Dziadek Wiedźmina:)
Pełna patosu, dostojnego klimatu powieść o przygodach prawego obrońcy prawdy, cnoty i sprawiedliwości.
Pełne magii opowiadania i nie tylko - polecam:) Ilustracje podkreślają klimacik:)
MOJA OCENA: 7/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
W HOŁDZIE ROBERTOWI E. HOWARDOWI
U szczytu możliwości Howard stał się Thomasem Wolfe’em literatury fantasy.
Stephen King
Howard był prawdziwym gawędziarzem – jednym z pierwszych i z całą pewnością jednym z najlepszych, jakich można spotkać na gruncie fantasy bohaterskiej. Jeśli nigdy wcześniej nie czytałeś jego utworów, to prawdopodobnie za chwilę spotka cię prawdziwa niespodzianka.
Charles de Lint, wielokrotnie nagradzany autor m.in. powieści Forests of the Heart i The Onion Girl
Utwory te mają w sobie żywotność niemożliwą do podrobienia (…). Żaden z nich nie jest nudny – każdy ma to wyjątkowe „coś” – a większość, oczywiście, to dopalacze.
Gahan Wilson, recenzent i autor zbioru I Paint What I See
Wyraziste brzmienie narracji Roberta E. Howarda nadal, po tylu dekadach, oddziałuje na czytelników w równej mierze, jeśli chodzi o dźwięczącą stal, grzmiący tętent końskich kopyt czy bryzgającą krew. Wykreowany przez niego Conan to prawdziwie wielka postać poszukiwacza przygód, daleka od stereotypów. Jego niesamowita muskulatura i budowa, gorący temperament oraz lubieżny śmiech stały się standardami, z którymi muszą mierzyć się wszyscy współcześni bohaterowie.
Eric Nylund, autor powieści Halo. Upadek Reach i Signal to Noise
Howard szczerze wierzył w podstawowe prawdy, na których zasadzają się jego opowieści. To tak, jakby mówił: „Tak właśnie wyglądało normalne życie w tych minionych, dzikich czasach”.
David Drake, autor zbioru opowiadań Grimmer Than Hell, redaktor antologii Dogs of War
Cudowny gawędziarz Robert Howard stworzył po prostu giganta [Conana], w którego cieniu muszą znaleźć się wszystkie inne opowieści o bohaterach.
John Jakes, autor bestsellera z listy „New York Timesa” – trylogii „Północ i Południe”
Większość literatury fantasy minionych trzydziestu pięciu lat ma dwa główne źródła: J.R.R. Tolkiena oraz Roberta E. Howarda. Sam Tolkien, który niewielkim szacunkiem darzył współczesnych sobie fantastów, lubił opowieści o Conanie. W materii nieustannych, toczących się w szalonym tempie przygód oraz soczystych, wręcz kwiecistych scenerii nikt nawet nie zbliżył się do Howarda. Jeśli pragniecie szaleńczo dobrej zabawy, to jest miejsce, gdzie należy zacząć.
Harry Turtledove, autor powieści Guns of the South
Za sprawą żywej, gwałtownej, przykuwającej uwagę i pędzącej szaleńczo akcji utwory Roberta E. Howarda (…) bezwzględnie zwyciężają na gruncie fantastyki bohaterskiej.
L. Sprague de Camp, autor powieści Jankes w Rzymie
[Za opowieściami Howarda] czają się mroczna poezja i ponadczasowa prawda zrodzona z marzeń. To właśnie dlatego te historie przetrwały. Pozostają one stosownym dziedzictwem poety i marzyciela, jakim był Robert E. Howard.
Robert Bloch, autor powieści Psychoza
Co do absolutnego, żywego strachu… Jakiż inny pisarz może równać się w swych dokonaniach z Robertem E. Howardem?
H.P. Lovecraft
Uwielbiam te książki. Howard ma styl szorstki, tętniący życiem – to pisarstwo, które mieczem wycina sobie drogę wprost do serca, zaludnione naprawdę ponadczasowymi bohaterami. Z wielkim zapałem polecam je każdemu miłośnikowi fantasy.
David Gemmell, autor powieści Legenda i White Wolf
Howard (…) wniósł tyle fermentu, nowych, stałych odtąd elementów do fantasy, że zmienił kierunek jej rozwoju w Ameryce. Jego odejście od literatury szlachetnej i statycznego ukazywania rzeczywistości ma tę samą wagę co zmiany, jakie do nurtu amerykańskiej powieści detektywistycznej wnieśli Hammett, Chandler czy inni autorzy z kręgu czasopisma „Black Mask”.
Michael Moorcock, uhonorowany wieloma nagrodami autor sagi o Elryku
Wigor, szybkość, żywotność – to elementy, w których sztukę Roberta E. Howarda trudno prześcignąć. No i zawsze pozostaje jeszcze to wściekle galopujące tempo narracji.
Poul Anderson, uhonorowany wieloma nagrodami autor powieści Genesis i World Without Stars
Robert E. Howard był najlepszym pulpowym pisarzem [fantasy] (…). Malował najbardziej zamaszystymi pociągnięciami, jakie można sobie wyobrazić. Masa mieniącej się czerni niosącej zagrożenie, lodowato błękitna energia tryskająca od głównego bohatera, a pomiędzy nimi pasmo szkarłatu stworzone przez walkę, furię i krew – i tak powstawał obraz, a raczej opowieść, wyjąwszy miejsca, gdzie jakiś obrazowy szczegół ma naprawdę sposobność ożyć albo gdzie pojawia się jakiś bystry, skłaniający do namysłu ozdobnik.
Fritz Leiber, autor zbioru opowiadań Farewell to Lankhmar
*******************
Czaszki wśród gwiazd
Opowiadał o mordercach kroczących po ziemi,
Kaina przekleństwem zbrudzonych,
Ze szkarłatnym obłokiem przed oczyma
I myślach ogniem palonych,
Gdyż krew pozostała w ich duszach
Wieczystą plamą znaczonych.
Hood
I
Istnieją dwie drogi do Torkertown. Jedna, krótsza i prostsza, wiedzie przez leżące odłogiem wyżynne torfowiska, a druga, która jest znacznie dłuższa, wije się pomiędzy i poza pagórkami oraz grzęzawiskami, skrajem niskich wzgórz na wschód. To żmudny i niebezpieczny szlak, więc Solomon Kane zatrzymał się ze zdziwieniem, kiedy pozbawiony tchu młodzieniec z wioski, którą dopiero co opuścił, dogonił go i zaklinał na miłość boską, aby obrał drogę przez bagna.
– Droga przez bagna! – Kane przyjrzał się chłopakowi.
Był wysokim, chudym mężczyzną, był [sic!] Solomon Kane. Jego chmurna, beznamiętna twarz i głębokie, zamyślone spojrzenie stawały się jeszcze bardziej ponure od nijakiego purytańskiego stroju, którym porażał.
– Tak, panie, ta jest daleko bezpieczniejsza – odparł młodzian na jego okrzyk zaskoczenia.
– Zatem droga przez torfowiska musi być nawiedzana przez samego Szatana, gdyż twoi współmieszkańcy ostrzegali mnie przed udaniem się tą drugą.
– To z powodu grzęzawisk, panie, których mógłbyś nie dostrzec w ciemności. Lepiej byłoby, gdybyś powrócił do wioski i kontynuował swą podróż o poranku, panie.
– Obierając drogę przez bagna?
– Tak, panie.
Kane wzruszył ramionami i pokręcił głową.
– Księżyc wstaje prawie tak szybko, jak gaśnie zmierzch. Przy jego świetle przez torfowiska dotrę do Torkertown w kilka godzin.
– Lepiej nie, panie. Nikt nigdy nie chadza tą drogą. Pośród torfowisk nie ma żadnych domostw, podczas gdy na bagnie stoi dom starego Ezry, który mieszka tam całkiem sam, odkąd jego oszalały kuzyn Gideon zabłąkał się i zginął w bagnie. Nigdy go nie odnaleziono, a Ezra, choć skąpiec, nie odmówi ci noclegu, gdybyś zdecydował się zatrzymać aż do rana. Skoro musisz iść, pójdź lepiej drogą przez bagno.
Kane zmierzył chłopaka przeszywającym spojrzeniem. Młokos wiercił się i przebierał nogami.
– Skoro owa droga przez torfowisko jest dla wędrowców tak uciążliwa – odezwał się purytanin – dlaczego wieśniacy, zamiast prawić mętne dyrdymały, nie opowiedzieli mi całej tej historii?
– Ludzie nie lubią o tym gadać, panie. Mieliśmy nadzieję, iż po tym, jak ci poradzą, obierzesz drogę przez bagno, i patrzyliśmy, lecz gdyśmy ujrzeli, że nie skręciłeś na rozstaju, posłano mnie, abym pobiegł za tobą i błagał o to, byś ponownie rozważył swą decyzję.
– Na diabelskie imię! – wykrzyknął Kane ostro; niezwyczajne przekleństwo ukazywało jego irytację. – Droga przez bagno i droga przez torfowisko… Cóż mi zagraża i dlaczego miałbym zboczyć o całe mile ze swej trasy i ryzykować w błotach i grzęzawiskach?
– Panie – rzekł chłopak, ściszając głos i przysuwając się bliżej – my są zwykłe wieśniaki, co nie lubią gadać o takich sprawach w obawie, że spadnie na nas zły los. Droga przez torfowisko jest wyklęta i nieprzemierzana przez nikogo z okolicy przez rok już albo i więcej. To śmierć tak chadzać po tych torfowiskach nocą, jako że napotkała ją już gdzieś ze dwudziestka nieszczęśników. Jakaś plugawa groza nawiedza tę drogę i domaga się ludzi na ofiarę.
– I co? Co ów stwór przypomina?
– Nikt nie wie. Nikt z tych, którzy go widzieli, nie przeżył, ale do uszu ostatnich podróżnych dotarł z oddali na trzęsawiskach straszliwy śmiech, a ludzie słyszeli okropne wrzaski jego ofiar. Panie, w imię Boże, powróć do wioski, tam przebądź noc i jutro obierz drogę do Torkertown przez bagno.
W głębi posępnych oczu Kane’a zamigotał jasny błysk, niczym wiedźmi stos jaśniejący w głębi szarego, zimnego lodu. Krew popłynęła mu szybciej. Przygoda! Urok ryzykowania życia i bitwy! Dreszcz zapierającego dech dramatu o niepewnym zakończeniu! Nie żeby Kane uznawał swe odczucia za takie. Szczerze stwierdził jednak, że wyraża na głos swe prawdziwe uczucia, kiedy rzekł:
– Sprawy te są czynami jakiejś złej mocy. Panowie ciemności obłożyli tę krainę klątwą. Do walki z Szatanem i jego potęgą potrzeba człowieka silnego. Dlatego idę, ja, którym przeciwstawiał mu się już wiele razy.
– Panie – zaczął chłopak i wtem zamknął usta, widząc daremność sporu. Dodał tylko: – Ciała ofiar bywają poranione i poszarpane, panie.
I stał tak na skrzyżowaniu, wzdychając z żalem na widok wysokiej, smukłej postaci posuwającej się miarowo drogą, która wiodła w stronę torfowisk.
Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi, gdy Kane przebył grzbiet niskiego wzgórza, które przechodziło w wyżynne trzęsawiska. Ogromna krwistoczerwona tarcza zanurzyła się za posępny horyzont torfowisk, zdając się dotykać bujnych traw ogniem, tak że przez chwilę obserwatorowi mogło się wydać, iż spogląda na morze krwi. Potem od wschodu nasunęły się mroczne cienie, zachodni blask zbladł, a Solomon Kane wędrował śmiało w gęstniejący mrok.
Droga zacierała się od nieużywania, była wszak jasno wytyczona. Kane szedł prędko, lecz czujnie, z ostrzem i pistoletem w dłoni. Gwiazdy migotały, a nocne wiatry szeptały wśród traw niby zawodzące widma. Zaczął wschodzić księżyc – cienki, wychudzony, niczym czaszka między gwiazdami.
Wtem Kane się zatrzymał. Skądś przed nim dobiegło dziwne, niesamowite echo… Albo coś jak echo. I znów, tym razem głośniejsze. Kane ponownie ruszył przed siebie. Czyżby zmysły go zawodziły? Nie!
W oddali dźwięczał szmer przerażającego śmiechu. I znów, bliżej tym razem. Żadna ludzka istota nigdy tak się nie śmiała. Nie było w tym wesołości, tylko nienawiść, groza i niszczący duszę terror. Kane się zatrzymał. Nie obawiał się, ale przez sekundę niemal utracił odwagę. Wtem, przebiwszy się przez ten budzący grozę śmiech, dobiegł go odgłos wrzasku, który był niewątpliwie ludzki. Kane ruszył przed siebie, wyciągając nogi. Przeklinał złudne światła i mrugające cienie, które przesłaniały torfowisko przy wschodzie księżyca i uniemożliwiały dokładne widzenie. Śmiech rozlegał się nadal, coraz głośniejszy, podobnie jak wrzaski. Potem rozbrzmiał słabo gorączkowy tupot ludzkich stóp. Kane rzucił się biegiem.
Tam, na trzęsawiskach, coś polowało, chcąc zabić jakiegoś człowieka, ale cóż to była za groza, tylko Bóg wie. Odgłos biegnących stóp urwał się raptownie, a wrzaski stały się nieznośne, zmieszane z innymi, nierozpoznawalnymi i odrażającymi dźwiękami. Najwyraźniej człowiek ów został dogoniony i Kane ze ścierpniętą skórą wyobraził sobie jakiegoś upiornego demona ciemności, który przysiadł na plecach swojej ofiary… przysiadł i szarpał ją.
Wtem wśród przepastnej ciszy trzęsawisk dobiegł go wyraźny zgiełk krótkiej i straszliwej walki i odgłosy kroków rozbrzmiały ponownie, lecz człapiące, nierówne. Wrzaski trwały nadal, ale wraz ze zdyszanym charkotem. Na czole i ciele Kane’a pojawił się zimny pot. Horror piętrzył się tu na horrorze w sposób niedopuszczalny.
Boże, choć przez chwilę jasne światło! Sądząc po łatwości, z jaką odgłosy dochodziły do niego, straszliwy dramat rozgrywał się w bardzo niewielkiej odległości. Ale to piekielne półświatło przesłoniło wszystko ruchomymi cieniami, tak że torfowiska poczęły jawić się niczym mgła rozmytych majaków, a karłowate drzewa i krzaki wydawały się olbrzymami.
Kane krzyknął, usiłując zwiększyć swą prędkość. Nierozpoznane wrzaski przeszły w odrażający, przenikliwy kwik. Ponownie rozległy się odgłosy zmagań, a potem z mroku wysokiej trawy wyszedł, zataczając się, jakiś stwór – stwór, który niegdyś był
człowiekiem – stwór przerażający, pokryty posoką, który upadł u stóp Kane’a. Wijąc się i pełznąc, wzniósł swe straszne oblicze do wschodzącego księżyca, zabełkotał, lamentując, i ponownie padł, i skonał w swej krwi.
Księżyc już się pojawił i światło stało się lepsze. Kane schylił się nad ciałem, które zaległo sztywno, niewymownie okaleczone, i wzdrygnął się. Była to rzecz rzadka u niego, który widział uczynki hiszpańskiej inkwizycji oraz łowców czarownic.
Jakiś wędrowiec, domyślił się. Wtem niczym lodową dłoń na grzbiecie poczuł, że nie jest sam. Podniósł oczy, jego zimny wzrok przeszył mroki, z których wytoczył się nieboszczyk. Nie dostrzegł niczego, ale wiedział, czuł, że jakieś inne oczy odwzajemniają jego spojrzenie, straszne oczy nie z tej ziemi. Wyprostował się i wyciągnął pistolet, czekając. Blask księżyca niczym jezioro zblakłej krwi rozlał się po torfowisku oraz drzewach i trawach już we właściwych im rozmiarach.
Mrok stopniał i Kane ujrzał!
(...)
***
W tym bogato ilustrowanym tomie znalazły się wszystkie opowieści i wiersze składające się na pasjonującą sagę o surowym i zabójczym Purytaninie Solomonie Kane. Razem tworzą rozbudowaną epopeję przygód i opowieści niezwykłych , która rozciąga się od terenów szesnastowiecznej Anglii, po odległe afrykańskie dżungle, gdzie nie stanęła stopa białego człowieka. Oto wstrząsające historie o mściwych duchach, złaknionych krwi demonach i mrocznej magii, pozostającej we władaniu tchnących złem mężczyzn i kobiet. Im wszystkim przeciwstawi się posępny mściciel uzbrojony w fanatyczną wiarę oraz nieujarzmione serce wojownika. Niniejsze wydanie zawiera także fragmenty opowieści opracowane wyłącznie na potrzeby tej edycji, biografię Howarda autorstwa badacza Rusty''egoBurke''a oraz szkic "In Memoriam" H.P. Lovecrafta - poruszający hołd złożony przyjacielowi i równemu sobie pisarskiemu geniuszowi. Robert Ervin Howard (1906-1936) całe życie spędził w Teksasie. Jako słabowity mól książkowy, gnębiony przez rówieśników, rozpoczął ostry trening i wstąpił do klubu bokserskiego. Pod silnym wpływem matki wybrał karierę pisarską, pierwsze opowiadanie zamieścił w "Adventure Magazine" już jako piętnastolatek. Dochody z pisarstwa nie starczały z początku na utrzymanie, stąd też dorabiał jako zbieracz bawełny, znakowacz bydła, sprzedawca w sklepie, pomoc biurowa czy pisząc "wieści z pól naftowych". Od 1925 roku współpracował z czasopismem "Weird Tales", publikując teksty uważane do dziś za najważniejsze w jego dorobku. Tworzył opowieści wszelkiego rodzaju: horrory, opowiadania sportowe i historyczne czy westerny, ale największą sławę przyniosła mu literatura fantasy. Uważany jest za jednego z autorów, którzy zmienili jej oblicze. Wykreował wielu barwnych bohaterów: purytanina Solomona Kane''a, Pikta Brana Mak Morna i Kulla z Atlantydy, jednak poczesną sławę zapewnił mu Conan z Cimmerii, który stał się archetypem dla wszystkich twórców spod znaku magii i miecza oraz fantasy bohaterskiej. Karierę Howarda ucięła nagle samobójcza śmierć na wieść o tym, że dla jego chorej, leżącej w szpitalu matki nie ma już żadnej nadziei. Matka zmarła następnego dnia rano - pochowani zostali razem.
EKRANIZACJA
/KLIKNIJ ZDJĘCIE/
TRAILER
ZGARNIJ EBOOKA Z