Nikt nie wie, dokąd trafiamy po śmierci ani czy opisywane przez ludzi od setek lat miejsca istnieją wyłącznie w nas, w błyskach połączeń synaptycznych. Powracające obrazy pojawiające się w relacjach osób, które doświadczyły śmierci klinicznej, są wyjaśniane przez naukowców jako paniczna reakcja mózgu na niedotlenienie, jako skutek zatrzymania pracy serca.
Owe neurobiologiczne teorie mają oczywiście zaledwie kilka dziesiątek lat, podczas gdy świadectwa pozostają takie same od tysiącleci. Od czasu najstarszych kultur pisanych do dziś opowieści o tym, co czeka nas po śmierci, są uderzająco podobne. Wyznawcy najstarszej religii egipskiej wierzyli w sąd Ozyrysa. Na jednej szali wagi kładziono ludzką duszę, a na drugiej pióro. W mitologii chińskiej królestwo zmarłych nazywano żółtymi źródłami. Zmarli przebywają tam jako głodne duchy dopóty, dopóki władca podziemi nie podejmie decyzji o ich losie. W mitologiach greckiej i rzymskiej, a także w wielu mitologiach afrykańskich królestwo śmierci zaczyna się na drugim brzegu rzeki, na który trzeba przepłynąć łodzią. W islamie wszyscy zmarli czekają na swój wyrok, a w katolicyzmie jest mowa o stadium pośrednim, do którego zstępuje Jezus i z którego powraca Łazarz. Wjudaizmie zmarli jako pozbawione wspólnoty z Bogiem cienie trafiają do Szeolu, a w hinduizmie i starych wierzeniach nordyckich można umrzeć nawet w królestwie śmierci.
Ludzie, którzy w naszych czasach relacjonują swoje przeżycia w chwili zatrzymania akcji serca, mówią o tunelach, ogarniającej ich jasności, spotkaniach ze zmarłymi członkami rodziny, ciemnych wodach i miastach, których nigdy wcześniej nie widzieli.
Mitologię i relacje świadków można, rzecz jasna, wytłumaczyć zarówno psychologicznie, jak i neurologicznie. Przez całe swoje życie człowiek w każdej sekundzie świadomie odbiera około dziesięciu wrażeń zmysłowych, a nieświadomie nasze narządy zmysłów rejestrują ich w tym czasie ponad dziesięć milionów. Mózg potrafi segregować i porządkować informacje w złożone fragmenty, które zwykliśmy nazywać wspomnieniami. Mamy dostęp jedynie do minimalnej części tego, co zostało zmagazynowane w pamięci długotrwałej i czego większość pozostanie w ukryciu aż do chwili śmierci.
Zanim porucznik Jasmin Pascal-Anderson przystąpiła do wykonanianiebezpiecznego zadania, zwykła przez chwilę przyglądać się zdjęciu, które nosiła w portfelu. Na gładkim papierze tuż powyżej sfotografowanego obiektu powstała głęboka bruzda. Na fotografii widać drużynę z jej plutonu. Pięć dwójek i Jasmin, jedyna kobieta pośrodku. Mężczyźni dla żartu ustawili się wokół niej w błagalnych pozach, mają na sobie kamizelki kuloodporne i hełmy. Mark założył różowe okulary przeciwsłoneczne, z kącika ust zwisa mu papieros, Lars wymalował sobie na nosie białą kreskę, a Nico akurat zamknął oczy.
Na zdjęciu rude włosy Jasmin ma zaplecione w ciasny warkocz, uśmiecha się, jakby obchodziła urodziny, a w ramionach trzyma swój M240 bravo z rozłożoną podstawą. Karabin maszynowy jest prawie tak wysoki jak ona, mięśnie jej pokrytych piegami ramion są naprężone. Ciężka taśma nabojowa zwisa aż do ziemi, opiera się na jej wojskowych buciorach.
Jasmin w zasadzie nigdy się nie bała, ale wiedziała, kiedy jakieś zadanie zapowiadało się wyjątkowo niebezpiecznie. Przez chwilę patrzyła na zdjęcie, żeby na nowo przypomnieć sobie, że ci mężczyźni jej ufali, że odpowiadała za ich bezpieczeństwo.
Sprawdziła się jako dowódca.
Mark często żartował, że nie było wyjścia, że to jej trzeba było powierzyć dowodzenie, bo zawsze chciała mieć ostatnie słowo.
„Wcale nie”, odpowiadała za każdym razem, gdy jej to mówił.
Jasmin wetknęła fotografię do portfela i przez chwilę stała bez ruchu.
Bardzo rzadko ogarniały ją złe przeczucia, ale w tej chwili miała wrażenie, jakby jej dusza znalazła się w cieniu, mimo że wszystko było jak zawsze.
Zawahała się, a potem założyła kolczyki z perłami, które dostała od mamy.
W jakiś sposób ją uspokajały.
Drużyna Jasmin działała w ramach operacji NATO Joint- Forge, a w tej chwili wykonywała zadanie specjalne w Lepo-saviciu.
Siły serbskie już dawno wycofały się z Kosowa. Niczym długi wijący się wąż Serbowie ciągnęli przez wsie i miasta. Powinno być już po wszystkim, ale w północnym Kosowie pozostały enklawy, które nie podporządkowały się odgórnym ustaleniom.
Grupa Jasmin była jedną z pięciu, które miały zbadać raporty o aktach przemocy wobec ludności w Sokanicy.
Nie mieli transporterów, a kiedy deszcz się wzmógł, jeepom było coraz trudniej się poruszać. Drogi były zniszczone, pobocza podmyte, a rzeka Ibar przybrała barwę błota.
Z fotela kierowcy Jasmin widziała, że Lars poszarzał na twarzy, zdjął hełm i położył go sobie na kolanach.
- Może lepiej by było puścić pawia do torebki - zażartowała.
- Czuję się jak król - odpowiedział Lars, unosząc kciuk.
- Zachowaliśmy dla ciebie trochę misty greena. - Nico wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- I kluski z mysią kupą - dodał ze śmiechem Mark.
Poprzedniego wieczoru koledzy dostali od niej pozwolenie na urządzenie imprezy. Drużyna postanowiła świętować chiński Nowy Rok. Przygotowali czerwone lampiony z torebek po popcornie i odpalili w niebo race, a potem przyglądali się, jak opadają ku ziemi na swoich spadochronach niczym powoli spadające gwiazdy. Jedli sajgonki i zupki chińskie. Drinki, które nazwali misty green, przyrządzili ze szwedzkiej wódki i listków zielonej herbaty z Hangzhou.
Lars jak zwykle wypił za dużo i kiedy wymiotował, Mark stał obok i dogadywał mu, że pewnie do makaronu z zupek dodał mysiej kupy, aby godnie powitać Rok Szczura.
Kiedy Lars pochylał się nad wiaderkiem i krzyczał, że chyba zaraz umrze, reszta wołała, że śmierć pod wodzą Jasmin byłaby zaszczytem.
Jasmin wróciła do swojego namiotu, by przestudiować najnowsze zdjęcia satelitarne. Gdy starała się zapamiętać ukształtowanie terenu, impreza trwała w najlepsze. Uwielbiała słyszeć śmiech swoich chłopaków, ich tańce i śpiewy.
W ciągu tych kilku lat Jasmin uprawiała seks z trzema kolegami z obecnej drużyny, ale to było, zanim została ich dowódcą. Szczerze mówiąc, nie miałaby nic przeciwko temu, żeby to powtórzyć.
Oczywiście nie mogła sobie na to pozwolić, choć bliskość śmierci czyniła jej samotność jeszcze dotkliwszą.
Tego wieczoru napotkała błyszczący wzrok Marka i skinęła mu głową. Rozczulał ją, miał wesołe oczy i był świetnie zbudowany. Zastanawiała się nawet, czy mogłaby zrobić dziś mały wyjątek, zamiast zadowalać się w pojedynkę.
Poranek przywitał ich ciężkim od deszczu niebem o barwie ołowiu. Jeepem zarzuciło, brązowe błoto sięgało powyżej kół. Jasmin zmieniła bieg na niższy, przekręciła kierownicę w lewo i powoli wjechała na strome zbocze.
Pół kilometra na południe od Sokanicy droga była kompletnie zniszczona, więc Jasmin podjęła decyzję, że podróż będą kontynuować na piechotę.
Prowadząc grupę w dół, wyraźniej niż kiedykolwiek czuła zapach smaru do broni. Ciężar karabinu stał się nagle nie do zniesienia. Z każdym krokiem szarpał za pas, na którym był zawieszony, jakby próbował uniknąć swego losu.
Złowieszcze przeczucie przybierało na sile.
Mark palił w deszczu i razem z Simonem śpiewali China- Girl na dwa głosy. Wszystko wokół wydawało się boleśnie ponure: wilgotne niebo, wymarłe wzgórza i brunatne wody rzeki.
W radiu było słychać trzaski, łączność szwankowała, ale Jasmin słyszała komunikaty wystarczająco dobrze, by zrozumieć, że obie brytyjskie drużyny utknęły tuż przed Mitrowicą.
Jasmin zadecydowała, że w oczekiwaniu na Anglików przeprowadzą rekonesans okolicy, i poprowadziła swoich pięć dwójek w dół, do bezbarwnej wioski.
Kolczyki stukały o sprzączki hełmu w rytm kroków (...)