"Mała społeczność, wielkie tajemnice."
Zwyczajny thriller, troszkę leniwy, zarówno w akcji, jak i w klimacie. Napięcie też leniwie wzrasta, aż do dość zaskakującego twista, ale...
To już wszystko było, albo ja mam przesyt tego rodzaju historii...
Ekranizacja w identycznym, leniwym klimacie (jaki grubaśny ten Jean Reno tam jest! XD)
I nie chce mi się już więcej pisać na temat tej książki...
MOJA OCENA: 6/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Noc, podczas której wszystko zmieniło się na zawsze, rozpoczęła się od dzwonka telefonu.
Odezwał się o dwudziestej drugiej dwadzieścia. Był poniedziałkowy wieczór, temperatura na dworze spadła do ośmiu stopni poniżej zera i wszystko otulała lodowata mgła. O tej godzinie Flores leżał już obok żony w cieplutkim łóżku, oglądając w telewizji stary czarno-biały film gangsterski. Sophia zasnęła jakiś czas temu i nie wydawało się, żeby dzwonek zakłócił jej sen. Nie zauważyła nawet, że mąż wstaje i ubiera się.
Flores wciągnął ocieplane spodnie, golf i ciepłą kurtkę, żeby zabezpieczyć się przed przeklętą mgłą, która zdawała się pochłaniać wszystko co żywe, po czym wyszedł z mieszkania, by się udać do małego szpitala w Avechot, gdzie od dobrych czterdziestu ze swoich sześćdziesięciu dwóch lat pracował jako psychiatra. W ciągu wszystkich tych lat zdarzyło się zaledwie kilka razy, żeby ktoś, a zwłaszcza policja, wyrwał go z łóżka w jakiejś pilnej sprawie. W alpejskim miasteczku, w którym przyszedł na świat i spędził całe życie, po zachodzie słońca nie działo się prawie nic. Wyglądało na to, że na tej wysokości również przestępcy narzucają sobie rygory przyzwoitego trybu życia, które nakazują regularne cowieczorne powroty do domu. Dlatego Flores zadał sobie pytanie o powód, dla którego konieczna była jego obecność o tak niezwykłej godzinie.
Policja jedynie poinformowała go przez telefon, że chodzi o człowieka zatrzymanego w związku z wypadkiem drogowym. Nie powiedziano mu nic więcej.
* * *
Po południu przestał padać śnieg, ale wieczorem temperatura spadła. Kiedy Flores wyszedł z domu, przywitała go nienaturalna cisza. Wszystko stało w miejscu, bez najmniejszego ruchu. Wydawało się, że czas także się zatrzymał. Psychiatrę przeszedł pochodzący gdzieś z jego wnętrza dreszcz, niemający nic wspólnego z temperaturą na dworze. Uruchomił starego citroena i przed rozpoczęciem jazdy odczekał chwilę, żeby silnik należycie się podgrzał. Potrzebował odgłosów jego pracy, żeby przerwać monotonię tego groźnego spokoju.
Asfalt pokrywała warstewka lodu, ale do jazdy z prędkością nieprzekraczającą dwudziestu kilometrów na godzinę zmusiła go przede wszystkim mgła. Jechał, trzymając kierownicę mocno obiema rękami, pochylony do przodu tak, że jego twarz znalazła się parę centymetrów od przedniej szyby, żeby lepiej widzieć drogę. Na szczęście znał trasę tak dobrze, że jego umysł był w stanie wyprzedzać oczy, podpowiadając mu, jak jechać.
Dotarłszy do rozwidlenia dróg, wybrał kierunek prowadzący w stronę centrum miasteczka i właśnie wtedy dostrzegł coś w mlecznym całunie. Podjechał bliżej i odniósł wrażenie, że wszystko uległo spowolnieniu, niczym we śnie. W głębi białej zawiesiny ukazały się jasne, przerywane błyski. Wydawało się, że wychodzą mu naprzeciw, ale to on posuwał się w ich stronę. Z mgły wyłoniła się ludzka sylwetka. Wykonywała ramionami dziwne, szerokie ruchy. Zbliżywszy się, Flores uświadomił sobie, że to policjant, którego postawiono tu, żeby ostrzegał kierowców nadjeżdżających samochodów, aby zwiększyli ostrożność. Gdy psychiatra przejeżdżał obok niego, obaj wymienili przelotne pozdrowienie. Światła za plecami funkcjonariusza okazały się migaczami na dachu policyjnego auta, a przede wszystkim tylnymi lampami ciemnej limuzyny, która wypadła z drogi i utknęła w rowie.
Niedługo potem Flores dotarł do śródmieścia. Było całkowicie puste.
W gęstej mgle żółtawe światła latarni wyglądały jak miraże. Przejechał przez zamieszkane centrum i w końcu dotarł do celu.
W małym szpitalu w Avechot przywitało go dziwne ożywienie. Gdy tylko przekroczył próg, wyszli mu naprzeciw porucznik miejscowej policji i Rebecca Mayer, młoda prokurator, która w ostatnim okresie zyskała spore uznanie. Wyglądała na zaniepokojoną. Podczas gdy psychiatra ściągał grubą kurtkę, podała mu tożsamość nieoczekiwanego gościa, który trafił tu tej nocy.
– Vogel – rzuciła krótko.
Usłyszawszy to nazwisko, Flores zrozumiał powód aż tak wielkiego zaniepokojenia. Nie wiedział jednak, jaką rolę ma odegrać w tej sprawie, ponieważ to, że tej nocy wszystko zmieni się na zawsze, wciąż pozostawało dla niego tajemnicą.
– Co dokładnie mam zrobić? – spytał.
– Lekarze z pogotowia ratunkowego mówią, że czuje się dobrze, ale reaguje dziwnie. Być może z powodu szoku powypadkowego.
– Tylko że pani nie jest tego pewna, prawda? – Flores najwyraźniej trafił w sedno, bo pani Mayer nie odpowiedziała. – Popadł w katatonię?
– Nie, reaguje na bodźce, lecz okazuje nagłe zmiany nastroju.
– I nie pamięta nic z tego, co mu się przydarzyło – dodał Flores, kończąc to wypytywanie.
– Przypomina sobie wypadek. Ale nas interesuje to, co było wcześniej: koniecznie musimy się dowiedzieć, co wydarzyło się tego wieczoru.
– A zatem, pani zdaniem, on udaje – wyciągnął wniosek psychiatra.
– Obawiam się, że tak. I właśnie w tym punkcie potrzebujemy pańskiej interwencji, doktorze.
– Czego pani ode mnie oczekuje, pani prokurator?
– Nie ma wystarczających przesłanek, żeby postawić mu jakieś zarzuty, i on o tym wie, dlatego musi mi pan powiedzieć, czy on jest w stanie rozumieć swoje postępowanie i nim kierować.
– A gdyby był, to co pani zamierza z nim zrobić?
– Będę mogła sformułować oskarżenie i zarządzić oficjalne przesłuchanie, nie obawiając się, że później jakiś adwokat zakwestionuje je w sądzie, sięgając po pierwszy lepszy głupi pretekst.
– Ale… Powiedziała pani, że w wypadku nie było ofiar, prawda? Przepraszam, w takim razie o co miałaby go pani oskarżyć?
Prokurator Mayer przez chwilę milczała.
– Zrozumie to pan, gdy znajdzie się pan z nim twarzą w twarz.
* * *
Dziwnego gościa umieszczono w gabinecie psychiatry. Otworzywszy drzwi, Flores natychmiast dostrzegł mężczyznę siedzącego w jednym z dwóch foteli stojących przed zarzuconym papierami biurkiem. Ubrany w ciemny kaszmirowy płaszcz, przygarbiony, chyba nawet nie zauważył, że ktoś wszedł.
Flores powiesił kurtkę na wieszaku i zatarł ręce, ciągle jeszcze zgrabiałe z zimna.
– Dobry wieczór – powiedział, kierując się w stronę grzejnika, żeby sprawdzić, czy jest włączony. W rzeczywistości był to jedynie pretekst, żeby znaleźć się twarzą w twarz z mężczyzną i upewnić się co do jego stanu, a przede wszystkim zrozumieć sens tego, co powiedziała Mayer.
Vogel miał pod płaszczem eleganckie ubranie. Granatowy garnitur, szaroniebieski jedwabny krawat z drobnymi kwiatowymi motywami, żółtą chusteczkę w kieszonce marynarki i białą koszulę, której mankiety zapięte były na owalne spinki z różowego złota. Tyko że to ubranie wydawało się zmięte, jakby nosił je od wielu tygodni.
Uniósł na chwilę oczy, nie odpowiadając na powitanie. Potem jego wzrok opadł znowu na dłonie złożone na udach.
Psychiatra zastanawiał się, co za dziwaczny żart losu sprawił, że znaleźli się naprzeciwko siebie.
– Od dawna pan tu jest? – spytał na początek.
– A pan?
Flores skwitował jego odpowiedź śmiechem, ale tamten zachował poważną minę.
– Mniej więcej od czterdziestu lat – odparł. Z biegiem czasu pokój wzbogacał się o różne przedmioty i meble, aż w końcu zamienił się w istną rupieciarnię. Psychiatra zdawał sobie sprawę, że w oczach kogoś z zewnątrz to wnętrze może się wydać zagracone.
– Widzi pan tę starą kanapę? Odziedziczyłem ją po moim poprzedniku, natomiast biurko wybrałem już sam. – Na jego blacie stały oprawione zdjęcia członków rodziny lekarza.
Vogel sięgnął po jedno z nich i przyjrzał mu się, trzymając je w obu dłoniach. Był na nim Flores otoczony przez swoje liczne potomstwo w letni dzień, w którym urządzili sobie grilla w ogrodzie.
– Piękna rodzina – zauważył z roztargnieniem.
– Trzech synów i jedenaścioro wnucząt. – Flores był bardzo przywiązany do tej fotografii.
Vogel odstawił zdjęcie na miejsce i zaczął się rozglądać. Na ścianach oprócz dyplomu, otrzymanych pochwał i rysunków od wnucząt znajdowały się trofea, z których psychiatra był wyjątkowo dumny.
Uprawiał wędkarstwo sportowe i w jego gabinecie było wiele dobrze wyeksponowanych egzemplarzy wypreparowanych ryb.
– Kiedy tylko mogę, rzucam wszystko i jadę nad jakieś jezioro albo górski strumień – wyjaśnił Flores. – Dzięki temu zawieram na nowo pokój z wszelkim stworzeniem. – W jednym z rogów gabinetu stała szafa z wędkami oraz skrzynka z haczykami, przynętami, linkami, żyłkami i innym wyposażeniem wędkarskim. Z biegiem czasu wnętrze przestało wyglądać jak gabinet psychiatryczny. Zamieniło się w jego prywatną jaskinię, miejsce należące tylko do niego, toteż odczuwał przykrość na myśl o tym, że za kilka miesięcy przejdzie na emeryturę i będzie musiał usunąć to wszystko, zabierając stąd swoje rzeczy.
Do licznych historii, jakie mogłyby opowiedzieć te ściany, teraz doszła jeszcze jedna, dotycząca nieprzewidzianej wizyty w późny zimowy wieczór.
– Wciąż jeszcze nie jestem w stanie uwierzyć, że pan się tu znalazł – przyznał z lekkim zakłopotaniem. – Ja i moja żona tyle razy oglądaliśmy pana w telewizji. Jest pan bardzo znany.
Mężczyzna kiwnął tylko głową. Być może rzeczywiście znajdował się w szoku lub może był doskonałym aktorem.
– Jest pan pewien, że czuje się pan dobrze? – spytał Flores.
– Tak – odparł tamten ledwie słyszalnym szeptem.
Psychiatra odszedł od grzejnika i usiadł za biurkiem, w fotelu, który z biegiem lat dopasował się do jego kształtów.
– Miał pan szczęście, wie pan o tym? Dopiero co przejeżdżałem koło miejsca, w którym zdarzył się wypadek: wypadł pan z drogi po właściwej stronie. Jest tam całkiem głęboki rów, ale po drugiej stronie znajduje się prawdziwy jar.
– Mgła – odparł gość.
– Tak – zgodził się Flores. – Marznąca mgła, jakiej nie ogląda się często. Jazda tutaj zajęła mi dwadzieścia minut, podczas gdy zazwyczaj zajmuje połowę tego czasu. – Następnie oparł łokcie na poręczach fotela i odchylił na jego oparcie. – Jeszcze się sobie nie przedstawiliśmy: nazywam się Auguste Flores i jestem lekarzem. Proszę mi powiedzieć, jak mam się do pana zwracać? Jako do agenta specjalnego czy też po nazwisku?
Mężczyzna chwilę się zastanawiał.
– Niech pan sam wybierze.
– Myślę, że policjant nigdy nie traci swoich dystynkcji, również wtedy, gdy przestaje wykonywać swój zawód. Dlatego pozostaje pan dla mnie agentem specjalnym Voglem.
– Jeśli to panu odpowiada…
W umyśle Floresa kłębiły się dziesiątki pytań, wiedział jednak, że na początek musi wybrać te najbardziej właściwe.
– Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się zobaczyć pana jeszcze w tych stronach, sądziłem, że po tym, co się wydarzyło, już się pan tu nie pojawi. Dlaczego pan tu wrócił?
Agent specjalny Vogel powoli przeciągnął dłońmi po spodniach, tak jakby chciał usunąć z nich nieistniejący pył.
– Nie wiem…
Nie dodał nic więcej i Flores kiwnął tylko głową.
– Rozumiem. Przyjechał pan sam?
– Tak – odparł Vogel, ale po jego minie można było się domyślić, że niezbyt dobrze pojął sens pytania. – Jestem tu sam – potwierdził.
– Czy pańska obecność ma może coś wspólnego ze sprawą zaginionej dziewczyny? – zaryzykował Flores. – Bo jeśli dobrze pamiętam, nie ma pan już żadnego prawa zajmować się tym śledztwem.
Można było odnieść wrażenie, że jego słowa potrąciły jakąś strunę w umyśle mężczyzny, ponieważ zareagował w sposób, który Floresowi wydał się odruchem dumy. W jego głosie pojawiło się zniecierpliwienie.
– Można wiedzieć, dlaczego mnie tu przetrzymujecie? Czego policja chce ode mnie? Dlaczego nie mogę zwyczajnie stąd wyjść?
Psychiatra starał się przywołać całą swoją cierpliwość.
– Agencie specjalny Vogel, miał pan dziś wieczorem wypadek.
– Wiem o tym – odparł gniewnie tamten.
– I podróżował pan sam, zgadza się?
– Właśnie to panu powiedziałem.
Flores otworzył szufladę biurka, wyjął małe lusterko i postawił je przed Voglem, który zdawał się tego nie zauważać.
– I nic się panu nie stało. Wyszedł pan z tego bez szwanku.
– Czuję się dobrze, ile razy będzie mnie pan o to pytał?
Psychiatra pochylił się w jego stronę.
– W takim razie proszę mi wyjaśnić jedną rzecz… Skoro nie ma pan żadnych obrażeń, w takim razie do kogo należy krew, którą ma pan na swoim ubraniu?
Vogel zamilkł nagle, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Zagniewanie wyparowało i jego wzrok spoczął na lusterku, które Flores przed nim trzymał.
Dopiero teraz je zauważył.
Małe czerwone plamki na mankietach białej koszuli. Parę większych na brzuchu. Kilka ciemniejszych, które zlewały się z kolorem garnituru i płaszcza, ale można było dostrzec ich obwódki. Wyglądało to tak, jakby agent specjalny zobaczył je po raz pierwszy. Ale Flores domyślił się natychmiast, że Vogel musiał o nich wiedzieć, ponieważ ani nie zdziwił się zbytnio ich widokiem, ani nie oświadczył od razu, że nie wie, skąd się wzięły.
W jego oczach pojawiło się nowe światło, a stan umysłowego zaburzenia zaczął się rozwiewać tak, jak to się dzieje w przypadku mgły. Tymczasem gęsta mleczna zawiesina wisząca nad światem za oknem gabinetu pozostawała nietknięta.
Dopiero co rozpoczęła się noc, podczas której wszystko zmieniło się na zawsze. Vogel spojrzał Floresowi prosto w oczy, nagle w pełni przytomny.
– Ma pan słuszność – powiedział. – Myślę, że powinienem to wyjaśnić (...)
***
Małe włoskie miasteczko skrywa mroczną tajemnicę. Czy to możliwe, żeby młoda dziewczyna po prostu rozpłynęła się we mgle? Co tak naprawdę się z nią stało?
Detektyw Vogel zrobi wszystko, aby rozwiązać zagadkę tajemniczego zniknięcia. Kiedy dziennikarze z całego kraju zjeżdżają do prowincjonalnego miasteczka, zasypując jego mieszkańców pytaniami, Vogel jest pewien, że w ogólnym zamieszaniu uda mu się trafić na jakiś trop.
Wskazówki okazują się jednak mylące, fałszywe ślady tylko oddalają go od prawdy, a leżące na uboczu górskie miasteczko wydaje się zdecydowanie bardziej mroczne, niż można by przypuszczać…
Zaginiona dziewczyna - odosobnione miasto - mroczny sekret - nic nie jest takie, jak się wydaje.
Ponad trzy miliony książek sprzedanych na całym świecie.
EKRANIZACJA
/KLIKNIJ ZDJĘCIE/
TRAILER