"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Władca much William Golding

"Jak człowiek się kogoś boi, to go nienawidzi, ale nie może przestać o nim myśleć."

Klasyka.
Must read! Że już nie wspomnę o polecance kingowskiej:)
Kto nie zna, musi poznać!
Dzieciak, bezludna wyspa i... anarchia.

W skrócie.

Podczas wojennej ewakuacji brytyjski samolot rozbija się na bezludnej wyspie, w odległym i nieznanym regionie Pacyfiku. 
Jedynymi, którzy wychodzą cało z katastrofy, są dzieci. Chłopcy. W podobnym wieku. Z różnymi charakterami. 
Dwaj chłopcy - jasnowłosy Ralph i otyły chłopiec w okularach, o pseudonimie "Prosiaczek" znajdują muszlę, której Ralph używa jako rogu, aby zebrać wszystkich ocalałych w jednym miejscu. 
Ralph jest optymistą, wierząc, że dorośli przybędą na wyspę, żeby ich uratować, ale Prosiaczek zdaje sobie sprawę z potrzeby posiadania dobrego planu przeżycia.
Ralph, z racji tego, że wpadł na pomysł zwołania wszystkich sprytnym sposobem, szybko zostaje wybrany "szefem". Ustanawia on trzy podstawowe zasady: bawić się, przetrwać i stale utrzymywać sygnał dymny, który będzie ich szansą na ocalenie.
Chłopcy ustanawiają także pewną formę demokracji, oświadczając, że każdy, kto trzyma muszlę, będzie mógł przemawiać na oficjalnych zebraniach.
Po inspekcji wyspy, okazuje się, że wyspa gwarantuje im świeże owoce i dzikie świnie. Chłopcy używają okularów Prosiaczka do rozpalania ognia. 
I na pozór wszystko jest zorganizowane, uporządkowane i zaspokojone.

Do czasu.

Polecam przede wszystkim książkę, ale także ekranizacje, szczególnie tą z 1963 roku:)

MOJA OCENA: 9/10


PRZECZYTAJ FRAGMENT!
GŁOS MUSZLI

Jasnowłosy chłopiec zsunął się ze skały i zaczął iść ostrożnie w kierunku laguny. Chociaż zdjął sweter i wlókł go teraz za sobą po ziemi, szara koszula przywarła do ciała, a włosy kleiły się do czoła. W otaczającym go długim paśmie strzaskanej roślinności dżungli gorąco było jak w łaźni. Z trudem przedzierał się przez pnącza i ścięte pnie, gdy nagle jakiś ptak, czerwono-żółta zjawa, zerwał się i wzbił w górę jakby z wróżebnym okrzykiem; a okrzykowi temu niby echo zawtórował inny.
- Hej! - wołał. - Zaczekaj chwilę!
Krzaki na skraju pasma zadrżały strząsając deszcz kropli osiadłej na liściach wody.
- Zaczekaj - mówił głos - zaplątałem się!
Jasnowłosy chłopiec zatrzymał się, machinalnie podciągnął skarpetki, co nadało dżungli na chwilę jakiś swojski charakter. Głos odezwał się znowu:
- Nie mogę się wygramolić z tych pnączy.
Właściciel głosu wycofywał się tyłem z krzaków, tak że gałązki drapały po brudnej wiatrówce. Zagięcia pod nagimi kolanami były pulchne, poranione i uwikłane w ciernistych pnączach. Schylił się, ostrożnie rozplątał ciernie i odwrócił się. Był niższy od jasnowłosego chłopca i bardzo gruby. Starannie wyszukując bezpiecznych miejsc dla stóp podszedł i uniósł wzrok za mocnymi szkłami okularów.
- Gdzie ten człowiek z megafonem?
Jasnowłosy potrząsnął głową.
- To jest wyspa. Przynajmniej tak mi się wydaje. Tam na morzu jest rafa. Może tu wcale nie ma starszych?
Grubas zrobił przestraszoną minę.
- Przecież był pilot. Ale nie z nami, tylko w kabinie na przodzie.
Jasnowłosy patrzył na rafę przymrużonymi oczyma.
- A inne dzieci? - ciągnął grubas. - Niektóre musiały się wydostać. Prawda, że musiały?
Jasnowłosy ruszył niedbałym krokiem w stronę wody. Starał się nie robić ceremonii z towarzyszem, a zarazem nie okazać mu zbyt jawnie braku zainteresowania, ale grubas pośpieszył za nim.
- Wcale nie ma starszych?
- Tak mi się zdaje.
Jasnowłosy wypowiedział te słowa poważnie, ale gdy je sobie w pełni uświadomił, zaraz opanowała go tak wielka radość, że stanął na głowie pośrodku pasma strzaskanej roślinności i uśmiechnął się do odwróconej postaci grubasa.
- Nie ma starszych!
Tłusty chłopiec pomyślał chwilę.
- Pilot.
Jasnowłosy opuścił nogi i siadł na parującej ziemi. -Pewnie odleciał, jak nas zrzucił. Nie mógł tu wylądować. W samolocie na kołach?
- Zaatakowali nas!
- Wróci tu, zobaczysz.
Grubas potrząsnął głową.
- Patrzyłem przez okienko, jak spadaliśmy. Widziałem tamten kawałek samolotu. Ogień z niego buchał.
Rozejrzał się po rumowisku drzew.
- Patrz, co zrobił.
Jasnowłosy wyciągnął rękę i dotknął poharatanego pnia. Zaciekawiło go to na chwilę.
- Co się z nim stało? - spytał. - Gdzie się podział?
- Sztorm cisnął go do morza. Jak te wszystkie drzewa się waliły, to jeszcze nic wielkiego. Gorzej, że dzieciaki pewnie dotąd w nim siedzą. Zawahał się, a potem:
- Jak ci na imię?
- Ralf.
Grubas czekał, by z kolei jego spytano o imię, ale nie usłyszał żadnej propozycji do zawarcia bliższej znajomości; jasnowłosy chłopak imieniem Ralf uśmiechnął się niewyraźnie, wstał i ponownie ruszył w stronę laguny. Grubas szedł za nim krok w krok.
- Myślę, że tu musi być nas więcej. Nie widziałeś nikogo?
Ralf potrząsnął głową i przyśpieszył kroku. Potem potknął się o gałąź i upadł jak długi. Grubas stanął nad nim ciężko dysząc.
- Ciocia mi nie pozwala biegać - wyjaśnił - ze względu na moją astmę.
- As... co?
- As...tmę. Nie mogę złapać tchu. W naszej szkole tylko ja jeden miałem astmę - mówił z odcieniem dumy. -I zacząłem nosić szkła, jak miałem trzy lata.
Zdjął okulary i wyciągnął je do Ralfa mrugając oczyma i uśmiechając się, a potem zaczął je wycierać o brudną wiatrówkę. Wyraz bólu i wewnętrznego skupienia zmienił blady zarys jego twarzy. Otarł pot z policzków i szybko włożył szkła.
- Oj, te owoce.
Rozejrzał się po rumowisku drzew.
- Oj, te owoce - powtórzył - chyba...
Poprawił okulary, odszedł na bok i przykucnął wśród bujnej roślinności.
- Zaraz wrócę.
Ralf wyplątał się ostrożnie z pnączy i zaczął chyłkiem przekradać się przez gałęzie. Po chwili stękanie grubasa pozostało za nim, a on spieszył ku przeszkodzie, która go odgradzała od laguny. Przelazł przez powalony pień i stanął na skraju dżungli.
Brzeg jeżył się palmami. Stały, chyliły się lub pokładały na tle jasności, a ich zielone pióropusze stroszyły się o sto stóp nad ziemią. Wyrastały z brzegu porosłego ostrą trawą, porozdzieranego korzeniami powalonych drzew, pokrytego gnijącymi kokosami i pędami młodych palm. Dalej była ciemność lasu właściwego i otwarta przestrzeń pasa zdruzgotanych drzew. Ralf stał oparty ręką o szary pień drzewa i mrużył oczy przed migotliwym blaskiem wody. Tam w dali, może o milę, białe fale przybrzeżne rozbijały się o rafę koralową, a za nią granatowiało otwarte morze. Wewnątrz nieregularnego łuku rafy koralowej spokojna niby lustro górskiego jeziora leżała laguna - wszystkie odcienie błękitu, ciemnej zieleni i fioletu.
Piaszczysty brzeg między skarpą, na której rosły palmy, a wodą był jak cienkie drzewce nieskończenie długiego łuku, bo w lewo od Ralfa perspektywa linii palm, brzegu i wody ciągnęła się bez końca zlewając się w jeden punkt; i wciąż był upał, upał niemal namacalny.
Zeskoczył ze skarpy. Czarne buciki ugrzęzły w sypkim piachu i uderzyła go fala gorąca. Zaciążyło mu ubranie, zrzucił więc buty gwałtownym kopnięciem i jednym ruchem zdarł z nóg skarpetki. Potem skoczył z powrotem na skarpę, ściągnął koszulę i stanął wśród kokosów przypominających ludzkie czaszki, a zielone cienie palm i lasu tańczyły na jego skórze. Odpiął klamrę paska, zsunął spodnie i majteczki i stał nagi patrząc na oślepiający piach i wodę.
Był już dostatecznie duży, dwanaście lat i kilka miesięcy, by nie mieć sterczącego brzuszka jak małe dzieci, a jeszcze za mały, aby nabrać niezgrabności wieku dorastania. Z wyglądu miał zadatki na boksera, szerokie, dobrze rozwinięte barki, ale w rysunku jego ust i w oczach była jakaś łagodność. Klepnął dłonią pień palmy i zmuszony w końcu uwierzyć w realność wyspy roześmiał się z zachwytem i znów stanął na głowie. Zgrabnie opadł na nogi, zeskoczył ze skarpy na plażę, ukląkł i nagarnął ramionami piach ku sobie. Potem siadł i wpatrzył się w wodę promiennymi, rozgorączkowanymi oczami.
- Ralf...
Grubas zsunął się ze skarpy i siadł ostrożnie na jej brzeżku.
- Przepraszam, że byłem tak długo, ale te owoce... Przetarł okulary i umieścił na zadartym nosie. Ich oprawa wycisnęła głębokie różowe „V” na mostku nosa. Spojrzał krytycznie na złote ciało Ralfa, a potem na swoje ubranie. Przyłożył rękę do suwaka błyskawicznego zamka na piersi.
- Moja ciocia...
Zdecydowanym ruchem pociągnął zamek i zdjął wiatrówkę przez głowę. -No! Ralf patrzył na niego z ukosa i nic nie mówił.
- Myślę, że będą nam potrzebne imiona ich wszystkich -rzekł grubas - żeby zrobić listę. Powinniśmy zwołać zebranie.
Ralf nie okazał zrozumienia, więc grubas rzekł poufnym tonem:
- Wszystko mi jedno, jak będą na mnie mówili, byle nie tak jak w szkole.
Ralf okazał zaciekawienie.
- A jak na ciebie mówili w szkole?
Grubas obejrzał się za siebie, a potem pochylił do Ralfa.
- Wołali na mnie „Prosiaczek” - wyszeptał.
Ralf parsknął śmiechem. Zerwał się gwałtownie.
- Prosiaczek! Prosiaczek!
- Ralf... proszę cię!
Prosiaczek załamał ręce.
- Mówiłem ci, że nie chcę...
- Prosiaczek! Prosiaczek!
Ralf wbiegł w podskokach na rozprażoną plażę, a potem wrócił jako myśliwiec z odrzuconymi do tyłu skrzydłami i ostrzelał Prosiaczka ogniem karabinów maszynowych.
- Szsziaaaou!
Znurkował w piach u stóp Prosiaczka i tarzał się ze śmiechu.
- Prosiaczek!
Prosiaczek uśmiechnął się niechętnie, zadowolony z takiego nawet uznania.
- Tylko przynajmniej nie mów innym...
Ralf chichotał w piach. Na twarzy Prosiaczka pojawił się znowu wyraz bólu i skupienia.
- Chwileczkę.
Ruszył spiesznie do lasu. Ralf wstał i pobiegł brzegiem w prawo.
Łagodną linię brzegu przerywał tu nagle kanciasty motyw krajobrazu; wielka płyta różowego granitu wtłoczona bezkompromisowo w las, skarpę, plażę i lagunę tworzyła wysokie na cztery stopy nabrzeże. Powierzchnię jej pokrywała cienka warstwa ziemi porośniętej ostrą trawą i ocienionej liśćmi młodych palm. Warstwa ta była zbyt płytka, by palmy mogły wyrosnąć wysoko, toteż osiągając około dwudziestu stóp waliły się i schły w gmatwaninie pni, bardzo wygodnych do siedzenia. Te palmy, które jeszcze stały, tworzyły dach zieleni pokryty od spodu drgającą plątaniną odblasków laguny. Ralf wwindował się na tę płytę, zwrócił uwagę na cień i chłód, przymknął jedno oko i stwierdził, że cienie na jego ciele rzeczywiście są zielone. Podszedł do krawędzi płyty i stał patrząc w wodę. Była przejrzysta aż do dna i jasna kwitnieniem tropikalnej roślinności i koralu. Chmara drobniutkich połyskliwych rybek śmigała przenosząc się z miejsca na miejsce. Z ust Ralfa dobyła się nuta najgłębszego zachwytu.
- Jeju!
Za granitową płytą były jeszcze inne cuda. Zrządzeniem bożym jakiś tajfun, a może właśnie burza, która towarzyszyła przybyciu chłopców na wyspę, uformowała wał piachu wewnątrz laguny tworząc w ten sposób długi, głęboki basen w plaży zakończony wysokim występem granitu. Ralf, który już kiedyś dał się zwieść pozornej głębi podobnego zjawiska na plaży, był przygotowany na rozczarowanie. Ale na tej wyspie wszystko wydawało się prawdziwe i ten niewiarygodny basen, do którego morze wdzierało się tylko w czasie przypływu, był tak głęboki u jednego krańca, że aż ciemnozielony. Ralf przyjrzał mu się dokładnie i zanurzył się. Woda była cieplejsza od jego krwi i pływał jakby w ogromnej wannie.
Niebawem nadszedł Prosiaczek, usiadł na skalnym występie i z zazdrością patrzył na zielono-białe ciało Ralfa.
- Wcale nie umiesz pływać.
- Prosiaczek.
Prosiaczek zdjął buty i skarpetki, ustawił je równo na skale i palcem u nogi dotknął wody.
- Gorąca!
- A coś ty myślał?
- Nic nie myślałem. Moja ciocia...
- Pies drapał twoją ciocię!
Ralf dał nurka i płynął pod wodą z otwartymi oczami; piaszczysty brzeg basenu zamajaczył przed nim jak zbocze góry. Obrócił się na plecy trzymając się za nos i tuż nad sobą ujrzał roztańczone, migocące złote błyski. Tymczasem Prosiaczek z wyrazem zdecydowania na twarzy zaczął zdejmować spodnie. Niebawem stanął w całej pełni swej tłustej i bladej nagości. Zszedł na palcach po piaszczystym brzegu basenu i usiadł po szyję w wodzie uśmiechając się z dumą do Ralfa.
- Nie będziesz pływał?
Prosiaczek potrząsnął głową przecząco.
- Ja nie umiem pływać. Nie pozwalali mi. Moja astma...
- Pies drapał twoją astmę!
Prosiaczek zniósł to z pokorną cierpliwością.
- Wcale nie umiesz dobrze pływać.
Ralf podpłynął na plecach do brzegu, zanurzył usta i wypuścił w górę strumień wody. Potem podniósł brodę i zaczai mówić:
- Pływałem już, jak miałem pięć lat. Tata mnie nauczył. Tata jest komandorem. Jak dostanie urlop, przyjedzie i wyratuje nas. Czym jest twój ojciec?
Prosiaczek poczerwieniał nagle.
- Mój tata umarł - powiedział szybko - a mamusia...
Zdjął okulary i daremnie szukał czegoś, by je przetrzeć.
- Mieszkałem u cioci. Ona ma sklep ze słodyczami. Zawsze dawała mi mnóstwo słodyczy. Ile tylko chciałem. Kiedy twój tata nas wyratuje?
- Jak tylko będzie mógł.
Prosiaczek podniósł się ociekając wodą i stał nagi czyszcząc szkła skarpetką. Jedynym dźwiękiem, który docierał teraz do nich przez poranny upał, był nieustanny odgłos rozbijających się o rafę fal.
- A skąd wie, że tu jesteśmy?
Ralf rozłożył się w wodzie. Senność spowiła go jak miraże, które omotywały lagunę mocując się z jej blaskiem.
- Skąd wie, że tu jesteśmy?
A stąd, myślał Ralf, stąd, stąd. Huk fal stał się bardzo daleki.
- Powiedzą mu na lotnisku.
Prosiaczek potrząsnął głową, włożył błyszczące szkła i spojrzał na Ralfa.
- Nie powiedzą. Nie słyszałeś, co mówił pilot? O bombie atomowej? Oni wszyscy nie żyją.
Ralf wygramolił się z wody i stojąc przed Prosiaczkiem rozważał ten niezwykły problem. Prosiaczek nie ustępował.
- Jesteśmy na wyspie, tak?
- Wdrapałem się na skałę - rzekł Ralf powoli - i zdaje się, że to jest wyspa.
- Oni wszyscy nie żyją - powiedział Prosiaczek - i to jest wyspa. Nikt nie wie, że jesteśmy tutaj. Ani twój tata, ani nikt...
Usta mu zadrżały i okulary zaszły mgłą.
- Zostaniemy tu do śmierci (...)
***
Opowieść paraboliczna o grupie młodych chłopców, którzy ocaleli z katatastrofy lotniczej w okresie nieoznaczonego konfliktu nuklearnego. Rozbitkowie znajdują schronienie na nieznanej, egzotycznej wyspie. Pomimo różnic charakterologicznych, podjęta zostaje przez nich próba rekonstrukcji cywilizacji w obcym zakątku świata. Niestety rozsądne i roztropne wysiłki części chłopców obracane są w niwecz, gdy grupa stopniowo upada w barbarzyństwo i dzikość.
Książka opatrzona wstępem autorstwa Stephena Kinga, nagrodzona literackim Noblem w 1983 roku.






EKRANIZACJA
/KLIKNIJ ZDJĘCIE/


TRAILER





















Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger