszałem... było ono piękne. Gdy była wolna od zajęć, chodziliśmy do ogrodu na spacery i pogawędki... a jej uwagi zawierały tyle rozsądku i tak była przy tym miła, że mnie wprost oczarowała. Ależ tak, nie uśmiechajcie się. Polubiłem ją ogromnie i rad jestem po dziś dzień, gdy pomyślę, że i ona mnie lubiła. Nie opowiedziałaby mi tego, gdyby mnie nie lubiła. Nikomu innemu tego nie opowiadała. Wiem, że tak było, chociaż nigdy mi o tym nie mówiła. Po prostu sam się tego domyśliłem. Byłem tego pewny; to dało się zauważyć. Łatwo osądzicie dlaczego, po wysłuchaniu tej historii.
— Czy dlatego, że było to tak straszne?
Nie odrywał ode mnie wzroku.
— Sami łatwo to osądzicie — powtórzył — przekonacie się.
Z kolei ja utkwiłem w nim wzrok.
— Rozumiem. Była zakochana.
Po raz pierwszy się roześmiał.
— Ależ jesteś  b y s t r y. Tak, była zakochana. To znaczy, była kiedyś zakochana. To wyszło na jaw... nie mogłaby opowiedzieć mi swojej historii, nie zdradziwszy się jednocześnie. Uprzytomniłem to sobie, a ona wiedziała, czego się domyślam; nikt z nas jednak o tym nie wspominał. Pamiętam, kiedy to było i w jakim miejscu... narożnik trawnika, cienie wielkich buków i to długie, upalne letnie popołudnie; sceneria nie miała w sobie nic niepokojącego, lecz och...!
Odszedł od kominka i opadł z powrotem na krzesło.
— Czy otrzymasz tę przesyłkę w czwartek rano? — odezwałem się.
— Przypuszczam, że dopiero z drugą pocztą.
— A więc dobrze, po obiedzie...
— Spotkamy się tu wszyscy? — spojrzał po nas wokół ponownie. — Czy nikt nie wyjeżdża? — w jego głosie przebijała niemal nadzieja.
— Wszyscy pozostają!
— Ja zostaję... i ja zostaję! — wołały te panie, których odjazd był już postanowiony. Pani Griffin poprosiła jednak o wyjaśnienie jej pewnych szczegółów.
— W kimże ona się kochała?
— Dowiemy się tego z opowieści — odpowiedziałem za niego.
— Och, nie mogę się jej doczekać!
— Opowieść nie wyjawi tego dosłownie — powiedział Douglas — nie wyjawi tego w zwyczajny, pospolity sposób.
— Tym bardziej należy żałować. Tylko wówczas mogłabym wszystko zrozumieć.
— Nie powiesz nam tego, Douglasie? — zapytał jeszcze ktoś.
Zerwał się znów na nogi.
— Tak... jutro. Teraz muszę pójść do łóżka. Dobranoc.
I pochwyciwszy szybko lichtarz, wyszedł, pozostawiając nas samych w pewnym oszołomieniu. W rozległym, brązowym hallu usłyszeliśmy odgłos jego kroków na schodach, po czym odezwała się pani Griffin:
— No, jeśli się nie dowiedziałam, w kim ona się kochała, to wiem jednak, kim on był.
— Była o dziesięć lat starsza — rzekł na to jej mąż.
— Raison de plus... w tym wieku! Ale to naprawdę ładnie z jego strony, że przez tyle lat zachował dyskretne milczenie.
— Czterdzieści lat! — wtrącił Griffin.
— I naraz ta reakcja.
— Ta reakcja — odparłem — spowoduje, że wieczór czwartkowy stanie się dla nas niezwykłym wydarzeniem.
Wszyscy zgodzili się ze mną tak skwapliwie, że w obliczu tej sprawy nie zwracaliśmy uwagi na nic innego. Ostatnia z rzędu opowieść, jakkolwiek nie cała i przypominająca raczej pierwszy odcinek powieściowy w gazecie, została opowiedziana; uścisnęliśmy sobie nawzajem dłonie, „trąciliśmy się”, jak ktoś się wyraził, lichtarzami i udaliśmy się na spoczynek.
Wiedziałem następnego dnia, że list wraz z kluczem został wysłany pierwszą pocztą do jego mieszkania w Londynie. Pomimo tego — a może właśnie dlatego — że pogłoski na ten temat zaczęły się prawdopodobnie rozpowszechniać, daliśmy mu spokój nawet po obiedzie, dopóki nie nastała pora wieczorna, najbardziej odpowiednia, jeśli chodzi o tego rodzaju emocje, jakie spodziewaliśmy się przeżyć. Potem stał się tak rozmowny, jak tylko można było sobie tego życzyć, i powiedział nam nawet, jakie są tego powody. Dowiedzieliśmy się o tym, zebrani znowu przed kominkiem w hallu, tak samo jak ubiegłego wieczoru, kiedy tak bardzo podrażnił naszą ciekawość. Okazało się, że opowieść, którą nam obiecał przeczytać, rzeczywiście wymagała kilku słów wstępu, abyśmy mogli wszystko należycie zrozumieć. Muszę tu wyraźnie zaznaczyć, by więcej do tego nie powracać, że tę opowieść, którą przepisałem później słowo w słowo, podam tutaj bez żadnego wstępu. Biedny Douglas przed śmiercią — gdy widział, że już się do niego zbliża — mnie powierzył manuskrypt.
Wtedy otrzymał go na trzeci dzień i w tym samym miejscu przy kominku, czwartego dnia wieczorem, wywołując niesłychane wrażenie, rozpoczął go czytać przed naszym zamilkłym gronem. Panie, mimo zapewnień, że wytrwają, zaczęły się powoli usuwać, i oczywiście, dzięki Bogu, nie dosiedziały do końca: pożegnały się pod pozorem poczynionych dawniej planów, choć przedtem umierały z ciekawości, wywołanej wzmiankami, którymi Douglas nas tak podniecił. To jednak przyczyniło się tylko do tym większej zwartości i doboru niewielkiego końcowego grona słuchaczy, skupionych wokół kominka, urzeczonych tym, co wspólnie przeżywali.
Z pierwszej wzmianki dowiedzieliśmy się, że pisemne oświadczenie podejmuje wypadki późniejsze, a nie te, od których historia się zaczęła. Według znanych Douglasowi szczegółów dawna jego przyjaciółka, najmłodsza spośród kilku córek ubogiego wiejskiego pastora, licząca podówczas dwadzieścia lat, miała objąć po raz pierwszy stanowisko wychowawczyni. Toteż przybyła w tym celu do Londynu, drżąc z przejęcia, gdyż miała stawić się osobiście w związku z ogłoszeniem, w wyniku którego nastąpiła już krótka wymiana korespondencji. Osoba, która dała ogłoszenie, chciała ją poznać i powziąć decyzję o jej przydatności. Kandydatka zaprezentowała się na Harley Street, w domu, który wydawał się jej ogromny i imponujący, a przyszły jej chlebodawca okazał się dżentelmenem, kawalerem w kwiecie wieku, postacią zupełnie dla niej realną, taką, o której spłoszona, lękliwa dziewczyna z probostwa w Hampshire mogła marzyć tylko w snach lub też czytać w jakimś starym romansie. Należał do tego typu ludzi, których da się określić bez trudności, do tego typu, który na szczęście nigdy nie wymiera. Był przystojny, pewny siebie i miły, szczery, wesoły i dobry. Uderzyła ją — nie mogło być inaczej — jego kurtuazja i wielkoduszność, lecz najbardziej ujął ją i jednocześnie dodał jej odwagi — którą później wykazała — przez takie potraktowanie całej sprawy, jak gdyby to ona czyniła mu przysługę, a on zaciągał wobec niej nieoceniony dług wdzięczności. Wyobrażała sobie, że musi być bogaty, lecz straszliwie rozrzutny — widziała go w splendorze życia najwyższych sfer, w blasku męskiej urody, w przepychu luksusowych przyzwyczajeń, w uroku czarującego obejścia wobec kobiet. W mieście posiadał wielki dom, wypełniony trofeami z podróży i wypraw myśliwskich. Życzył sobie, by udała się jednak natychmiast do jego dworu na wsi w hrabstwie Essex, który stanowił starą posiadłość rodzinną.
Śmierć obojga rodziców jego bratanka i bratanicy w Indiach pociągnęła za sobą konieczność zaopiekowania się parą małych dzieci po młodszym bracie, wojskowym z profesji, którego utracił dwa lata temu. Skutkiem najdziwniejszego zrządzenia losu, który doświadczył człowieka w jego położeniu — człowieka samotnego, bez żadnego doświadczenia w tej dziedzinie i bez odrobiny cierpliwości — dzieci te ciążyły mu bardzo. Wszystko to było niesłychanie kłopotliwe i z pewnością popełnił cały szereg błędów, lecz pełen litości dla biednych maleństw robił dla nich wszystko, co tylko mógł. Wysłał je przede wszystkim do swej drugiej rezydencji; wieś bowiem była oczywiście najbardziej odpowiednim miejscem dla dzieci; toteż od samego początku przebywały tam pod opieką najlepszych wychowawców, jakich mógł tylko znaleźć. Zrezygnował nawet z własnych służących dla ich wygody i odwiedzał je, gdy tylko czas mu pozwalał, by przekonać się osobiście, jak im się wiedzie. Sytuacja byłaby o wiele znośniejsza, gdyby dzieci miały jeszcze innych krewnych i gdyby jego własne sprawy tak bardzo go nie absorbowały. Pozostawił im do dyspozycji swój dwór w Bly, gdzie miały zapewnione warunki zdrowotne i gdzie były bezpieczne, a głową ich małego gospodarstwa mianował — choć tylko na niskim szczeblu — panią Grose, dawną pokojówkę jego matki, kobietę wyjątkowo porządną, którą, był przekonany, gość jego polubi. Teraz prowadziła tam gospodarstwo, a jednocześnie sprawowała tymczasowy nadzór nad małą dziewczynką, do której, nie mając własnych dzieci, była na szczęście bardzo przywiązana. Ludzi nie brakowało do pomocy, lecz rozumiało się samo przez się, że młoda osoba, która uda się tam jako guwernantka, będzie posiadała najwyższy autorytet. Będzie też musiała podczas wakacji zająć się małym chłopcem, który przez cały okres szkolny przebywał w jednym z internatów — choć był może na to za młody — lecz cóż można było innego zrobić? — i który w związku ze zbliżającymi się wakacjami powinien lada dzień wrócić. Początkowo dziećmi zajmowała się pewna młoda pani, lecz nieszczęście chciało, że ją utraciły. Była to osoba zasługująca na najwyższy szacunek, zajmowała się nimi nader troskliwie aż do swojej śmierci, co spowodowało, ściśle mówiąc, wysoce kłopotliwą sytuację i jedyną drogą wyjścia, jaka pozostała, było wysłanie małego Milesa do internatu. Odtąd pani Grose zajęła się Florą, robiąc dla niej, co tylko mogła, aby ją nauczyć dobrych manier i właściwego postępowania; a poza tym była tam jeszcze kucharka, pokojówka, dziewczyna od krów, stary kucyk, stary stajenny i pewien stary ogrodnik, wszyscy również na wskroś porządni.
Douglas doszedł do tego miejsca, przedstawiając nam tło tej historii, gdy naraz ktoś postawił pytanie:
— A na co zmarła poprzednia guwernantka? Czyżby z nadmiaru szacunku, jakim ją otaczano?
Przyjaciel nasz odpowiedział bez zwłoki:
— Dojdziemy do tego. Nie uprzedzajmy faktów.
— Wybacz... ale wydaje mi się, że ty właśnie to robisz.
— Na miejscu jej następczyni — podsunąłem — chciałbym jednak się dowiedzieć, czy stanowisko to nie było związane...
— Z pewnym niebezpieczeństwem dla życia? — dokończył Douglas moją myśl — owszem, chciała się dowiedzieć i dowiedziała się. Jutro usłyszycie, czego się dowiedziała. Na razie, oczywiście, perspektywy wydawały jej się nieco ponure. Była młoda, niedoświadczona, nerwowa; miała przed sobą poważne obowiązki i przy braku towarzystwa czekało ją naprawdę wielkie osamotnienie. Wahała się, radziła i namyślała przez kilka dni. Lecz zaofiarowana płaca znacznie przekraczała jej skromne przewidywania i gdy przyszła po raz drugi, była już zdecydowana, przyjęła posadę.
W tym miejscu Douglas zrobił pauzę, którą wykorzystałem dla dobra wszystkich obecnych, by wtrącić:
— I wynika z tego taki morał, że została, rzecz jasna, uwiedziona przez tego wspaniałego, młodego człowieka. Uległa.
Tak jak ubiegłego wieczoru wstał, podszedł do kominka, poruszył nogą jakąś kłodę, po czym przez chwilę stał odwrócony do nas plecami.
— Widziała się z nim tylko dwa razy.
— Tak, lecz w tym właśnie tkwi cały urok jej uczucia.
Na to, trochę ku mojemu zdziwieniu, odwrócił się twarzą do mnie.
— W tym tkwił cały urok. Był cały szereg innych kobiet — ciągnął dalej — które nie uległy. Podzielił się z nią swoim kłopotem, nie ukrywając... że dla wielu kandydatek warunki były nie do przyjęcia. Po prostu czegoś się obawiały. Pachniało im nudą... wszystko to wydawało im się dziwne, tym bardziej że postawił jeden zasadniczy warunek.
— A mianowicie...?
— Że nigdy nie będzie go niepokoić żadnymi kłopotami... dosłownie nigdy: nie będzie go prosić o pomoc ani uskarżać się, ani pisać o czymkolwiek; wszystkie sprawy będzie musiała załatwić sama, wszelkie należności będzie otrzymywać od radcy prawnego, będzie musiała przyjąć wszystko na siebie i zostawić go w spokoju. Przyrzekła tego dotrzymać; wspominała później w rozmowie ze mną, że kiedy przez moment ściskał jej rękę z uczuciem ulgi i zachwytu, dziękując jej za poświęcenie, ona już poczuła się wynagrodzona.
— Czyżby to tylko miało być całym jej wynagrodzeniem? — zapytała jedna z pań.
— Nie ujrzała go więcej.
— Och! — rzekła ta sama pani.
Ponieważ nasz przyjaciel zaraz nas opuścił, było to jedyne dalsze ważkie słowo wypowiedziane o tej sprawie. Dopiero następnego wieczoru, siedząc w wygodnym krześle w kąciku przy kominku, otworzył cienki, staroświecki notatnik w czerwonej, wypłowiałej oprawie, o złotych brzegach. Opowiadanie zajęło nam oczywiście więcej niż jeden wieczór. Przy pierwszej okazji ta sama pani zadała jeszcze jedno pytanie:
—Jak pan to zatytułował?
— Nie dawałem żadnego tytułu.
— Och — powiedziałem — ja mam tytuł!
Lecz Douglas, nie zwracając na mnie uwagi, zaczął czytać głośno i wyraźnie, jak gdyby samym głosem pragnął odtworzyć piękny charakter pisma autorki (...)

***
Historia rozpoczyna się w Wigilię Bożego Narodzenia, gdy grupa przyjaciół zgromadzonych w starym dworze, przy kominku snuje opowieści o duchach. Jeden z obecnych opowiada trzymającą w napięciu historię matki i jej dziecka nawiedzanych przez tajemnicze widmo... Losy tych dwojga najbardziej poruszają Douglasa, przypominają mu o niesamowitych zdarzeniach, które spisała jego dawna przyjaciółka, guwernantka… Pod piórem Henry’ego Jamesa, niekwestionowanego mistrza niuansów, ta zgrabna, krótka historia zmienia się w prozatorskie arcydzieło, pełne wieloznaczności i pytań, na które nie ma jasnych odpowiedzi.

Oto młoda guwernantka podejmuje się opieki nad dwójką sierot, które opuszczone przez wuja, wychowują się w ponurym wiktoriańskim dworze. Niespodziewanie idyllę zakłócają tajemnicze wydarzenia. W pobliżu posiadłości dziewczyna zaczyna dostrzegać postaci, których nie rozpoznaje i które wydają się nierealne. Czy tylko ona widzi obcych, czy może to wyobraźnia płata jej figle? 
W guwernantce narastają niepokój i strach. Gdy dowiaduje się, że tajemnicze zjawy są nieżyjącymi opiekunami rodzeństwa, zaczyna podejrzewać, że dzieci nie są wcale tak niewinne, jakimi się jawią.







EKRANIZACJE
/KLIKNIJ ZDJĘCIA/


TRAILER



TRAILER




TRAILER





TRAILER


OPERA













Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger