"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Bastion - Stephen King

No i co ja mam napisać na temat tego arcydzieła...? Niepowtarzalne, nie do podrobienia i jedyne w swoim rodzaju... Podróż, która na kilka wieczorów przenosi w inny wymiar. Jedna z moich ukochanych powieści Kinga w dniach jego prawdziwej świetności. 100% Kinga w Kingu!
ELEMENTARZ!

MOJA OCENA: 10/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!

-Sally.
Mrukniecie.
-Obudz sie, Sally.
Głośne mrukniecie:
-Zooostaw mnie!
Potrząsnął nią mocniej.
-Obudź się. Musisz się obudzić!
Charlie.
Głos Charliego. Wołał ją. Od jak dawna?
Sally wysunęła się z objęć snu.
Najpierw spojrzała na zegarek na nocnym stoliku; kwadrans po drugiej w nocy. Charliego nie powinno tu być - powinien być teraz w pracy, na nocnej zmianie. A potem po raz pierwszy przyjrzała mu się uważniej i coś w jej wnętrzu drgnęło - ogarnęło ja jakieś dziwne uczucie.
Jej mąż był śmiertelnie blady. Miał błędny wzrok. Oczy wychodziły mu z orbit. W jednej ręce trzymał kluczyki od samochodu. Druga w dalszym ciągu nią tarmosił, pomimo ze miała otwarte oczy. Zupełnie jakby nie zauważył, ze się obudziła.
-Charlie, o co chodzi? Co się stało?
Sprawiał wrażenie jakby nie wiedział, co ma powiedzieć. Jego jabłko Adama daremnie podrygiwało w gore i w dol, ale jedynym słyszalnym odgłosem jaki rozlegał się wewnątrz niewielkiego, służbowego bungalowu, było tykanie zegara.
-Pali się? - spytała. To była jedyna rzecz jaka przyszła jej na myśl, a która mogłaby doprowadzić go do takiego stanu. Wiedziała, ze jego rodzice zginęli podczas pożaru domu.
-W pewnym sensie - odparł. - W pewnym sensie to coś o wiele gorszego. Musisz się ubrać kochanie. Zabierz mała LaVon. Musimy się stad zrywać.
-Dlaczego? - spytała, wstając z łózka. Ogarnął ja paniczny strach.
Coś było nie w porządku.
To było niczym senny koszmar.
-Gdzie? Powinniśmy wyjść na podwórze na tyłach domu?
Ale wiedziała, ze nie chodziło mu o wyjście na podwórze. Jeszcze nigdy nie widziała Charliego równie przerażonego. Wzięła głęboki oddech, jednak nie wyczula dymu ani spalenizny.
-Sally, kochanie, o nic nie pytaj. Musimy się stad wynieść. Wyjechać. Daleko stad. Po prostu zabierz małą i ubierz ją.
-Ale czy... czy mamy dostatecznie dużo czasu bym mogła spakować trochę rzeczy?
Jej słowa sprawiły, ze znieruchomiał. Zupełnie jakby zbiła go z pantałyku. Miała wrażenie, ze jej strach sięgnął zenitu, ale najwidoczniej się myliła. Uświadomiła sobie nagle ze to, co uważała za przerażenie było czysta paniką.
Przesunął drżącą dłonią po włosach i odparł:
-Nie wiem. Będę musiał sprawdzić kierunek wiatru.
Wyszedł, pozostawiając ja z tym dziwacznym stwierdzeniem, które nic dla niej nie znaczyło. Była zziębnięta, przerażona i zdezorientowana, a do tego bosa i ubrana jedynie w krotka nocna koszulkę. Zupełnie jakby stracił rozum. Co mogło mieć wspólnego sprawdzanie kierunku wiatru z tym czy miała czas na spakowanie paru walizek? I co oznaczało określenie: "daleko"? Reno? Vegas? Salt Lake City? I...
Przyłożyła dłoń do szyi i wtem, przyszła jej do głowy całkiem nowa myśl.
DEZERCJA. Wyjazd w środku nocy oznaczał, ze Charlie zamierzał ZDEZERTEROWAĆ. SAMOWOLNE ODDALENIE.
Weszła do małego pokoiku dziecinnego i przez chwile stała nieruchomo, niezdecydowana, patrząc na śpiące dziecko otulone różowym kocykiem.
Wciąż jeszcze miała słabą nadzieje, ze to jedynie koszmarny sen, bardziej wyrazisty niż inne. Ale to minie, a ona obudzi się, jak zwykle o siódmej rano, nakarmi małą i sama coś przekąsi, poogląda pierwsza godzinę programu "Today", a potem, kiedy Charlie o ósmej wróci z nocnej zmiany w północnej wieży Rezerwatu, usmaży mu jajecznice. Za dwa tygodnie znów wróci na dzienna zmianę, przestanie się dziwnie zachowywać, a kiedy ponownie zacznie spędzać noce u jej boku, nie będzie już miewała równie szalonych snów jak ten i...
-Pospieszże się! - syknął, pozbawiając ja wszelkiej nadziei. - Mamy niewiele czasu. Tylko tyle aby zgarnąć trochę najpotrzebniejszych rzeczy. Ale na miłość Boska, kobieto, jeżeli ją kochasz - wskazał na lezące w łóżeczku dziecko - ubierz ją!
Kaszlnął nerwowo, zasłaniając usta dłonią. Zaczął wyrzucać rzeczy z szuflad komody i upychać je bezładnie do paru starych walizek.
Sally obudziła małą LaVon, próbując ja uspokoić, najlepiej jak tylko potrafiła. Trzyletnie dziecko było zdziwione i zaskoczone faktem, iż obudzono je w środku nocy, a kiedy Sally ubrała ja w majteczki, bluzeczkę i kombinezon, zaczęła płakać.
Płacz dziecka przeraził ja bardziej niż kiedykolwiek. Skojarzyła to z innymi przypadkami, kiedy mała LaVon, zazwyczaj aniołek, płakała w nocy jak bóbr. Przyczyny były rożne - wysypka, ząbkowanie, krup, kolka. Strach powoli zmieniał się w gniew, kiedy zobaczyła, ze Charlie prawie biegiem wpadł do pokoju, niosąc dwa naręcza jej bielizny. Ramiączka biustonoszy unosiły się za nim niczym wstęgi noworocznych serpentyn.
Wrzucił je do jednej z walizek i zatrzasnął wieko. Rąbek jej najlepszej halki wystawał na zewnątrz i mogła się założyć, ze materiał został rozerwany.
-O co chodzi? - krzyknęła, a podniesiony ton jej głosu sprawił, ze dziecko, które jeszcze przed chwila pochlipywało cichutko, na nowo wybuchnęło płaczem. - Czyś ty oszalał? Charlie, wyślą za nami żołnierzy! ŻOŁNIERZY!
-Nie wyślą. Nie dzisiejszej nocy - powiedział i pewność w jego glosie wprawiła ja w jeszcze większe zdenerwowanie. - Sek w tym słodziutka, ze jak szybko nie weźmiemy dupy w troki, to w ogóle nie wydostaniemy się z bazy. Właściwie nie mam pojęcia, jak to się stało, ze zdołałem opuścić wieże. Chyba coś się gdzieś spieprzyło. W sumie, dlaczego by nie? Wszystko inne spieprzyło się równo.
Mówiąc to, wybuchnął przeciągłym, obłąkańczym śmiechem, który wystraszył ja bardziej niż wszystko, co zrobił do tej pory.
-Dziecko ubrane? To dobrze. Wrzuć parę jej ubranek do drugiej walizki. Resztę spakuj do niebieskiej torby podróżnej. Jest w szafie. Zrób to i wynośmy się stad. Wydaje mi się, ze mamy szanse. Dzięki Bogu wiatr wieje ze wschodu na zachód.
Ponownie kaszlnął w dłoń.
-Tatusiu! - zawołała stanowczo mała LaVon, unosząc do góry raczki. - Chce tatusia! Pewno! Chce na konika, tatusiu! Na konika! Pewno!
-Nie teraz - rzekł Charlie i zniknął w kuchni.
W chwile potem Sally usłyszała brzęk naczyń. Wybierał jej oszczędności z niebieskiej wazy stojącej na górnej polce. Jakieś trzydzieści, czterdzieści dolarów, które zdołała odłożyć. JEJ OSZCZĘDNOŚCI. A wiec sprawa była poważna. Cokolwiek to było, sprawa musiała być naprawdę poważna. Mała, której tatuś odmówił przejażdżki "na koniku", choć przecież bardzo rzadko - jeżeli w ogóle kiedykolwiek jej czegoś odmawiał - ponownie zaczęła płakać.
Sally z trudem zdołała ubrać małą w cienka kurteczkę, a potem bezładnie wrzuciła większość jej ubranek do torby. Pomysł dokładania czegokolwiek do drugiej walizki wydal się idiotyczny - walizka po prostu by pękła. Musiała przydusić ja kolanem aby zatrzasnąć zamki. Uświadomiła sobie, ze dziękuje Bogu, iż mała LaVon była na tyle duża, ze nie trzeba było martwic się o pieluchy.
Charlie wrócił do sypialni i tym razem rzeczywiście biegł. W dalszym ciągu wpychał pomięte banknoty jedno i pięciodolarowe do przedniej kieszeni "suntanow". Sally wzięła małą na ręce. LaVon była już na dobre obudzona i mogła iść sama, ale Sally chciała czuć ja w swoich ramionach. Pochyliła się i podniosła torbę podróżna.
-Dokąd idziemy tatusiu? - spytała mała LaVon - Spałam.
-Dziecko może spać w samochodzie - rzekł Charlie, biorąc dwie walizki.
Rąbek wystającej z walizki halki zatrzepotał gwałtownie. Jego oczy wciąż wydawały się mętne, jak gdyby zapatrzone gdzieś w dal. W umyśle Sally zaczęła świtać pewna myśl, przeradzająca się wolno w pewność.
-Był jakiś wypadek? - wyszeptała. - Jezus, Maria, Józefie Święty! Zdarzył się wypadek, zgadza się? Wypadek. TAM.
-Układałem własnie pasjansa - powiedział. - Uniosłem wzrok i nagle zobaczyłem, ze cyfry zegara zmieniły się z zielonych na czerwone. Włączyłem monitor. Sally, okazało się, ze oni wszyscy... - Przerwał, spojrzał w oczy malej LaVon, które pomimo iż rozszerzone i zaczerwienione od łez, pełne były zaciekawienia. - Oni wszyscy tam, na dole NIE ŻYJĄ - dodał - oprócz jednego, może dwóch, ale do tej pory oni tez już na pewno wyzionęli ducha.
-Co to znaczy "nie szyja", tatusiu? - spytała mała LaVon.
-Nieważne, kochanie - powiedziała Sally. Miała wrażenie jakby jej głos dochodził z głębi przepastnego kanionu.
Charlie przełknął ślinę. Coś strzyknęło mu w gardle.
-Kiedy zapalają się czerwone cyfry, wszystko powinno być automatycznie zablokowane. Maja tam komputer firmy Chubb, który zarządza całym tym miejscem, dzięki czemu powinno ono być maksymalnie zabezpieczone. Zobaczyłem co było na monitorze i natychmiast wybiegłem z pomieszczenia. Balem się, ze drzwi przetną mnie na pól. Powinny zostać zamknięte w momencie gdy włączył się alarm, a nie wiem od jak dawna palił się wskaźnik zanim uniosłem wzrok i zauważyłem co się dzieje. Ale nim usłyszałem szczek zamykanych automatycznie drzwi, bylem już prawie na parkingu. Prawdopodobnie, gdybym uniósł wzrok trzydzieści sekund później, siedziałbym teraz w pomieszczeniu kontrolnym wieży, jak owad w butelce.
-Co to jest? Co się...
-Nie wiem i NIE CHCE wiedzieć. Wiem tylko tyle, ze to coś ZABIŁO ich błyskawicznie. Jeżeli chcą mnie dostać, będą musieli mnie złapać. Fakt, płacą mi dodatek za ryzykowna prace, ale nie dość duży żebym miał tu zostawać. Wiatr wieje na zachód. Pojedziemy na wschód. Chodź. Czas ruszać w drogę.
Sally w dalszym ciągu na wpół zaspana, z wrażeniem jakby utkwiła w samym sercu jakiegoś upiornego, nie kończącego się koszmaru, wyszła na podjazd, gdzie, rdzewiejąc spokojnie pośród kalifornijskiej, pustynnej nocy stal ich piętnastoletni chevy.
Charlie wrzucił walizki do bagażnika, a torbę podróżna na tylne siedzenie. Sally stała przez chwile przy drzwiach od strony pasażera i, trzymając dziecko w ramionach, spoglądała na bungalow, w którym spędzili ostatnie cztery lata.
Uświadomiła sobie, ze kiedy się tu wprowadzili mała LaVon rosła wewnątrz jej ciała, a wszystkie przejażdżki "na koniku" były jeszcze przed nią.
-No chodź! - powiedział. - Wsiadaj, kobieto!
Zrobiła, co kazał. Wycofał wóz, przez moment snop światła z reflektorów chevy omiótł ścianę domku. Ich refleksy w szybach wyglądały jak ślepia ogromnej, drapieżnej bestii.
Pochylił się nad kierownica w pełnym skupieniu. W świetle bijącym z urządzeń znajdujących się na desce rozdzielczej, jego twarz wydawała się bardzo spięta i zmęczona.
-Jeżeli brama bazy jest zamknięta, spróbuje się przez nią przebić.
I rzeczywiście miał taki zamiar.
Sally poczuła nagle, ze miękną jej kolana.
Okazało się jednak, ze tak desperackie rozwiązanie nie było konieczne. Brama bazy była otwarta. Jeden ze strażników pochylał głowę nad jakimś czasopismem. Nie zauważyła drugiego. Być może przebywał teraz w głównej kwaterze. To była zewnętrzna część bazy - konwencjonalny magazyn pojazdów wojskowych. Tych mężczyzn nie interesowało, co działo się w sercu kompleksu.
"Uniosłem wzrok i nagle zobaczyłem, ze cyfry zegara zmieniły się z zielonych na czerwone".
Zadrżała i położyła dłoń na jego nodze. Mała LaVon ponownie usnęła. Charlie poklepał ja lekko po ręce i powiedział:
-Będzie dobrze, kochanie.
O świcie, przemierzając terytorium Nevady, w dalszym ciągu podążali na wschód, a Charliego męczył dokuczliwy, silny kaszel(...)

***
Najdłuższa i według powszechnych ocen najlepsza powieść w dorobku autora.
Przerażająca wizja opustoszałego świata, obraz apokalipsy. Supernowoczesna broń biologiczna przynosi całkowitą zagładę. Bez wybuchów, bez terrorystycznych ataków, bez zapowiedzi – ludzkość umiera. Zaczyna się niewinnie, od zwykłego przeziębienia. Ktoś kichnął, ktoś umarł i nagle Ziemia stała się masowym grobem.
Nieliczni, którzy przetrwali, zagubieni w nowym postapokaliptycznym świecie, zaczynają śnić. Wizje wskazują im drogę, zwiastują pojawienie się Wysłanników Dobra i Zła. Każdy musi dokonać wyboru, a kiedy to nastąpi, podążyć obraną ścieżką.
Podzielona ludzkość formuje dwa obozy i wyrusza, by zbudować lub zniszczyć nową rzeczywistość. Epidemia obudziła w ludziach wszystko co najgorsze, do głosu doszły najniższe, najbardziej prymitywne instynkty. Wciąż jeszcze są tacy, którzy wierzą w miłość, dobroć i braterstwo.










ZGRANIJ EBOOKA Z



Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger