Mocne 8 za hipnotyzujący początek, trwający aż do 3/4 powieści.
Potem jest już troszkę mniej ekscytująco, ale i tak nieźle.
Świetna historia, świetnie opowiedziana, bardzo przystępnie i tak sprytnie, że chce się więcej ze strony na stronę.
Klimatyczny i mega tajemniczy kryminał poznawany z 3 różnych perspektyw w 3 różnych częściach.
POLECAM.
MOJA OCENA: 8/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Propozycja nadeszła w styczniu, kiedy cała agencja wciąż leczyła kaca po świętach.
Wiadomość sprytnie ominęła mój folder ze spamem i w skrzynce odbiorczej zajęła miejsce w kolejce za kilkudziesięcioma innymi e-mailami.
Już na pierwszy rzut oka wydała mi się na tyle interesująca, że wydrukowałem ją wraz z załączonym obszernym fragmentem manuskryptu i odłożyłem plik do szuflady w biurku. Zajęty finalizowaniem ważnej umowy, przypomniałem sobie o tamtej przesyłce dopiero pod koniec miesiąca. W długi weekend w okolicach Dnia Martina Luthera Kinga natrafiłem na ten wydruk wśród innych leżących na stosie zgłoszeń, z którymi zamierzałem się zapoznać w czasie przerwy wakacyjnej.
Propozycja wydawnicza, podpisana przez niejakiego Richarda Flynna, wyglądała następująco:
Szanowny Panie,
nazywam się Richard Flynn i dwadzieścia siedem lat temu ukończyłem anglistykę na Uniwersytecie Princeton. Zawsze marzyłem, żeby zostać pisarzem, i opublikowałem kilka opowiadań w czasopismach.
Spod mojego pióra wyszła nawet trzystustronicowa powieść, którą schowałem do szuflady po tym, jak odrzuciło ją kilku wydawców (dziś sam uważam ją za przeciętną i nudnawą). Potem dostałem posadę w niewielkiej agencji reklamowej w New Jersey i do dziś pracuję w tej branży.
Początkowo wydawało mi się, że obmyślanie kampanii przypomina tworzenie literatury, a ja któregoś dnia wrócę do pisania. Oczywiście tylko się łudziłem. W większości przypadków dorastanie polega na tym, że człowiek chowa marzenia do pudełka i wrzuca je do East River. Jak się okazało, nie jestem wyjątkiem od tej reguły.
Jednak kilka miesięcy temu pewne ważkie odkrycie przypomniało mi o serii tragicznych wydarzeń, które rozegrały się jesienią i zimą 1987 roku, kiedy kończyłem studia na Princeton.
Zapewne i Panu nieraz wydawało się, że zapomniał Pan o jakimś wydarzeniu, osobie albo sytuacji, ale niespodziewanie w jakimś mrocznym zakątku pamięci odkrył Pan wspomnienie tak wyraźne, jakby dotyczyło wydarzeń z poprzedniego dnia. Człowiek czuje się wtedy tak, jakby otwierał starą szafę pełną rupieci, i boi się ruszyć choćby jedno pudełko, żeby cały ten kram go nie przygniótł.
Odkryłem prawdziwą bombę.
Nawet po godzinie od otrzymania tej wiadomości nie potrafiłem w pełni oszacować jej wagi. Przytłoczony wspomnieniami, usiadłem przy biurku wagi. Przytłoczony wspomnieniami, usiadłem przy biurku i zacząłem pisać. Skończyłem grubo po północy, kiedy mój tekst liczył pięć tysięcy słów. Wydawało mi się, że na nowo odkrywam swoją tożsamość po długim okresie, kiedy zupełnie nie wiedziałem, kim jestem. Poszedłem do łazienki, żeby umyć zęby, a z lustra patrzył na mnie ktoś zupełnie obcy.
Po raz pierwszy od wielu lat zasnąłem bez pomocy pigułki, a następnego dnia poinformowałem agencję, że z powodu choroby nie przyjdę do pracy przez dwa tygodnie. W tym czasie kontynuowałem pisanie.
Szczegóły wydarzeń z 1987 roku powróciły do mnie z taką siłą i wyrazistością, że w jednej chwili zaabsorbowały mnie znacznie bardziej niż aktualne sprawy. Czułem się tak, jakbym się obudził z głębokiego snu, w trakcie którego mój umysł po cichu przygotowywał się na moment, kiedy zacznę spisywać opowieść z Laurą Baines, profesorem Josephem Wiederem i mną w rolach głównych.
Oczywiście o pewnych wątkach tej tragicznej historii rozpisywały się ówcześnie gazety. Przez jakiś czas nękali mnie detektywi policyjni i dziennikarze. Między innymi z tego powodu przeniosłem się z Princeton na Uniwersytet Cornella do Ithaki, gdzie przez dwa długie i bezbarwne lata kontynuowałem studia magisterskie. Nigdy jednak nie opowiedziałem od początku do końca o zdarzeniach, które na zawsze naznaczyły moje życie.
Jak już wspominałem, trzy miesiące temu przypadkiem poznałem prawdę i postanowiłem podzielić się nią z innymi, choć gniew i frustracja przytłaczają mnie dziś z taką samą siłą jak dawniej. Niekiedy nienawiść i ból napędzają nas równie skutecznie jak miłość. Najlepiej dowodzi tego właśnie ukończony przeze mnie manuskrypt, nad którym praca wyczerpała mnie zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Załączam próbkę przygotowaną zgodnie z wytycznymi dla autorów zamieszczonymi na stronie Pańskiej agencji. Gotową książkę mogę w każdej chwili złożyć na ręce wydawcy.
Jeśli wyrazi Pan zainteresowanie lekturą, natychmiast prześlę całość pod roboczym tytułem Księga luster.
Na tym kończę, bowiem mój laptop informuje mnie, że przekroczyłem limit pięciuset słów obowiązujący w przypadku tego rodzaju zapytań. Zresztą nie mam nic więcej do dodania na swój temat. Urodziłem się i wychowałem na Brooklynie, nie ożeniłem się i nie mam dzieci, po części, jak sądzę, dlatego, że nigdy nie zapomniałem o Laurze. Mój brat Eddie mieszka w Filadelfii i rzadko się z nim widuję. Moja kariera w reklamie nie obfitowała w spektakularne wydarzenia. Nie odnotowałem większych sukcesów ani druzgocących porażek.
Moje fenomenalnie szare życie upływało chyłkiem w cieniu wieży Babel.
Dziś jestem senior copywriterem w średniej wielkości agencji na Manhattanie mieszczącej się niedaleko Chelsea, gdzie mieszkam od ponad dwudziestu lat. Nie jeżdżę porsche i nie bywam w pięciogwiazdkowych hotelach, ale nie muszę się martwić o to, co przyniesie kolejny dzień, przynajmniej w sferze finansów.
Dziękuję za poświęcony mi czas i proszę o kontakt, jeśli zechce Pan się zapoznać z całym manuskryptem. Załączam swoje dane kontaktowe.
Z poważaniem
Richard Flynn
Poniżej znajdował się adres domu położonego nieopodal Penn Station.
Dobrze znałem tę okolicę, bo spędziłem tam całe życie.
Propozycja wydała mi się niezwykła.
Kiedy pracowałem przez pięć lat jako agent dla Bronson & Matters, przez moje ręce przeszły setki, a może tysiące zapytań od autorów. Agencja, w której stawiałem pierwsze kroki jako młodszy asystent, prowadziła stały nabór zgłoszeń. Większości listów tego typu brakowało wdzięku, polotu i tego czegoś, co pozwoliłoby mi uwierzyć, że potencjalny autor zwraca się z propozycją tylko do mnie, a nie do setki innych agentów, których nazwiska i adresy znalazł na stronie Literary Market Place. Niektórzy pisali zbyt rozwlekle, niepotrzebnie wdając się w szczegóły.
Ale list Richarda Flynna wyróżniał się na tle reszty. Był zwięzły, sprawnie napisany i przede wszystkim pełen ludzkiego ciepła. Odnosiłem nieodparte wrażenie, że jego autor skontaktował się tylko ze mną, choć nie napisał tego otwarcie. Z sobie tylko wiadomego powodu w swoim krótkim liście nie uznał za stosowne wyjaśnić, czemu wybrał akurat mnie.
Miałem cichą nadzieję, że manuskrypt spodoba mi się tak bardzo jak wiadomość ze zgłoszeniem, i bardzo chciałem udzielić pozytywnej odpowiedzi jej autorowi, do którego mimowolnie poczułem ogromną sympatię.
Odłożyłem na bok inne przygotowane do lektury propozycje wydawnicze, zaparzyłem kawę, usadowiłem się wygodnie na kanapie w salonie i zacząłem czytać (...)
***
Czy prawda w ogóle istnieje?
Słynny agent literacki Peter Katz otrzymuje fragment książki, która wciąga go od pierwszej strony. Jej autor, Richard Flynn, wspomina czasy studiów, podczas których był blisko związany ze znanym wykładowcą. Tuż przed Bożym Narodzeniem 1987 roku profesor został zamordowany we własnym domu, a zabójcy nigdy nie odnaleziono. Katz jest przekonany, że autor chce w książce wskazać mordercę albo… przyznać się do winy.
Jednak zanim Katz dotrze do Flynna, ten umrze w szpitalu, nie pozostawiając żadnej informacji o manuskrypcie. Agent obsesyjnie pragnie dowiedzieć się, co zaszło tamtej nocy w domu profesora, zatrudnia więc dziennikarza śledczego. Kellerowi udaje się odnaleźć świadków i detektywa odpowiedzialnego za prowadzenie śledztwa 25 lat temu, u którego właśnie zdiagnozowano Alzheimera. Ale ich wspomnienia mają niewiele wspólnego z wersją przedstawioną w książce Flynna…
Gdy wydaje się już, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw, detektyw Freeman postanawia ostatni raz spróbować do niej dotrzeć.
Tylko czy prawda w ogóle istnieje?
"Księga luster" to wciągająca bez reszty, szkatułkowa opowieść o morderstwie, wspomnieniach i kłamstwach. Stylowy kryminał, którego elementy, jak w kalejdoskopie, układają się w zupełnie różne obrazy, w zależności od tego, kto dochodzi do głosu.
Porównywana do "Tajemnej historii" Donny Tartt powieść wzbudziła ogromne emocje na wiele miesięcy przed premierą – prawa do jej wydania kupili wydawcy w 39 krajach.