W porównaniu z serialem, z filmem, książka wychodzi - bezpłciowo.
Czyta się dobrze, ale bez emocji większych i - co najważniejsze i najgorsze - bez zaskoczenia...
Kolejny przykład na to, że najpierw należy czytać, potem oglądać.
Każdy chyba wie, o co chodziło w tej historii, ale dla tych, którzy nie wiedzą - skrócik.
Norman Bates jest czterdziestoletnim kawalerem. Mieszka w Fairvale, na obrzeżach miasteczka, w stanie Kalifornia, w wielgachnym domu, razem z bardzo dominującą mamunią.
Czyżby? (...)
Prowadzi motel, który miał być szansą na sukces, ale odkąd powstała autostrada, interes nie przynosi zbytnich zysków.
Normanowi to jednak nie przeszkadza za bardzo - żyje sobie żółwim tempem i jest generalnie zadowolony ze swojej egzystencji.
Nie czuje się samotny - ma przecież mamunię...
Ta harmonia zostaje zaburzona pewnego wieczora, kiedy to do hotelu przyjeżdża Mary Crane (świeża przestępczyni).
Norman zaprasza ją do domu na kolację, co nie podoba się jego matce. Postanawia ona ukrócić świeże zapędy towarzyskie syna...
I każdy wie, jak to się skończyło XD
Polecam ekranizacje - szczególnie serial!
MOJA OCENA: 6/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Dźwięk dobiegający zza okna zaniepokoił Normana – wydawało mu się, że ktoś stuka palcami o parapet. Podniósł uważnie wzrok, już chciał poderwać się z krzesła; książka zsunęła mu się na brzuch. Po chwili zorientował się, że to po prostu deszcz, popołudniowy deszcz, który dużymi strugami zalewa okno salonu.
Norman nie zauważył ani początku ulewy, ani zapadnięcia, zmroku. W pokoju panował teraz półmrok. Włączył więc lampę i ponownie zajął się lekturą.
Lampa była staromodna, o zdobionym kloszu, z którego zwisały kryształowe wisiorki. Odkąd pamiętał, mama zawsze ją miała i nie chciała się z nią rozstać. Nie był temu przeciwny, mieszkał w tym domu od czterdziestu lat, całe swoje życie, i to, że otaczały go znane od dzieciństwa przedmioty, dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Wszystko tu było zawsze takie samo i nie poddawało się czasowi. Zmiany zachodziły tylko tam, na zewnątrz, a większość z nich niosła potencjalne zagrożenie. Przypuśćmy, że wybrałby się tego popołudnia na spacer. Deszcz mógłby go zaskoczyć na jakimś odludziu albo nawet na bagnach, i co wtedy? Przemókłby do suchej nitki, szukając w ciemności drogi do domu. W ten sposób można się nabawić ciężkiego przeziębienia, a poza tym, kto by chciał błąkać się poza domem o zmroku? O wiele przyjemniej było tutaj, w salonie, w blasku lampy, z dobrą książką do towarzystwa.
Światło padało na jego pulchną twarz, błyskało w okularach bez oprawek i przeświecało przez słabe rudawe włosy, obnażające różową skórę.
Książka była naprawdę fascynująca. Nic dziwnego, że stracił poczucie czasu. Czytał Królestwo Inków Victora W. Von Hagena{1}. Zachwycało go zwłaszcza bogactwo informacji, które w niej znalazł. Ciekawy był na przykład opis cachua, czyli tańca zwycięstwa, podczas którego wojownicy formowali wielkie koło, wijące się niczym wąż.
Czytał: Jako bęben służyło zwykłe ciało wroga: obdzierano je ze skóry, z brzucha formowano bęben, a całe ciało działało jak pudło rezonansowe, przy czym dźwięk wydobywał się przez otwarte usta – przerażające, ale efektowne.
Norman uśmiechnął się, czując, jak przeszywa go dreszcz. Przerażające, ale efektowne – w istocie tak musiało być! Wyobraził sobie obdzieranie ze skóry żywego jeszcze prawdopodobnie człowieka, a potem używanie jego żołądka zamiast bębna. Ciekawe, jak zapobiegano rozkładowi zwłok? A w ogóle to kto mógł wpaść na taki pomysł?
Nie był to na pewno najbardziej apetyczny widok na świecie, ale gdy Norman zmrużył oczy, niemal widział całą tę scenę: sznur wymalowanych nagich wojowników, kołyszących się przy akompaniamencie bębna pod rozjaśnionym słońcem niebem, stary szaman klęczący przed nimi i wystukujący złowrogi rytm na wzdętym żołądku trupa. Wykrzywione usta nieboszczyka otwierano siłą, tak aby zastygły w grymasie ściągniętych mięśni. To przez nie będą wydobywać się dźwięki. Wystukiwane na żołądku, przebijające się przez martwe narządy wewnętrzne, ulecą z trupiego gardła przez wysuszoną tchawicę.
Przez krótką chwilę Norman niemal je słyszał, potem uświadomił sobie, że nie tylko deszcz ma swój rytm, ludzkie kroki również. Teraz był świadom zbliżania się kroków. Przez długie lata wyostrzyła się w nim czujność. Zawsze wiedział, kiedy do pokoju wchodzi mama. Nie musiał nawet podnosić wzroku. Udawał, że czyta.
Mama jeszcze przed chwilą spała w swoim pokoju. Wiedział, jaka potrafi być przykra zaraz po przebudzeniu. Najlepiej więc zachować spokój i mieć nadzieję, że nie jest w złym nastroju.
– Normanie, wiesz, która godzina?
Głośno westchnął i zamknął książkę. Miał pewność, że tego dnia trudno będzie z nią wytrzymać. Pytanie samo w sobie było wyrzutem. Mama, idąc do niego, musiała przejść koło starego zegara dziadka w przedpokoju, więc na pewno wiedziała, która jest godzina. Nie było jednak sensu robić awantury o taki drobiazg. Zerknął na zegarek i uśmiechnął się.
– Kilka minut po piątej – odpowiedział. – Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, że zrobiło się tak późno, czytałem…
– Myślisz, że nie mam oczu? Widzę, co robiłeś. – Stała teraz przy oknie, wpatrując się w deszcz. – I widzę też, czego nie zrobiłeś. Dlaczego nie włączyłeś neonu, kiedy się ściemniło? I dlaczego nie siedzisz teraz w recepcji?
– Bo… zaczęło lać i nie przypuszczałem, że przy takiej pogodzie ktoś się trafi.
– Nonsens! Właśnie w taką pogodę masz szansę na gości! Nikt nie lubi jeździć w czasie deszczu.
– Ale jest mało prawdopodobne, że ktoś będzie tędy przejeżdżał. Każdy wybiera nową autostradę. – Norman czuł wzbierający żal. Usiłował się powstrzymać, ale na próżno; musiał to z siebie wyrzucić. – Mówiłem ci, że tak się to skończy, od chwili, gdy usłyszałem o planach budowy tej autostrady. Mogłaś sprzedać korzystnie motel, zanim podano do publicznej wiadomości informację o nowej drodze. Mogliśmy kupić za bezcen ziemię przy autostradzie, bylibyśmy też bliżej Fairvale. Mielibyśmy nowy motel, nowy dom, zarobilibyśmy dużo pieniędzy, ale mnie nie słuchałaś. Nigdy mnie nie słuchasz. Wszystko jest zawsze tak, jak ty uważasz i jak ty chcesz. Doprowadzasz mnie do rozpaczy!
– Naprawdę, synku? – Głos mamy był zdradziecko łagodny, ale to nie mogło go zmylić; nie wtedy, gdy nazywała go synkiem. Miał czterdzieści lat, a ona nazywała go synkiem i, co gorsza, tak go traktowała. Gdyby tylko mógł jej nie słuchać! Ale musiał, wiedział, że zawsze musi być jej posłuszny.
– Naprawdę, synku? – powtórzyła jeszcze łagodniejszym głosem. – Doprowadzam cię do rozpaczy, co? Oj, chyba nie. Nie, synku, to nie ja. To ty sam doprowadzasz się do rozpaczy. To właśnie dlatego ciągle tu tkwisz, przy bocznej drodze. Sęk w tym, że nie masz za grosz oleju w głowie. I nigdy go nie miałeś, synku. Nigdy nie miałeś na tyle silnej woli, by opuścić ten dom. Nigdy nie byłeś w stanie znaleźć pracy, wstąpić do wojska czy choćby poderwać dziewczyny.
– Nigdy nie pozwoliłabyś mi na to.
– To prawda. Nie pozwoliłabym ci, ale gdybyś był choć trochę mężczyzną, poszedłbyś własną drogą.
Chciał wykrzyczeć jej w twarz, że nie ma racji, ale nie mógł. Nie mógł, bo wszystko, co mu zarzucała, powtarzał setki razy w myślach, ciągle od początku, przez wiele lat. Miała rację. Zawsze usiłowała zmusić go do uległości, ale to wcale nie znaczyło, że zawsze musiał jej słuchać. Matki czasem stają się zbyt zaborcze, ale nie wszystkie dzieci dają się podporządkować. Były na świecie inne wdowy, inni jedynacy, a przecież nieliczni tylko dawali się wciągnąć w taki związek. Właściwie jego wina nie była mniejsza od jej winy. Bo nie miał dość silnej woli.
– Mogłeś przecież nalegać – mówiła. – Załóżmy, że zadałbyś sobie trochę trudu i znalazł miejsce na budowę nowego motelu, a potem wystawił ten na sprzedaż. Ale nie, ty tylko jęczałeś. A ja wiem, dlaczego. Nigdy nie udało ci się mnie oszukać. Tak naprawdę nie chciałeś się stąd wynieść. Nigdy nie chciałeś opuścić tego domu i już nigdy nie zechcesz. Nie możesz go opuścić, prawda? Tak samo, jak nie możesz już urosnąć (...)
***
Zacisze łazienki, ciepło, kojący nerwy dzwięk spływających strumieni wody, bezpieczeństwo i... agresja, zimne ostrze noża, nagły błysk, krew, śmierć.
Cichy motel na odludziu wydaje się oazą spokoju, lecz w rzeczywistości jest królestwem śmierci. Jednak kto jest mordercą? Zapewne nie Norman Bates - nieśmiały, łagodny, terroryzowany przez despotyczną matkę właściciel zajazdu. Kto więc zabija tak okrutnie, z zimną krwią? Odpowiedź zaszokuje każdego czytelnika.
WZNOWIENIE POWIEŚCI NIEDŁUGO W VESPER!
EKRANIZACJA
TRAILER
REWELACYJNY SERIAL!
TRAILER