"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Lichwiarz Tomasz Bartosiewicz

No nareszcie Tomasz Bartosiewicz w normalnej odsłonie! Qurczę, mega się cieszę, bo to jeden z nielicznych polskich autorów, których historie pochłaniam sobie z dziką rozkoszą. 

Mam nadzieję, że to będzie świetny początek współpracy z wydawnictwem, bo naprawdę, jest co wydawać!


Co to Lichwiarza...


Czy to jest kryminał? 

Thriller?

Moim zdaniem nie. 

To jest pokaźna, soczysta i dłuuuuga opowieść o demonie, ubarwiona bogatą stylistyką, ciekawie opowiedzianą historią, balansującą na granicy grozy, okultyzmu, sekt, wiary, a nawet lekkiej fantasy...

Czytałam to bardzo dawno, jeszcze w pierwszym, niezauważonym prawie przez nikogo wydaniu i pamiętam, że było bardzo dobrze!


Panie Tomasz, czyżby zakończenie zapowiadało cdn.?


Wznowienie z rewelacyjną okładką dostępne od 18 listopada!


POLECAM!!!


MOJA OCENA: 8/10

PRZECZYTAJ INNE EBOOKI AUTORA!

TU

Fragment

I

Jej ciało przeszył lodowaty dreszcz, gdy ostrze noża przysunęło się bliżej jej podbródka. Gorący oddech mężczyzny prześlizgnął się po jej karku. Jedną ręką boleśnie wykręcał jej nadgarstek. Ramieniem drugiej przyciskał ją mocno do siebie. Nie mogła złapać tchu. Krótki, urywany oddech wyrywał jej się z piersi, nieznacznie tylko odsuwając widmo omdlenia. Wiedziała, że musi się wyrwać i musi to zrobić jak najszybciej. Sprężyła każdy mięsień w swoim ciele. Postarała się uspokoić oddech. Wczuć w rytm tego, jak oddychał mężczyzna za nią. Dostroić się do jego reakcji i zaatakować kiedy będzie się tego najmniej spodziewał.

– Na co czekasz? Mam ci zaśpiewać? – wyszeptał jej do ucha. Niemal czuła na skroniach jego szeroki, szyderczy uśmiech.

Nie wytrzymała.

Rzuciła się do przodu, by wyswobodzić się z uścisku. On jednak był silniejszy i szybszy. Na krótką chwilę na jej twarzy pojawił się wyraz zdumienia, gdy on przyciągnął ją z powrotem do siebie. Zrobił to z elegancją i lekkością. Zupełnie jakby nie była dorosłą kobietą, tylko małym, wyrywającym się szczeniakiem. Docisnął ją ponownie do siebie, zaś na jej twarz wstąpił wyraz bólu, gdy zimne ostrze prześlizgnęło się po jej gardle.

Puścił ją.

Upadła na kolana, odruchowo chwytając się za krtań, tuż pod wilgotną, krwistoczerwoną smugą. Mężczyzna spokojnie wyminął ją i stanął tak, aby mogła go zobaczyć. Jej serce kołatało, krew dudniła w uszach. On uśmiechnął się szeroko i przykucnął, spoglądając jej prosto w oczy.

– Nie żyjesz, Biała – powiedział. Po czym stuknął ją delikatnie trzonkiem noża w czoło.

– Idioto, to bolało! – powiedziała, łapiąc w końcu oddech. Nerwowo ścierała z szyi resztki czerwonej farby.

– Pomyśl więc, jaki to byłby ból, gdyby to był prawdziwy nóż? – spytał, chowając atrapę do kieszeni.

– Podinspektorze Stańczak! Znów mordujecie moich najlepszych funkcjonariuszy? – odezwał się przytłumiony głos. Z samego jego brzmienia dało się wyczuć, że należał do starszego człowieka przygniecionego wręcz bagażem doświadczeń. Tak też wyglądał. Setki zmarszczek na twarzy kontrastowały z kruczoczarnymi włosami, które dopiero kilka tygodni temu zaczęły płowieć w upalnym słońcu. Krępe, szczupłe ciało, którego kiedyś zapewne nie powstydziliby się żadni playboye tego świata, teraz nieco obwisło. Zszarzało przez lata wdychania wyziewów z miejskich ulic, pokrywając się kamuflującą siatką popękanych żył i nielicznych wątrobianych plam. Zszedł do nich z widowni dziarskim krokiem, rozglądając się dookoła szarymi oczami, w których nadal tlił się młodzieńczy żar. Wyprasowane na kant, czarne spodnie szeleściły, gdy szedł po schodach okalających salę widowni. Przyozdobiona czarnym krawatem koszula była biała do tego stopnia, że zdawała się świecić własnym, delikatnym blaskiem. Nieskazitelny obraz poważnego i szanowanego człowieka zaburzała tylko reprezentująca szczyty bezguścia ciemnobrązowa, wełniana kamizelka w pochyłą kratę. Wydziergana zapewne jeszcze przez jego matkę. Do sali ćwiczeń wszedł postrach posterunku – inspektor Jerzy Chodorow.

– Dzień dobry, panie komendancie! W żadnym wypadku, panie komendancie! – odpowiedział lekko zdenerwowany mężczyzna, prostując się niczym porażony prądem. Tryumfalne uniesienie i dziecinna wręcz radość uleciały z niego jak powietrze z przebitego materaca. Inspektor zmierzył go pogardliwym spojrzeniem, które ciężko trenował przez wiele lat służby.

– Rozprężcie pośladki, bo wam szorty zjeżdżają – powiedział służbowym tonem, co czyniło całą sytuację nieco komiczną. Grzegorz Stańczak uśmiechnął się nerwowo. Szerokie barki opadły lekko, zaś pod krótko ostrzyżonymi, blond włosami zaczęły się szklić krople potu. Główny instruktor samoobrony kulił się przed wzrokiem przełożonego jak zbity pies. Był o głowę niższy od Chodorowa, co jednak nie było szczególnym wyróżnieniem. Mierzący ponad metr dziewięćdziesiąt komendant górował nad wszystkimi nawet pomimo tego, że wiek zaczął już lekko przygniatać go do ziemi.

– Możecie się oddalić, podinspektorze – odparł. Choć Stańczak nie miał opinii najbystrzejszego na posterunku, to z całą pewnością nie trzeba było tłumaczyć mu aluzji. Zasalutował więc niezgrabnie, skinął głową swojej niedoszłej ofierze i udał się w stronę drzwi. Przystanął jeszcze na chwilę przed wyjściem i odwrócił się. Ogarnęło go nieprzyjemne uczucie, jakby zostawiał Białą na pastwę wilków. No może jednego, siwego, złego wilka.

Odetchnęła ciężko, czując się lekko nieswojo. Patrząc w podłogę, szukała punktu zaczepienia dla wzroku. Czegoś bardziej fascynującego od starej gumy do żucia, czy przetartej linii środkowej boiska. Czegoś, na co mogłaby wskazać i krzyknąć O Boże, co to?! lub czym przynajmniej odwróciłaby uwagę komendanta od faktu, że nie powinno jej tu być. Urszula Biała stała na środku sali treningowej zażenowana jak dzieciak przyłapany na kradzieży w cukierni. Teraz, zaś przyszedł zły Pan Policjant i pewnie da jej po głowie, lub w hańbie odwiezie ją do domu.

– Biała… – zaczął komendant, okrążając ją powoli. Sam szukał jakiegoś oparcia dla oczu. Wyglądał na mocno zażenowanego, niepewnego. Zupełnie jakby zły Pan Policjant sam miał już zbyt dużo na sumieniu. Było to do niego niepodobne.

– Panie komendancie, to ja go namówiłam na trening. Nie chciał nawet o tym słyszeć, ale dziś akurat sala była wolna… – zaczęła się gorączkowo tłumaczyć, gestykulując przy tym jakby opowiadała najlepszą bajkę na ziemi. Uciszył ją gwałtownie, uniesieniem dłoni.

– Jak noga? – spytał. W jego twarzy widać było ulgę, jakby wraz z tym pytaniem zrzucił z siebie jakiś wielki ciężar. Miało się wręcz wrażenie, że od chwili jego zadania przybyło mu jeszcze kilka milimetrów w już i tak niebotycznym wzroście.

– Całkiem… – zaczęła, próbując unikać jego spojrzenia. Nic to nie dało. Czuła na sobie jego wzrok. Wypalał w niej dziury na wylot i w milczeniu oglądał wszystko co się dzieje w środku. W głowie, sercu, duszy i kieszeniach.

–…do dupy – dokończyła. Wzięła dwa głębokie wdechy zanim znów podjęła temat. – Lekarze mówią, że siła uderzenia zmiażdżyła kość, zerwała ścięgna i uszkodziła nerwy. Podobno to cud, że jeszcze mogę chodzić – powiedziała. Jej wzrok mimowolnie spoczął na jej lewej nodze, po której biegła dość świeża, jasnoróżowa blizna. Swój początek brała niedaleko kostki, końcem sięgała do połowy uda. Pod skórą, od strony piszczela, wyraźnie odznaczyły się metalowe śruby i szyny. Wzdrygnęła się na ten widok. Jej myśli na chwilę odbiegły gdzieś daleko. W miejsce, w którym ból i cierpienie przyjęły dla niej zupełnie nowy wymiar.

– To kiedy staniesz na nogi? – rzucił, nieświadomie wyrywając ją z pewnego ciemnego miejsca wewnątrz jej głowy.

– No, jak widać już stoję – odpowiedziała z lekkim uśmiechem.

– Chodziło mi o to, kiedy będziesz mogła wrócić do służby.

– Czeka mnie jeszcze pół roku rehabilitacji, a potem… jak to powiedział mój lekarz zobaczy się – mruknęła. Chodorow przytaknął bezgłośnie, rozglądając się po sali. Nie wiedziała czy to jeszcze przyjacielska pogawędka, czy już przesłuchanie. Być może po latach służby dla Chodorowa zatarła się granica między jednym a drugim.

– Wiesz, że powinnaś teraz siedzieć w domu, prawda? Odpoczywać, nie przeciążać się…

– Kiedy ja już nie mogę tam wytrzymać! – przerwała mu. Zakryła natychmiast usta, jakby chciała tym samym powstrzymać wypowiedziane słowa przed dotarciem do jego uszu. Postanowiła kontynuować, gdy zorientowała się, że dźwięk jest mimo wszystko szybszy niż jej ręce. – Wszystko, co tam widzę, przypomina mi o nim. Wszędzie widzę coś, co należało do niego. Nie mogę nawet patrzeć na swojego psa, tylko dlatego, że dostałam go od niego! Nie mogę odpocząć, bo chodzę w kółko po mieszkaniu zupełnie jakbym bez przerwy go…

– Szukała? – dokończył za nią. Teraz dopiero się zorientowała, że od jakiegoś czasu stoi do niej tyłem. Założył ręce za plecy i wystawiał twarz do mętnych promieni słońca padających przez jedno z wielu niewielkich, podsufitowych okienek.

– Wiem, że próbujesz czymś zająć myśli… oderwać się. Dlatego nie jestem tu po to, żeby cię stąd wyrzucać. Wręcz przeciwnie, cieszę się, że chcesz utrzymać formę… – na chwilę zawiesił głos. Kolejny oddech, który wziął zdawał się być znacznie cięższy od wszystkich poprzednich. Jakby wdychał cement ze smołą.

– Przyszedłem, bo potrzebuję twojej pomocy – odwrócił się do niej. Spod betonowej maski siejącego postrach komendanta patrzyły na nią oczy błyszczące wyrozumiałością. Przez chwilę poczuła, że łączy ich w rzeczywistości coś więcej niż tylko praca. Jakby dzielili ze sobą jakiś mroczny sekret. Tajemnicę, której nie można było wyczytać z ksiąg, czy internetu. Byli jak dwaj członkowie tego samego, tajemnego bractwa rozpoznający siebie nawzajem po znakach, na które zwykły śmiertelnik nie zwróciłby uwagi. Zanim zdążyła uchwycić się tej myśli, wszystko się rozwiało. Zniknęło jak fatamorgana po kilku nerwowych mrugnięciach.

– Dostałem dziś rano wezwanie – kontynuował, nie czekając na jej reakcję. Zdawał się nie zauważać tej chwili nadnaturalnej łączności. Być może zwyczajnie ją zignorował. Znów wrócił do chodzenia wokół niej, od czasu do czasu szorując butami po wypastowanej podłodze sali. Gdyby przyłapał na tym któregoś z podwładnych, to pewnie urwałby mu narząd albo dwa, lub przynajmniej rzucił w niego wiadrem z mokrą szmatą i nakazał wypastować cały posterunek. W swoim milczącym pochodzie do złudzenia przypominał rekina okrążającego swoją ofiarę. Nie próbował jej jednak zastraszyć, ani bynajmniej zjeść. Wyglądał raczej jak człowiek, który próbuje rozchodzić własne zdenerwowanie.

– Dziś nad ranem znaleziono ciało młodej dziewczyny. Biegli już ustalili, że to był tylko nieszczęśliwy wypadek, jednak coś mi w tym wszystkim nie pasuje. Coś tam jest nie na miejscu… Jednak jestem albo zbyt durny, albo już zbyt ślepy, żeby to zauważyć. Dlatego pomyślałem, że mogłabyś rzucić na to okiem… Oczywiście, jesteś na urlopie i ja to szanuję, jeśli nie chcesz tego robić, to…

– Kiedy jedziemy? – powiedziała, przerywając mu dziś po raz kolejny. Nagły zapał, jaki zauważył w jej oczach, sprawił, że nie miał serca, by choćby zwrócić jej uwagę. Cholera, w tej chwili nawet nie odważyłby się stanąć pomiędzy nią, a tą sprawą, bojąc się, że Biała mogłaby go spalić jednym spojrzeniem. Wyciągnął z kieszeni kluczyki od samochodu i zadzwonił nimi lekko. Determinacja na jej twarzy przeplotła się przez chwilę z wyrazem głębokiego przerażenia. Następnie zrobiła to, co ćwiczyła przez ostatnich kilka miesięcy – zacisnęła zęby i zaczęła powtarzać w myślach wszystko będzie dobrze [...]

***

„Oczy Białej otworzyły się szerzej, gdy napastnik podniósł śrubokręt. Zrobił zamach, po czym wcisnął narzędzie w poprzek w jej usta, niczym wędzidło koniowi. Następnie nacisnął na rączkę, odchylając jej głowę do tyłu. Biała najpierw próbowała się opierać, potem odsunąć. Śrubokręt wyślizgnął się z jej ust, raniąc jej wargi i język. Poczuła smak krwi. Mężczyzna złapał ją drugą dłonią za gardło, zaczepiając przy tym obcęgi o pasek.
– Otwórz, bo będzie bolało – warknął”.

Urszula Biała miała w życiu trzy radości: męża, pracę w policji i mopsa imieniem Marlon. Po tragicznym wypadku, w którym straciła ukochanego, po miesiącach terapii i wielu próbach odzyskania równowagi powrót do służby wydaje się jedynym sposobem, aby stanąć na nogi.

Przydzielona jej sprawa wygląda na zbieg niefortunnych okoliczności: młoda dziewczyna, biegając nocą po lesie, ześlizguje się ze zbocza wprost w objęcia drutu kolczastego. Nie ma śladów walki ani obecności innych osób, zaś idealny schemat nieszczęśliwego wypadku przełamuje tylko zaparkowany w pobliżu nowy samochód z zerowym przebiegiem. Niedługo po tym zdarzeniu okazuje się, że denatka owinięta w druty cierpiała na aichmofobię – lęk przed ostrymi przedmiotami. Niewyjaśnionych zabójstw i tragicznych wypadków zaczyna przybywać, a Biała z każdym dniem popada w większą paranoję, która zalewa jej umysł coraz mroczniejszymi wizjami.

W mieście pojawił się Lichwiarz. Ktoś musi go powstrzymać…

Budzący grozę thriller, który wciągnie czytelnika w otchłań pierwotnego szaleństwa.


AUTOR



Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger