Wzruszająca, ale przede wszystkim mroczna i magiczna prawie zimowa opowieść z rodzaju powieści realizmu magicznego o... braku miłości i jego niszczycielskiej sile.
Braku miłości matki do syna.
Braku miłości żony do męża.
Braku miłości w życiu.
Tło wojenne jest tylko tłem, więc jeśli ktoś się spodziewa tego rodzaju historii, to się zawiedzie. Tak naprawdę opowieść toczy się wewnątrz matki. Wewnątrz syna.
Narracje są dwie. Dwie bardzo osobiste. Ta druga - dziecka - jest bardzo magiczna i dodaje mnóstwo uroku tej dramatycznej historii, pełnej śmierci...
Polecam, choć narracja nie każdemu może przypaść do gustu, ponieważ tak to właśnie bywa z realizmem magicznym, pełnym alegorii...
MOJA OCENA: 7/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Z Królowej Śniegu Hansa Christiana Andersena:
„…To był zły czarownik! Jeden z najgorszych, sam diabeł. Pewnego dnia wpadł w świetny humor, zrobił bowiem lustro, które posiadało tę właściwość, że wszystko dobre i ładne, co się w nim odbijało, rozpływało się na nic, a to, co nie miało żadnej wartości i było brzydkie, występowało wyraźnie i stawało się jeszcze brzydsze. Najpiękniejsze krajobrazy wyglądały w tym lustrze jak gotowany szpinak, najlepsi ludzie byli szkaradni albo stali na głowach bez tułowia. Twarze w tym lustrze były tak wykrzywione, że nie można ich było rozpoznać; ten, kto miał piegi, mógł być pewien, że pokryją mu cały nos i policzki. Diabeł zaś uważał, że to było ogromnie zabawne. Skoro tylko przez głowę człowieka przeleciała jakaś zacna, dobra myśl, już twarz w lustrze wykrzywiała się, a diabeł-czarownik śmiał się ze swego sprytnego wynalazku. Wszyscy, którzy chodzili do szkoły diabła, gdyż założył czarcią szkołę, opowiadali na prawo i lewo, że stał się cud; uważali, że dopiero teraz będzie można dowiedzieć się, jak naprawdę wygląda świat i ludzie. Biegali wszędzie z lustrem i w końcu nie było ani jednego człowieka, ani jednego kraju, który by nie został w nim opacznie odbity. Przyszło im do głowy, by polecieć do nieba i zabawić się kosztem aniołów i Pana Boga. Im wyżej lecieli z lustrem, tym bardziej wszystko się wykrzywiało, zaledwie mogli je utrzymać, lecieli wyżej i wyżej, coraz bliżej aniołów i Boga; wtedy lustro zadrżało tak strasznie, że wypadło im z rąk na ziemię, gdzie rozprysło się na tysiące milionów, bilionów i jeszcze więcej okruchów. Teraz dopiero wyrządzili o wiele większą krzywdę niż przedtem, gdyż niektóre kawałki były mniejsze od ziarnka piasku i pofrunęły daleko w świat; gdy wpadły komuś do oka, tkwiły w nim, i wtedy człowiek ten widział wszystko na odwrót albo spostrzegał tylko to, co było w danym przedmiocie złe, gdyż każdy odłamek lustra miał tę właściwość co całe lustro; byli ludzie, którym taki odłamek wpadł do serca, i wtedy działo się coś okropnego: serce stawało się jak kawałek lodu”
Kent, 1944
Rozdział pierwszy
„Posłuchajcie! Zaczynamy. Kiedy bajka się skończy, będziemy wiedzieli więcej, niż wiemy teraz…
Pośród wielkiego miasta, gdzie jest tyle domów i tyle ludzi, że nie ma dość miejsca, aby każdy miał swój mały ogródek, i dlatego większości ludzi musi wystarczyć doniczka
z kwiatami, mieszkało dwoje biednych dzieci”.
– z Królowej Śniegu
„Kiedy miała dwanaście lat, czarownica zamknęła ją w wysokiej wieży znajdującej się w głębi lasu.
Do wieży tej nie było ani drzwi, ani schodów,
miała ona tylko maleńkie okienko…”
– z Roszpunki
Annabel zbierała płatki magnolii z trawnika od frontu, kiedy dostrzegła na ulicy dziwną procesję.
Nie mogła znieść widoku przekwitłych kwiatów; leżały na trawie w wilgotnym blasku wiosennego słońca jak wyrzucone na brzeg morza martwe białe ryby. Wyszła więc z domu – jak codziennie podczas krótkiego kwitnienia drzewa w maju – żeby je pozbierać.
I właśnie wtedy, stojąc przed swoim domkiem, z garściami płatków mięsistych niczym z materiału, uniosła głowę, by ujrzeć grupę idącą ulicą w jej kierunku.
Patrzyła na nią przez chwilę, ale szybko odzyskała panowanie nad sobą i pospieszyła do domu, żeby – sama będąc niewidoczna – przyjrzeć się jej lepiej przez okno wykuszowe.
Przecinając trawnik, wciąż spoglądała na zbliżających się mężczyzn. Było ich siedmiu i mieli na sobie mundury. Niemieccy żołnierze, i tak po prostu szli ulicą.
Eskortowało ich dwóch brytyjskich oficerów, więc nie musiała się obawiać, że to jakaś inwazja. Wiedziała z radia, że w większości miast, na obrzeżach, znajdują się obozy jenieckie, i słyszała, że we wsi, a konkretnie na farmie starego pana Dawsona, też taki powstał. Dziwiło ją jednak, dlaczego pierwsza partia Niemców przybywa na piechotę.
Wpadła przez otwarte drzwi frontowe do środka, a potem do salonu, gdzie stanęła przy oknie, oparta płasko o ścianę. Potem wychyliła się lekko, częściowo zasłonięta przez mur, a częściowo przez firanki, i wyjrzała na ulicę.
Żołnierze znajdowali się jeszcze trochę za daleko, żeby można było zobaczyć ich twarze, ale Annabel zmrużyła oczy przed słońcem, licząc, że coś dojrzy. Ze strachu i podniecenia, które stanowiły odurzające połączenie, serce boleśnie zabiło jej w piersi. Czuła się nie w porządku, jakby robiła coś złego, ale pragnęła choćby zerknąć na jeńców, gdy będą przechodzić.
Można by odnieść wrażenie, że urzędnicy państwowi dowiedzieli się o istnieniu wsi dzięki wojnie. Najpierw do Bambury nieprzerwanym strumieniem wysyłano ewakuowane dzieci, a teraz ekspediowano tu szkopów. Czy powinna się ich bać? Teraz, gdy Reggie walczył na froncie, była w domu sama z dziewięcioletnim synem. A farma Dawsona leżała nie tak daleko. Zastanawiała się, czy staruszek się nie martwi, że ma tylu fryców w pobliżu domu na farmie, w którym mieszkał, odkąd jego żona zmarła na raka.
Po wsi oczywiście krążyły plotki. Ludzie się bali, że Niemcy będą uciekać, a potem zaszyją się gdzieś, aby ciemną nocą, gdy miejscowi zasną, podrzynać im gardła. Kiedy jednak przed paroma tygodniami zaczęto wznosić pierwsze baraki z blachy falistej, sprzeciw był słaby. Może ludzie byli patriotami i widzieli w tym jeszcze jedną ofiarę, którą trzeba ponieść.
Annabel nie zwracała wielkiej uwagi na tę gadaninę, ale teraz patrzyła jak urzeczona.
Zbliżali się… tak… jeszcze moment…
Uświadomiła sobie, że wstrzymuje oddech; mieli przejść tuż przed jej oknem od frontu!
Wytężała wzrok, aż ze smugi, jaką stanowiły twarze, powoli wyłoniły się ich rysy.
Właśnie mijali jej dom, w odległości zaledwie kilku stóp od miejsca, w którym się kryła. Dwaj Brytyjczycy sprawiali wrażenie odprężonych; idąc, machali rękami przy bokach. Annabel nie była pewna, co spodziewała się wyczytać z twarzy Niemców, ale ich twarze nie zdradzały emocji, a kilku nawet nonszalancko ze sobą gawędziło. Żaden nie miał skutych rąk.
Wyobraziła sobie, że nawet gdyby nie byli w mundurach, określiłaby ich jako mieszkańców kontynentu. Coś w zarysie ich szczęk, oczach, zachowaniu wydawało się obce, w jakiś sposób egzotyczne. Ludzie o dziwnych nazwiskach, z odległych miejsc. Gdyby nie butelkowozielone epolety, ich szare bluzy mogłyby niemal uchodzić za zwykle blezery; nosili je rozpięte, jakby wybrali się na przyjemny spacer.
Kiedy jeden z jeńców – wyższy od pozostałych, o ciemnoblond włosach – przypadkiem spojrzał w jej stronę, Annabel gwałtownie cofnęła się za ścianę i odwróciła twarz w stronę pokoju. Odczekała chwilę, zanim wznowiła obserwację. Czy inne kobiety też patrzyły, ukryte za firankami?
Wciąż mocno biło jej serce. Czuła się dziwnie niezakotwiczona i próbowała się odnaleźć, patrząc na swoje zwykłe otoczenie, jak gdyby ten ładny salon – kanapy, biurko, barek – stanowił bezpieczny port.
Nie mogąc dłużej się powstrzymywać, ponownie odwróciła się do okna. Niemcy już przeszli. Patrzyła z rodzajem niechętnej fascynacji, jak idą dalej drogą, skręcają i znikają z pola widzenia.
W pewnej chwili do pokoju musiał wejść Daniel i kiedy się odezwał, aż podskoczyła.
– Co robisz?
Zerknęła na niego, a potem znowu wyjrzała na ulicę. Ten chłopak wciąż się do niej podkradał.
– Nic. Przyjechali jacyś jeńcy i właśnie przechodzili. Już ich nie ma.
Z okrzykiem podbiegł do okna i odsłonił firankę. Ale widział tyle co ona; ulica była pusta, nic nie świadczyło, że w Bambury dzieje się coś niezwykłego. Tylko niewinne domki w wiejskiej scenerii, ładne i nijakie, jak rysunek na pudełku krówek.
– Nikogo nie ma – odparł zawiedziony, puszczając firankę.
Annabel spojrzała na dziecko, jego bladą buzię pod ciemną czupryną i duże niebieskie oczy patrzące na nią z wyrzutem.
Oparła się o ścianę – tak roztrzęsiona, jakby biegła. Zdała sobie sprawę, że nadal ściska w dłoniach płatki magnolii, zmięte już i zawilgocone od potu (...)
***
Rok 1944. Daniel i jego matka, Annabel, pozostają w domu w spokojnej angielskiej wiosce. Tymczasem ojciec chłopca walczy na froncie wojny, która choć tak odległa, wydaje się otaczać bohaterów ze wszystkich stron.
Kiedy matka i syn poznają Hansa, niemieckiego jeńca pracującego w pobliskim gospodarstwie, w ich życiu wreszcie coś zaczyna się dziać, choć dla każdego z nich spotkanie oznaczać będzie coś zupełnie innego. Annabel pozwoli otrząsnąć się z mroku depresji, w której tkwiła, odkąd urodził się Daniel. Dla chłopca, który radzi sobie z samotnością, uciekając w świat bajek i fantazji, Hans jawi się jako tajemniczy książę w przebraniu. Jednak Danielowi często trudno odróżnić rzeczywistość od fantazji, a Hans ma plan, by wykorzystać chłopca i jego matkę dla własnych celów.
ZGARNIJ EBOOKA Z