"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Artemis Andy Weir

Nazywam się Jasmine Bashara. Ludzie mówią na mnie Jazz. Mam dziewięć lat. Mieszkam w Artemis.

Księżycowa młodzieżowa komiksówka.
Bardzo dużo szybkiej akcji, praktycznie sama akcja, świetny klimat, wszystko dzieje się na zaludnionym Księżycu.
Główna bohaterka, 24 -letnia Jazz jest dziewczyną z jajem. Wiele się wokół niej dzieje i wiele wydarzeń sama prowokuje.
Tym razem autor wyszedł na przeciw młodszemu pokoleniu.

Czyta się szybko, narracja na wysokim poziomie utrzymuje kontakt z czytelnikiem:)

Ale Marsjanin to to nie jest.

MOJA OCENA: 7/10




PRZECZYTAJ FRAGMENT!

1


Pędziłam przez szarą pustynię w stronę ogromnej Bańki Conrada. Obramowane czerwonymi lampkami wejście do śluzy wydawało się przygnębiająco odległe.
Ciężko się biega z ekwipunkiem, który waży sto kilogramów, nawet przy księżycowej grawitacji. Ale to zadziwiające, jak szybko człowiek potrafi się poruszać, kiedy stawką jest życie.
W moich słuchawkach rozległ się głos Boba, który biegł obok mnie.
- Muszę podłączyć moje zbiorniki do twojego skafandra!
- Wtedy też zginiesz.
- Wyciek jest ogromny - odparł, sapiąc z wysiłku. - Tracisz powietrze, i to szybko.
- Dzięki za słowa otuchy.
- To ja tu jestem specjalistą - przekonywał mnie Bob. - W tej chwili się zatrzymaj i pozwól mi się podłączyć.
- Nie ma mowy - powiedziałam, nie przerywając biegu. - Słyszałam trzask, zanim włączył się alarm. Poszedł zespół zaworu. Zmęczenie materiału. Jeżeli się podepniesz, przedziurawisz swój przewód na wyszczerbionej złączce.
- Jestem gotów zaryzykować!
- A ja nie jestem gotowa na to pozwolić. Zaufaj mi, Bob. Znam się na metalach.
Zamiast biec, złączyłam nogi i zaczęłam posuwać się naprzód długimi równomiernymi skokami. Miałam wrażenie, że poruszam się w zwolnionym tempie, ale z takim obciążeniem był to najlepszy sposób. Wyświetlacz pod wizjerem mojego hełmu pokazywał, że do śluzy powietrznej zostały mi czterdzieści dwa metry. Spojrzałam na mierniki przymocowane do przedramienia. Poziom tlenu spadał z każdą chwilą, kiedy obserwowałam odczyt. Więc przestałam go obserwować.
Długie susy się opłaciły. Teraz naprawdę zapierniczałam. Zostawiłam w tyle nawet Boba, a on jest najbardziej doświadczonym ekspertem od spacerów księżycowych. Cała sztuka polega na tym, żeby przy każdym zetknięciu z podłożem rzucać się naprzód z powiększoną siłą rozpędu.
Oczywiście takie ewolucje są ryzykowne. Jeśli coś schrzanisz, lecisz na łeb i dalej jedziesz na brzuchu. Nasze skafandry są solidne, ale lepiej nie szorować nimi o regolit.
- Posuwasz się zbyt szybko! Nie potknij się, bo rozbijesz sobie osłonę hełmu!
- Lepsze to niż zasysanie próżni - odparłam. - Zostało mi jeszcze dziesięć sekund.
- Jestem daleko za tobą. Nie czekaj na mnie.
Zdałam sobie sprawę, jak bardzo przyśpieszyłam, dopiero kiedy trójkątne panele Bańki Conrada wypełniły całe moje pole widzenia. Wręcz rosły mi w oczach.
Psiakrew, pomyślałam. Nie będę miała czasu wyhamować. Odbiłam się po raz ostatni i wykonałam przewrót. Okazał się tak idealnie wymierzony - bardziej to łut szczęścia niż technika - że walnęłam o ścianę nogami. No dobra, Bob miał rację. Za bardzo się rozpędziłam.
Niezdarnie podniosłam się po upadku i kurczowo zacisnęłam dłonie na korbie włazu.
Rozsadzało mi uszy. Mój hełm wypełniał przenikliwy sygnał alarmu. Zbiornik był na wykończeniu i nie miał już czym równoważyć ubytku ciśnienia.
Szarpnęłam pokrywę i wpadłam do śluzy. Pociemniało mi przed oczami, kiedy wzięłam łapczywy wdech. Zatrzasnęłam za sobą właz, sięgnęłam do zbiornika ratunkowego i wyrwałam zawleczkę. Pokrywa odskoczyła i powietrze zaczęło wypełniać śluzę. Wydobywało się tak szybko, że otoczyła mnie mgła, gdy połowa cząsteczek skropliła się na skutek spadku temperatury, który towarzyszy nagłemu rozprężaniu. Na wpół przytomna osunęłam się na podłogę.
Ciężko dysząc, próbowałam zapanować nad odruchem wymiotnym. To był o wiele za duży wysiłek jak na moje możliwości. Zaczęłam odczuwać łupanie w głowie spowodowane niedoborem tlenu. Będzie mi towarzyszyło przynajmniej kilka godzin. Na Księżycu nie mogła mnie ominąć choroba wysokościowa. Syczenie zaworu cichło z każdą chwilą, aż w końcu ustało.
Bob dotarł wreszcie do śluzy i zobaczyłam, jak zagląda do środka przez małe okrągłe okienko.
- W jakim jesteś stanie? - zapytał przez radio.
- Przytomna - wysapałam w odpowiedzi.
- Utrzymasz się na nogach czy mam wezwać pomoc?
Bob nie mógł wejść do środka, nie zabijając mnie przy okazji - leżałam na podłodze w rozszczelnionym skafandrze. Jednak któryś z dwóch tysięcy mieszkańców księżycowego miasta mógł dostać się do śluzy od wewnątrz, żeby mnie stamtąd wyciągnąć.
- Nie trzeba.
Podźwignęłam się na kolana, a potem wróciłam do pionu i przytrzymując się panelu sterowniczego, żeby zachować równowagę, uruchomiłam procedurę oczyszczania. Strumienie sprężonego powietrza z rozmieszczonych dookoła dysz uderzyły we mnie pod wszystkimi kątami. Komorę wypełnił szary obłok księżycowego pyłu, który po chwili znikł wessany do otworów w ścianie. Kiedy czyszczenie dobiegło końca, wewnętrzny właz otworzył się automatycznie. Weszłam do przedsionka, zakręciłam korbę włazu i osunęłam się na ławkę.
Bob przeszedł przez śluzę w normalny sposób - nie korzystając ze zbiornika ratunkowego, który swoją drogą trzeba będzie teraz wymienić. Standardowy tryb, w którym pompy wytwarzają sztuczną atmosferę. Po czyszczeniu dołączył do mnie w przedsionku.
Bez słowa pomogłam mu się uwolnić od hełmu i rękawic. Nigdy nie należy pozwalać, żeby ktoś to robił samodzielnie. Owszem, jest to wykonalne, ale strasznie uciążliwe. Kwestia zasad. Bob odwdzięczył mi się tym samym.
- No to było krucho - odezwałam się, kiedy zdjął mi hełm.
- Omal nie zginęłaś. Trzeba było słuchać moich instrukcji.
Wygrzebałam się ze skafandra i obróciłam go tyłem do siebie.
- Rozsadziło złączkę - powiedziałam, wskazując na wyszczerbiony kawałek metalu. - Tak jak mówiłam. Zmęczenie materiału.
Bob zerknął na zepsuty zawór i pokiwał głową.
- No dobra, miałaś rację, nie pozwalając mi się podłączyć. Punkt dla ciebie. Ale mimo wszystko nie powinno było do tego dojść. Skąd, do cholery, wytrzasnęłaś ten skafander?!
- Kupiłam używany.
- Czemu kupujesz takie rzeczy z drugiej ręki?
- Bo nie stać mnie na nowy. Ledwie wystarczyło mi na ten, a przecież nie przyjmiecie mnie do gildii, jeżeli nie będę miała własnego sprzętu.
- Trzeba było odłożyć więcej na nowy.
Bob Lewis to były żołnierz piechoty morskiej, zasadniczy aż do bólu. Co ważniejsze, jest głównym szkoleniowcem Gildii Eksploratorów. Wprawdzie podlega mistrzowi gildii, ale to on i tylko on decyduje, czy ktoś nadaje się na nowego członka. A jeżeli nie jesteś ich członkiem, nie możesz w pojedynkę wychodzić na zewnątrz ani oprowadzać turystów po powierzchni. Tak działają gildie. Banda kutasów.
- No i? - zapytałam. - Jak mi poszło?
Bob prychnął kpiąco.
- Żartujesz sobie? Oblałaś egzamin, Jazz. Oblałaś koncertowo.
- Ale dlaczego? Wykonałam każdy z wymaganych manewrów, wypełniłam wszystkie zadania i ukończyłam tor przeszkód w czasie krótszym niż siedem minut. A w sytuacji zagrożenia nie dopuściłam do narażenia partnera i bezpiecznie wróciłam do miasta.
- Odpowiadasz za swój ekwipunek - odparł, otwierając szafkę, do której schował rękawice i hełm. -A jeżeli on nawalił, to znaczy, że ty nawaliłaś.
- Jak możesz mnie obwiniać za ten wyciek? Kiedy wychodziliśmy, wszystko było w porządku!
- W tym zawodzie liczą się efekty. Księżyc to stara wredna suka, której nie obchodzi, dlaczego twój skafander się psuje. Po prostu cię zabija, kiedy coś jest nie tak. Powinnaś była lepiej sprawdzić swój sprzęt.
- Nie przesadzaj, Bob!
- Jazz, ledwie uszłaś z życiem. Jak mogę ci dać zaliczenie? - Bob zawiesił swój kom - Jazz, ledwie uszłaś z życiem. Jak mogę ci dać zaliczenie? - Bob zawiesił swój kombinezon w szafce, zamknął ją i ruszył do wyjścia. - Za pół roku możesz ponownie przystąpić do egzaminu.
Zastąpiłam mu drogę.
- Przecież to żałosne! Mam rezygnować ze swoich planów, bo gildia ma takie widzimisię?
- Zwracaj więcej uwagi na kontrolę wyposażenia. - Bob wyminął mnie i wyszedł z przedsionka. - I nie oszczędzaj na naprawie tego zaworu.
Odprowadziłam go wzrokiem, a potem ciężko opadłam na ławkę.
- Kurwa mać.
Powłócząc nogami, wróciłam do domu przez labirynt korytarzy o aluminiowych ścianach. Przynajmniej nie miałam daleko. Z jednego końca miasta na drugi jest tylko pół kilometra.
Mieszkam w Artemis, pierwszym i jak dotąd jedynym mieście na Księżycu. Składa się z pięciu ogromnych sferycznych budowli nazywanych bańkami, które do połowy są osadzone w skalistym gruncie. Wygląda dokładnie tak, jak według starych książek fantastycznonaukowych powinno wyglądać księżycowe miasto - skupisko kopuł. Ale widać tylko tę część, która wystaje nad powierzchnię. W samym środku mieści się Bańka Armstronga, a otaczają ją bańki Aldrina, Conrada, Beana i Sheparda. Są połączone ze sobą korytarzami. Pamiętam, że w podstawówce otrzymałam zadanie wykonania modelu Artemis. Łatwizna, kilka piłeczek i patyczków. Dziesięć minut i gotowe.
Trzeba słono zabulić, żeby się tu dostać, a życie na Księżycu jest drogie jak cholera. Ale nie mogą tu mieszkać sami turyści i ekscentryczni miliarderzy. Miasto potrzebuje również siły roboczej. Trudno oczekiwać, żeby pan Nadziany Burżuj sam po sobie sprzątał, nie?
Jeśli chodzi o mnie, należę do krasnoludków (...)


***
Nowa powieść autora bestsellerowego „Marsjanina”! Prawa filmowe kupione na pniu przez producentów hitu „Marsjanin” z Mattem Damonem w roli głównej.

Dwudziestokilkuletnia Jazz marzy o życiu pełnym przygód i dostatków, ale musi pogodzić się z rzeczywistością małego prowincjonalnego miasteczka. Nawet bardzo prowincjonalnego, bo na Księżycu. Dobrze żyje się tam właściwie tylko turystom i ekscentrycznym miliarderom, a tak się składa, że Jazz nie należy do żadnej z tych kategorii. Ma nudną, nisko płatną pracę i sporo długów do spłacenia, nic więc dziwnego, że dorabia drobnym przemytem. Nic dziwnego, że kiedy pojawia się okazja zarobienia naprawdę wielkich pieniędzy, nie waha się ani chwili. Tym, że misterny plan oznacza konieczność wejścia na ścieżkę przestępstwa, nie przejmuje się ani przez chwilę. Prawdziwe problemy pojawiają się wtedy, kiedy okazuje się, że plan ma drugie i trzecie dno oraz że Jazz dała się wplątać w gigantyczną aferę o potencjalnie katastrofalnych konsekwencjach.






ZGARNIJ EBOOKA Z 




Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger