No jak ktoś mi powie, że to nie groza, to padnę!
REWELACYJNA historia, wywołująca ciarki na ciele. Spotkanie z nieznanym, konfrontacja, zamknięta puszka na głębinach oceanu i pobudzona niezdrowo, ale realnie wyobraźnia... Paranoja. Kto jest kim? Kto jest złym?
KIM JEST JERRY?!
POLECAM!!!!!!!
MOJA OCENA: 9/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Powierzchnia
NA ZACHÓD OD TONGA
Przez długi czas horyzont stanowiła monotonna płaska linia oddzielająca Ocean Spokojny od nieba. Helikopter marynarki wojennej leciał tuż ponad szczytami fal. Mimo dudnienia wirników Norman Johnson zapadł w sen. Był znużony; na pokładach rozmaitych wojskowych maszyn spędził już ponad czternaście godzin. Nie było to coś, do czego byłby przyzwyczajony pięćdziesięciotrzyletni profesor psychologii.
Nie miał pojęcia, jak długo spał. Kiedy się przebudził, stwierdził, że horyzont wciąż jest płaski, lecz przed nimi rozpościerają się białe półkola koralowych atolów.
- Gdzie jesteśmy? -zapytał przez interkom.
- To wyspy Ninihina i Tafahi - powiedział pilot - Formalnie rzecz biorąc, przynależą do archipelagu Tonga; nie są zamieszkane.Dobrze się panu spało?
- Nieźle. - Norman spojrzał na przepływające w dole wysepki: krzywizny białego piasku, porośnięte nielicznymi palmami, które szybko zniknęły mu z oczu. Ponownie roztoczył się przed nimi płaski ocean.
- Skąd pana ściągnęli? - zapytał pilot.
- Z San Diego - odparł Norman. - Wyleciałem wczoraj.
- Więc dotarł tu pan przez Honolulu- Guam- Pago?
- Zgadza się.
- Spory kawałek drogi - rzekł pilot - Czym się pan właściwie zajmuje?
- Jestem psychologiem- powiedział Norman.
- Świroznawca, co? - Pilot uśmiechnął się. - No cóż, wygląda na to, że ściągnęli, kogo tylko się dało.
- To znaczy?
- Od dwóch dni przewozimy tu ludzi z Guam. Najróżniejszych: fizyków, biologów, matematyków - do wyboru, do koloru. Wszystkich przerzucamy w sam środek najgorszego zadupia na Oceanie Spokojnym.
- Co tam się właściwie stało?- zapytał Norman.
Pilot obejrzał się na niego. Czarne lotnicze okulary sprawiały, że Norman nie mógł dojrzeć wyrazu jego oczu.
- Nic nam nie powiedzieli, proszę pana. A jak z panem? Czego się pan dowiedział?
- Powiedziano mi - rzekł Norman - że miała miejsce katastrofa lotnicza.
- Aha - odparł pilot. - Wzywają pana do wypadków?
- Zdarza się.
Od dziesięciu lat Norman Johnson znajdował się na liście ekspertów powoływanych przez FAA do badania przyczyn katastrof w lotnictwie cywilnym. Pierwszy raz brał w tym udział w 1976 roku po katastrofie samolotu United Airlines w San Diego; później był jeszcze wzywany do Chicago w siedemdziesiątym ósmym i Dallas w osiemdziesiątym drugim. Za każdym razem wyglądało to podobnie: naglący telefon, gorączkowe pakowanie się i tygodniowa lub dłuższa nieobecność. Tym razem Ellen, jego żona, była wytrącona z równowagi, ponieważ został wezwany pierwszego lipca, co oznaczało, iż nie będzie go na plażowym pikniku w dniu Czwartego Lipca, na którym zawsze pieczono prosię. Z tej właśnie okazji syn Tim, wracający z drugiego roku studiów z Chicago, miał się u nich zatrzymać w drodze na wakacyjną fuchę w Cascades. No i szesnastoletnia Amy przyjeżdżała z Andover. Amy i Ellen niezbyt długo wytrzymywały ze sobą, jeśli nie było w pobliżu Normana, pełniącego rolę mediatora. W volvo znowu coś stukało. Prawdopodobne też było, iż Norman może się nie wyrobić z powrotem na urodziny swej matki w przyszłym tygodniu. “Co to za katastrofa?” - pytała Ellen. Nic nie słyszałam o żadnej katastrofie”. Kiedy się pakował, radio było przez cały czas włączone. W serwisach informacyjnych nie podano żadnej wiadomości o jakiejkolwiek katastrofie lotniczej.
Kiedy przed gankiem ich domu zatrzymał się samochód, który po niego przysłano, Norman ze zdziwieniem stwierdził, iż jest to czterodrzwiowy wóz z parku samochodowego marynarki wojennej.
- Nigdy jeszcze nie przysyłali po ciebie samochodu - powiedziała Ellen, odprowadzając go do drzwi wejściowych. - To jakiś wojskowy wypadek?
- Nie wiem- odrzekł.
- Kiedy wrócisz?
Pocałował ją.
- Zadzwonię do ciebie. Przyrzekam.
Ale nie zadzwonił. Wszyscy byli uprzejmi i mili, ale nie dali mu skorzystać z telefonu. Najpierw w Hickham Field w Honolulu, a później w bazie lotniczej marynarki wojennej na Guam, gdzie dotarł o drugiej nad ranem i czekając na kolejny start, spędził pół godziny w salce śmierdzącej benzyną lotniczą, tępo wpatrując się w egzemplarz “American Journal of Psychology”, który zabrał ze sobą, Na Pago Pago znalazł się dokładnie z nastaniem świtu. Spiesznie zabrano go na pokład helikoptera Sea Knight, który natychmiast wzniósł się nad pole startowe i ponad palmami i dachami z pordzewiałej blachy falistej skierował się na zachód nad Pacyfikiem.
Na pokładzie helikoptera spędził dwie godziny, część tego czasu przesypiając. Ellen, Tim, Amy i urodziny jego matki wydawały mu się teraz bardzo odległe.
- Gdzie dokładnie jesteśmy?
- Pomiędzy Samoa a Fidżi na południowym Pacyfiku- powiedział pilot - Może mi pan to pokazać na mapie?
- Nie jestem do tego upoważniony, proszę pana. Poza tym i tak wiele by pan nie zobaczył. W tej chwili znajdujemy się dwieście mil od najbliższego lądu.
Norman zapatrzył się w płaski horyzont, wciąż błękitny i pozbawiony jakichkolwiek znaków szczególnych. Nie do wiary, pomyślał. Ziewnął.
- Nie nudzi pana patrzenie na to?
- Mówiąc szczerze, nie, proszę pana - odparł pilot - Naprawdę jestem zadowolony, że tak tu płasko. Przynajmniej mamy dobrą pogodę, ale ona się nie utrzyma. Nad Wyspami Admiralicji tworzy się cyklon, najprawdopodobniej przejdzie tędy za parę dni.
- I co wtedy?
- Wszyscy stąd wybędą tak szybko, jak tylko będą w stanie. Aura potrafi porządnie dać w kość w tej części świata, proszę pana. Jestem z Florydy i jako dzieciak widziałem parę sporych huraganów, ale nigdzie na świecie człowiek nie zobaczy nic, co dorównywałoby cyklonowi na Pacyfiku.
Norman skinął głową.
- Ile nam jeszcze zostało lotu?
- Lada chwila będziemy na miejscu, proszę pana.
Po dwóch godzinach monotonii gromada statków wydawała się nadzwyczaj interesująca. Znajdowało się tu ponad tuzin rozmaitych jednostek, rozstawionych mniej więcej w koncentryczne kręgi. Na obwodzie naliczył osiem szarych niszczycieli marynarki. Bliżej środka znajdowały się duże okręty o szeroko rozstawionych podwójnych kadłubach, przypominających pływające suche doki. Do tego do chodziły pudełkowate okręty z płaskimi lądowiskami dla helikopterów, a pośród tej całej szarości dwie białe jednostki z platformami startowymi, oznaczonymi koncentrycznymi kręgami.
Pilot wyliczył statki po kolei:
- Na zewnątrz znajdują się niszczyciele osłony, a wewnątrz, idąc do środka: RVS - to znaczy Remote Vehicle Support, bazy Pojazdów Zdalnie Sterowanych; MSS - Mission Support and Supply, Jednostki Zaopatrzenia Misji, a w środku OSRV.
- OSRV?
- Oceanographic Survey and Research Vessels, Badawcze Jednostki Oceanograficzne. - Pilot wskazał białe statki. - Po lewej, John Hawes”, a po prawej “William Arthur”. Lądujemy na “Hawesie”.
Helikopter okrążył zespół statków. Norman dostrzegł kursujące między jednostkami w tę i z powrotem szalupy, pozostawiające na ciemnobłękitnych falach białe kilwatery.
- I to wszystko z powodu katastrofy lotniczej? - zapytał Norman.
- Hej! - uśmiechnął się pilot. - Nic nie wspomniałem o żadnej katastrofie. Niech pan sprawdzi, czy pas jest zapięty. Za chwilę lądujemy (...)
***
Tysiąc stóp pod powierzchnią Pacyfiku amerykański okręt badawczy natrafia na spoczywający na dnie gigantyczny, długi na pół mili statek kosmiczny. Zorganizowana przez marynarkę USA ekspedycja dokonuje zdumiewających odkryć: statek kosmiczny wygląda na nie uszkodzony, a jego wiek oceniany jest na 300 do 5000 lat. Wewnątrz zaś znajduje się tajemnicza metalowa kula...
EKRANIZACJA
/KLIKNIJ ZDJĘCIE/
TRAILER