Czwarty lipca, poniedziałek
Drogi Nieznajomy,
nigdy się nie poznamy. Ten list to jedyne, co nas łączy – moje
myśli nabazgrane na kartce przesyłane przez twoje oczy prosto do
mózgu.
To pewnego rodzaju spotkanie i powinniśmy być za nie
wdzięczni.
Podejrzewam, że ten list zastanie Cię w rozpaczy, samotnego albo
zagubionego. Tak teraz wygląda nasze życie.
Wszyscy staliśmy się
dla siebie obcy, a nawet, co gorsza, jesteśmy sobie wrogami. Ludzki
duch, który niegdyś wiązał nas ze sobą, teraz dzieli ludzi trwale
niczym ocean.
Ale zapomnijmy o tym na chwilę.
Teraz chcę
opowiedzieć Ci historię.
Dawno, dawno temu żyła sobie dziewczyna nazywana Ruby,
normalna pod każdym względem. Mieszkała w zwyczajnym domu
ze swoją zwyczajną rodziną i swoje zwyczajne weekendy spędzała
na pracy w domu spokojnej starości, gdzie opiekowała się
zwyczajnymi osobami w podeszłym wieku.
W jej życiu był tylko
jeden człowiek, który nie był zwyczajny, a na imię miał Mike.
Mike mieszkał w tym domu opieki. On i Ruby grali w szachy
i razem spacerowali, dobrodusznie spierając się, kto mógłby
opowiedzieć lepszą historię – Grisham czy King. Mike przypominał
Ruby jej młodszego brata (co tłumaczyło w pewien sposób, dlaczego
tak go uwielbiała). Ale najdziwniejsze w nim nie było to, że miał
Grishama za lepszego gawędziarza, tylko fakt, że od sześćdziesięciu
lat rozmawiał z Jonahem, głosem w swojej głowie.
Mike powiedział Ruby, że wkrótce pojawią się niezliczone głosy,
niektóre z nich niszczycielskie, i wielu ludzi zginie, ale że nie
powinna się bać, ponieważ to pierwszy krok na drodze do lepszego,
piękniejszego świata.
Na łożu śmierci Mike przekazał Ruby Jonaha
i tak został on jej nowym przyjacielem. Następnie razem z jej
bratem wyruszyli w te zniszczone na nowo ziemie, by razem płakać,
śmiać się i przelewać krew, i koniec końców znaleźć Gospodę nad
morzem, którą nazwali swoim domem i w której żyli długo
i szczęśliwie.
Morał tego wszystkiego, Drogi Nieznajomy, jest prosty: mądrość
można czasami mylnie wziąć za szaleństwo, a obcy potrafią się
okazać przyjaciółmi w przebraniu.
Spróbuj proszę pamiętać w trudne dni i zimne noce, które
nadejdą, że żadna śmierć nie poszła na marne. To jeszcze trochę
potrwa, bo wszystkie zmiany potrzebują czasu, ale będzie lepiej,
obiecuję.
Twoja przyjaciółka
Ruby
Mamo,
kieruję ten wpis z dziennika do Ciebie, ponieważ już nie
wrócisz.
Nie żyjesz, a ja muszę zobaczyć te słowa na piśmie.
Słowa przychodzą mi z łatwością. Al i ja pisaliśmy do siebie
notatki od maleńkości. Doprowadzaliśmy Cię do szaleństwa tym
skrobaniem i chichotaniem, ale słowa ratowały nam życie. Myślę,
że zawsze tak już będzie. Ale słowa to potęga, dlatego muszę być
ostrożna – zwłaszcza w przypadku tajemnic, których dochowuję już
zbyt długo.
Szokująca liczba ludzi nie żyje.
To żadna tajemnica.
Zabijali się
własnymi i cudzymi rękoma. Fakt, że zajęło im to prawie trzy
tygodnie, zanim przestali, też jest powszechnie znany, choć wiele
osób nie mogło w to uwierzyć.
I tu podzielę się pierwszą prawdziwą tajemnicą: mnie to wszystko
zupełnie nie zdziwiło.
Zostałam ostrzeżona.
Pamiętasz Mike’a,
mamo? To jeden ze starszych panów, którym opiekowałam się
w tamtym domu. Lubił wiśniową tabakę i rozpraszanie mnie
podczas partii szachów sprośnymi opowieściami o czasach, kiedy
podróżował. Pracownik obsługi powiedział, że Mike cierpi na
demencję, ale to nieprawda. Był najzdrowszym człowiekiem,
jakiego kiedykolwiek poznałam. Powiedział mi, co się wydarzy,
jeżeli nadejdą głosy.
A ja uwierzyłam w każde jego słowo.
Pisząc to, raz po raz podnoszę wzrok i widzę panią Jefferson. Leży
u siebie na trawniku przed domem, ubrana w spódnicę, włosy ma
nawinięte na wałki. Łopata, którą uderzył ją pan Jefferson, jest
rzucona tuż obok. Nie widzę pana Jeffersona, ale niedługo po tym,
jak zabił swoją żonę, usłyszałam wystrzał. Jestem przekonana, że
i on nie żyje.
Chciałabym, żebyś wróciła, mamo.
Tak bardzo za
Tobą tęsknię.
Muszę już iść. Al wrócił.
Kocham cię (...)