Kocham Dożywocie i wszystkich mieszkańców :) TXT bezbłędne - Marta Kisiel - nie do podrobienia :))) Płacz ze śmiechu prawie na każdej stronie! :)))
Jam jest ostoja. Jam jest ostoja - powtórzył zagubiony anioł stróż, bezradnie i cicho. - Jam jest. Jam, nie ono. Ono tylko sprząta. Dlaczego ono wszystko potrafi, a ja nie, skoro jam?...
MOJA OCENA: 10/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Rozdział 1
W przeciwieństwie do swej wyżej postawionej i pomysłowej kuzynki, która nawet z głupiego jabłka potrafiła wycisnąć wyprawę na tysiąc okrętów i jednego drewnianego konia, siła niższa dysponowała znacznie skromniejszym arsenałem. Nie miała głowy do skomplikowanej logistyki katastrof naturalnych, uparcie myliła geopolitykę z geoplastyką, a do odkryć natury dziejowej brakowało jej i szczęścia, i kompetencji. Za to po mistrzowsku łamała obcasy, tłukła filiżanki z kompletu, pryskała keczupem na śnieżnobiałe koszule, puszczała oczka w pończochach i zacinała windy między piętrami. I to wszystko. Niby nic wielkiego, niby proza życia zamiast dramatu w trzech aktach, poświęcała się jej jednak z prawdziwym oddaniem, gorliwością nadrabiając braki w potencjale bojowym.
Czasem jednak siła niższa spoglądała na świat i puszczała wodze fantazji. Lubiła sobie wtedy wyobrażać, że jeśli w odpowiednim momencie rozwiąże sznurowadła bujnej brodzie z doczepionym do niej rachitycznym młodzieńcem, która mknęła rączo przez pasy na czerwonym, by zdążyć na tramwaj, albo przebije strategiczny fragment ogumienia tamtej miłej parze migdalącej się pod siedemnastką, to uruchomi lawinę zrządzeń losu znacznie większego kalibru.
Tak też było i tego ponurego dnia, kiedy to jesień postanowiła na dobre porzucić ciepły złotopolski image, którym mamiła zmysły przez cały wrzesień, a nawet większość października, uśpiwszy w ten sposób powszechną czujność społeczeństwa, i w ciągu jednego przedpołudnia przestawiła się na szaroburą chlapę, ziąb i ogólną pizgawicę. Zaskoczeni przechodnie kulili się zziębnięci pod niesfornymi parasolami, czy to drepcząc wężykiem chodnikami, czy to stercząc na przystankach, wpatrzeni w czubki butów wystające spod przemoczonych nogawek; równie zaskoczeni kierowcy zderzak w zderzak sunęli niemrawo ulicami, jak gdyby zahipnotyzowani rytmicznymi pląsami własnych wycieraczek; zaskoczeni drogowcy zaś… cóż, wcale nie byli tacy znowu zaskoczeni. Za to wszyscy, bez względu na środek transportu czy stopień zmarznięcia, psioczyli jak jeden mąż na tę wszędobylską, bezlitosną pluchę, po cichu tęskniąc już za śniegiem i mrozem – co prawda dokuczliwszym dla ciała i akumulatorów, za to w pakiecie z milszymi sercu świętami, do których wciąż pozostawało tak strasznie dużo czasu. I nawet wizja kolęd dobiegających dzień w dzień przez bite dwa miesiące zza każdego węgła chwilowo nie była w stanie im tego obrzydzić.
Siła niższa lubiła święta. Nic tak jak one nie sprzyjało drobnym urazom.
Westchnęła z rozrzewnieniem, myśląc już o poparzonych barszczem podniebieniach, o knykciach startych do sałatki śledziowej razem z jabłuszkiem i niemal niezauważalnych gołym okiem, lecz jakże bolesnych skaleczeniach ozdobnym papierem w podejrzanie rumiane Mikołaje. Tymczasem miasto coraz głębiej zanurzało się w deszczu i wieczornych ciemnościach niczym w kipieli, której powierzchnia zdawała się niemalże bulgotać od to rozbłyskujących, to gasnących świateł. Potencjalne ofiary zaszywały się w swoich domach i zbrojne w rozliczne piloty zabijały czas i szare komórki przed ekranami telewizorów. Ktoś oblał się herbatą, ktoś zakrztusił orzeszkiem, ktoś nie mógł znaleźć okularów. Siła niższa nie próżnowała, nudziła się jednak jak mops, cóż więc się dziwić, że zaczęła wypatrywać jakiegoś ciekawszego zajęcia.
Po kolejnym z wielu kwadransów bezowocnych poszukiwań już miała się poddać i wrócić do upychania orzeszków w niewinnych tchawicach, gdy wtem na jednym ze skrzyżowań dostrzegła samochodzik w kształcie wyjątkowo pokracznej mydelniczki, wyklepanej pobieżnie z jednej strony. Stał grzecznie na światłach, niepozorny i niemiłosiernie ubłocony, siódme dziecko ubogiej praczki pośród lśniących od deszczu, dorodniejszych przedstawicieli swego gatunku, by po chwili ruszyć z werwą, której nikt by się po nim nie spodziewał.
Dojrzawszy, kto też siedzi w mknącym jezdnią kanciastym autku, siła niższa aż kwiknęła z radości. Mało kto nadawał się równie wyśmienicie na ofiarę przewrotnego losu (...)
***
Kontynuacja kultowego Dożywocia. Wymęczony codzienną rutyną, za to oswojony z niecodziennymi zjawiskami Konrad Romańczuk odkrywa, że nie jest jedynym posiadaczem anioła stróża, a dwie takie istoty pod jednym dachem to dopiero początek kłopotów.
ZGARNIJ EBOOKA Z