"Wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce, są zapowiedzią początku. Początku nowych czasów. Z każdym dniem zło zatacza ciaśniejszy krąg nad Ahurą i całym królestwem Górnego Hakonu. Krąży niczym kruk nad polem bitwy w oczekiwaniu na odpowiedni moment, by uderzyć i móc się pożywić."
Debiut.
Udany?
Moim zdaniem - bardzo udany. Cieszą takie zaskoczenia, tym bardziej, że do publikacji "self" większość podchodzi jak do jeżozwierza. W moim przypadku jest trochę inaczej, bo miałam już parę niezłych zaskoczeń z "tej półki."
Tak jak teraz.
Powieść z ADHD - non stop jest akcja - bohater i czytelnik nie ma szans odpocząć :) Kiedy już już szykuje się chwila wytchnienia to wyskakuje kolejna misja. Bardzo rozbudowany świat fantasy, mnóstwo wierzeń, legend, magii, pięknych nazw mniej pięknych krain, tajemnicza, mroczna misja i bezczelny, mega sympatyczny główny ON - Aris Esnaf’ar.
Opisy scen walki tak szczegółowe, że chyba sama nauczyłabym się szermierki:)
Dodatkowy punkt za poczucie humoru, które idealnie trafia w moje gusta. Szkoda tylko, że tych tekstów jest tak mało, ale uśmiałam się nie raz.
Piękne wydanie, ilustracje dodają smaczku całej tej bogatej w treści opowieści.
Polecam bardzo i czekam na tom kolejny.
MOJA OCENA: 7/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
ODRODZENIE
ZA BEZMIAREM Błękitu wszystko było ociężałe. Grubi i niezgrabni rycerze, w swoich za dużych zbrojach, z niepotrzebnie wydłużonymi sejmitarami, nazywanymi mieczami. Pulchne damy w za ciasnych strojach, nieporadne jak muchy w miodzie. Toporne i brzydkie zamki wyróżniające się jedynie brakiem fantazji.
Cała Ahura wydawała się być wielkim, opasłym i bezkształtnym księstwem.
Nawet tutejsze zwierzęta były jakieś przerośnięte i ospałe, a już w szczególności konie. Niby kare, ale jakby wyblakłe, bez połysku. Niby dorodne, ale krępej budowy o dziwnie spuchniętych udach.
Jechaliśmy na takich czwarty dzień, a mimo to wciąż nie było wi-dać celu. Na koniach z Dahaku już dawno bylibyśmy na miejscu.
W całym Górnym Hakonie nie było i nie będzie tak szybkich i porywistych rumaków jak dahackie ruzgary.
Znacznie bardziej od tych koni denerwowało mnie moje uczestnictwo w tej wyprawie. O ile można było to nazwać wyprawą. I niby jaki był jej cel? Zaraz po powrocie będę musiał podziękować wielkiemu Ulathowi Jearsenowi za to, że mnie do niej zgłosił na ochotnika. Pojedziesz – poinformował. – Jesteś tutaj nieznany, a to doskonała możliwość wykazania się i zdobycia uznania. Przyznać muszę, że wdzięczny mu byłem za opiekę i pomoc w ucieczce z Dahaku oraz przewiezienie mnie na swej łodzi przez Bezmiar Błękitu. Jednakże zmuszenie mnie, bym gnał na złamanie karku nie wiadomo gdzie, z towarzyszącą mi drużyną, było dużą przesadą z jego strony.
W dodatku co to za drużyna! Hrabia Bevier galopujący na przedzie ze swoimi dziesięcioma wojami – wyglądali niczym stado świń dosiadających krowy z grzywami. Tuż za nimi banda przebierańców przypadkowo zebranych na postrzyżynach syna diuka Edwarda von Horna. Lady Shu, wysoka kobieta o męskiej postawie: szerokie barki zakute w stalową zbroję, specjalnie przystosowaną na jej przerośnięte ciało. Z tyłu chłop, z przodu smok. Tuż za nią Miltez, postać w za dużych szatach, bez wyrazu i z niezrozumiałą dla mnie przydatnością. Obok niego pani Klaudia, jego nałożnica, podobno z ukrytymi talentami, aczkolwiek chyba tylko Miltezowi było dane zajrzeć tak głęboko, by je odkryć. Tylną straż tworzyłem ja, wraz z młodzikiem każącym mówić do siebie lord Vissen, oraz rycerzem-kapłanem. Vissen był mego wzrostu, jednakże – jak na tutejszego przystało – masywniejszej budowy.
Natomiast Albert, tak jak i inni jego pokroju twierdził, że służy jedynemu słusznemu bogu, w tym przypadku Adunowi. Jakby to miało znaczenie, któremu z bóstw służysz. Po kształtach zbroi można było poznać, że jest rosły i zbity. Nie miał jednak postury noradzkich wojowników, a i z pewnością ustępował im też siłą.
W czym ta zbieranina miałaby pomóc hrabiemu Bevierowi?
Przecież gdy tylko dojdzie do jakiejś jatki, to cała ta trupa wędrowna pryśnie niczym stado myszy na widok jastrzębia. Co wcale nie byłoby złym pomysłem, gdyż na polu bitwy z pewnością tylko by zawadzali.
Miałem nadzieję, że zabawa w ściganie wrogów diuka Edwarda szybko się zakończy. Z wielką przyjemnością wróciłbym już do jego zamku, a w szczególności do margrabiny Diany. Spośród wszystkich dam zaproszonych na postrzyżyny tylko ona zasługiwała na miano damy. Jako jedyna potrafiła poruszać się z gracją i wdziękiem, a w tańcu zdawała się unosić nad salą balową niczym poranny wiatr nad pustynnymi piaskami. Nic dziwnego, że otaczała ją szarańcza amantów lgnących do jej urody. Chyba jeszcze nie raz przyjdzie mi się zmierzyć z jej zazdrosnymi adoratorami.
O ile oczywiście raczy na mnie poczekać do czasu zakończenia tej bezcelowej wyprawy.
Kiedy ja wspominałem margrabinę Dianę, hrabia Bevier wraz ze swoimi prosiaczkami zwolnili. Słońce dopiero chyliło się ku zachodowi, jednakże tu, w gęstym lesie, panował już półmrok.
– Ktoś nas obserwuje – oświadczyła Klaudia.
Zaczęła spowalniać, dając się dogonić ostatnim członkom drużyny. Jej pucołowata twarz wydawała się teraz jeszcze bardziej okrągła. Rozwarła usta, a niebieskie oczy rozszerzyły się do granic swych możliwości. Spod obcisłej, brązowej tuniki dało się dostrzec szybkie falowanie piersi. Była przerażona, a mimo to cały czas bacznie przyglądała się Miltezowi.
W chwili, gdy mnie mijała, poczułem się nieswojo. Oddech zamarł mi w gardle, a po mym ciele przebiegły dreszcze, jak gdybym wszedł do wilgotnej celi przesiąkniętej spleśniałym strachem.
Pomimo ciepłego wieczoru odczułem wyraźny chłód. W dodatku dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że cały las zatopiła cisza. Do mych uszu nie dobiegał żaden leśny szmer, zupełnie jakby wszystko zamilkło. Krzaki i liście kołysały się bezszelestnie na wietrze, który wiał jakoś tak bezgłośnie. Jedyne, co dało się słyszeć, to chrapanie wystraszonych koni, które zaczęły nerwowo potrząsać łbami.
Niepewnie rozejrzałem się dookoła. Zdawało mi się, że w głębi lasu dostrzegam postać. Między drzewami, na karym koniu siedział rycerz z głową skierowaną wprost na mnie. Siedział i patrzył.
Ubrany był w czarną zbroję bojową, a twarz zakrywał mu hełm z czarnym pióropuszem. Z jego ramion zwisało długie, ciemne, zwierzęce futro. Do boku konia miał przyczepioną tarczę z herbem przedstawiającym trzy wilcze głowy na srebrnym polu.
Spojrzałem na mych towarzyszy, ale zdawało się, że nikt poza mną go nie widział. Odwróciłem się w stronę czarnego rycerza i w ostatniej chwili udało mi się dostrzec, jak znika za drzewami. Byłbym w stanie przysiąc, że nie odjechał gdzieś w las, lecz dosłownie zniknął mi sprzed oczu. W tym samym momencie las ożył. Ponownie dało się słyszeć odgłosy zwierząt, a dźwięcznie szumiący wiatr nie był już tak chłodny.
Wszyscy przystanęli.
– Przeklęty zamek i przeklęta ziemia! – Hrabia Bevier splunięciem przerwał nasze milczenie. – Jesteśmy już niedaleko od siedziby Ordeitów. Jeżeli się pośpieszymy, dojedziemy do niej przed nocą. Niestety nie mogę zagwarantować, że noc tam spędzona będzie bezpieczniejsza od nocy spędzonej w tym lesie. Zamek Ordeitów w swej historii posiada kilka popieprzonych i niezwykle krwawych historii. Jedźcie dwójkami i bądźcie czujni.
SŁOŃCE chowało się za horyzontem, kiedy wyjechaliśmy z lasu.
Kamienista droga wijąca się między polami prowadziła wprost ku wzgórzu. Na jego szczycie, na tle czerwonego nieba majaczyła ciemna, foremna bryła. Siermiężny zamek opleciony był prostym murem oraz zarośniętą fosą.
Po przekroczeniu rozwartej bramy, wjechaliśmy na przedzamcze. Stanowiła je niewielka wieś z kilkoma sypiącymi się domkami. Nawet przy świetle pochodni dawało się dostrzec, że wszystkie zabudowania wyglądały tak, jakby od dłuższego czasu nikt ich nie zamieszkiwał.
Mur wewnętrzny otaczający zamek miał kształt ośmiokąta, a brama wjazdowa znajdowała się w jednym z ośmiu topornych bastionów. Kiedy do niej podjechaliśmy, wrota zaczęły się otwierać. Tuż za nimi stał przygarbiony starzec. Ubrany w podziurawioną brązową tunikę oraz szare spodnie z wyróżniającym się ciężkim łańcuchem szambelana.
– Wejdźcie z własnej nieprzymuszonej woli, pan zaprasza. –
Ukłonił się, ręką wskazując dziedziniec. Dopiero gdy podjechałem bliżej, w blasku pochodni dostrzegłem, że jego oczy były pokryte bielmem (...)
***
To pierwszy tom cyklu książek fantasy przez wielkie F! Opisane w niej wydarzenia oparte są na „faktach” i to autentycznych! Wszystkie one miały miejsce na sesjach RPG w Legnickim Klubie Fantastyki Gladius. Mimo że wiele lat minęło od tamtego czasu, to jednak nostalgia i wciąż przeżywana radość na samo ich wspomnienie zmotywowały mnie, by je spisać. “Obrońcy Ahury. Pasowanie” to książka, która już ponad trzy lata dojrzewa na dysku mojego komputera, niczym wino w piwnicznych czeluściach. Tylko jak WAM tu streścić wydarzenia w niej opisane? Napisać, że w siedemset osiemdziesiątym drugim roku po zwycięstwie Hakona nad Smokiem główny bohater, Aris Esnaf’ar, zmuszony jest uciekać z Dahaku do Górnego Hakonu? Czy to WAM coś wyjaśnia? Oczywiście, mogę brnąć dalej. Mogę napisać, że w Górnym Hakonie wraz z jarlem Noradów, Aris trafia do księstwa Ahury. A tu pojawiają się hrabia Bewier ze swoimi świnkami na krowach, smokowce, morza wypitego wina, kwiat pustyni – margrabina Diana, morderstwo króla i rozpoczynająca się wojna domowa. Ale czy to komuś z WAS pomogło? No, nie wydaje mi się. Wiem jednak, że nie ma powodu, by streszczać historię całego świata, w który WAS wrzucę. Nie zamierzam dać WAM również żadnego konspektu, ani legendy. Dam WAM się pochłonąć przez świat, którego powstanie owiane jest mgłą niepamięci, teraźniejszość przepływa niczym krople cierpkiego wina przez gardło portowego pijaczka, a przyszłość… przyszłość uzależniona jest od tego, na którym końcu miecza się ZNAJDUJECIE.
GDZIE KUPIĆ?
AUTOR
↓