We wrześniu ściany krwawią Carissa Orlando
"To mój dom, a ja jestem mistrzynią w przestrzeganiu zasad."
Szkielet całej tej opowieści przypominał Amityville, choć w nieco innym, niestandardowym wykonaniu.
Nawiedzony domek, nowi lokatorzy, mniej ciche noce i krwawiące ściany oraz Pan Domu.
"Są rzeczy o których po prostu się nie mówi. Nie chodzi o to, że ludzie nie pytają, raczej o to, że nie chcą wiedzieć, jeśli mają nadal postrzegać cię jako zdrowego na umyśle, myślącego człowieka. Wszystko, co działo się w naszym domu: krew, krzyki, psotnicy, ten wysoki mężczyzna o drewnianych kończynach i długich, cienkich palcach... Nikt nie chciał o tym słuchać, a już na pewno nie chciałby potem nadal z tobą rozmawiać. Nie, najlepiej siedzieć cicho, zająć się tymi sprawami w czterech ścianach."
Nieźle.
Ale dla mnie gdzieś dopiero od połowy.
Do połowy prawie dość monotonnie budząca zainteresowanie historia, właśnie przez ten niestandardzik, ale potem już się robi całkiem rasowo i standardowo horrorzaście, z domieszką domysłów, czy aby to na bank jest to, czym się wydaje - świetny zabieg btw, który uwielbiam przykładowo w Babadooku.
"Właśnie tak się zaczynają te zmiany, zachodzą powoli."
Osobiście nie do zniesienia dla mnie była córeczka mamusi - niezrównoważona kretynka, której nie tłumaczyły żadne traumy dzieciństwa. Główna bohaterka idelanie wpasowała się w opowieść.
Generalnie biorąc pod uwagę całość, jest nierówno, ale w sumie uczciwie, więc z czystym sercem mogę to polecić jako całkiem niezłą grozę z naprawdę dobrym zakończeniem.
MOJA OCENA: 7/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
***