Początkowo zabawna, potem życiowa, a na końcu dramatyczna, ale jakże prawdziwa opowieść o przyjaźni, która w założeniu miała trwać wiecznie...
Krótkie spotkanie z mistrzem Éric'kiem-Emmanuel Schmitt'em!
POLECAM!
MOJA OCENA: 7/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Pamiętnik Julii
Przebieram się, maluję, jestem najszczęśliwszą z dziewczyn, bo zaraz spotkam się ze swoją paczką, przebieram się, perfumuję, przebieram się, przebieram się, maluję się, wychodzę, wracam biegiem do swojego pokoju, przebieram się, czeszę się, przebieram się, przebieram się i wybucham płaczem: jestem zbyt brzydka, zostaję w domu! Nikt nigdy nie wycierpiał tyle, co ja…
Dławiąc się łzami, sprawdzam komórkę, żeby zobaczyć, czy moje przyjaciółki się niepokoją. Nic. Zero wiadomości. Nikt za mną nie tęskni.
Nagle postanawiam połknąć opakowanie środków nasennych. W pięć sekund jestem w pokoju matki, żeby ich poszukać – dziś wieczorem dom należy do mnie, bo cała rodzina je kolację u babci. Już mam pochłonąć zabójczy koktajl, gdy przypominam sobie okropny tydzień spędzony zeszłej zimy w szpitalu i rezygnuję. Poprzednia próba samobójcza wyleczyła mnie z samobójstw: bardzo źle ją zniosłam.
Zamiast się zabić, dokańczam torcik lodowy z kasztanami, który został w lodówce. Krem waniliowy też. I truskawkowy.
O dwudziestej pierwszej moja komórka brzęczy od telefonów. Dziewczyny niepokoją się, bo nie zastały mnie w Balmoral, naszej kwaterze głównej, i wtedy dociera do mnie, że to jest faktyczna godzina spotkania, a nie dziewiętnasta, jak mi się zdawało.
Raphaëlle, Anouchka i Colombe wcale mnie nie zdradziły, już nie jestem sama na tym świecie.
No ale nie ma mowy, żeby pokazać się w takim stanie, zwłaszcza po powrocie z wakacji. Ależ udany wieczór… Mam twarz opuchniętą od płaczu, a jutro będę grubsza niż krowa.
Pamiętnik Anouchki
Dziś rano skorzystałam z okazji, że przez trzy godziny nie było nikogo w domu, i zamknęłam się w pokoju rodziców, aby dokładnie obejrzeć się w jedynym w naszym mieszkaniu lustrze obejmującym całą sylwetkę.
Nie było zimno, ale rozebranie się do naga w miejscu, gdzie zwykle chodzę ubrana, przyprawiło mnie o dreszcze.
Próbowałam przyjrzeć się sobie bez uprzedzeń, przysięgam! No cóż, mówiąc szczerze, z pełnym obiektywizmem, nie wyglądam na coś, co lubię…
Przede wszystkim zobaczyłam obcą osobę. Dziewczyna z iksowatymi nogami i kolanami czerwonymi jak rak, zbyt długimi rękami, nieproporcjonalnymi piersiami, wzgórkiem łonowym schowanym za jej chudymi palcami nie miała nic wspólnego z Anouchką, tą Anouchką, którą jestem, a w każdym razie byłam, tą, którą znałam od zawsze.
Poza tym odbicie, które miałam przed oczami, nie kojarzyło się z osobą dorosłą. Och, zgadzam się porzucić dzieciństwo, ale pod warunkiem, że stanę się kobietą. Nic z tego! Przypominam brakujące ogniwo ewolucji. Moje ciało rozłazi się na wszystkie strony, kpi sobie z symetrii, wcale nie jest harmonijne, brzydko pachnie, przybiera dziwaczne kolory i pokrywa się elementami pasożytniczymi. Krótko mówiąc, wyrastają mi włoski, robią mi się pryszcze, wydzielam tłuszcz i zapachy.
Kiepsko się zaczyna to moje życie. Nie da rady nikogo oczarować, gdy się jest obarczoną takim ciałem, nawet gdyby się trochę wystroić! Jedyny ratunek w tym, że jak głosi powiedzenie: „są gusta i guściki”. No właśnie, może znajdzie się pewnego dnia jakiś chłopak chory na umyśle, który uzna, że jestem znośna… Ale czy mnie spodoba się ten kretyn?
Dobiła mnie ta konfrontacja z własnym wizerunkiem. Muszę dodać, że gdy już się obejrzałam z przodu, przeprowadziłam oględziny z innych stron – od tyłu, od góry, od dołu – znosząc do pokoju lustra z całego domu i zawieszając je, gdzie się dało. Wyginałam się bardziej niż chińska gimnastyczka, a potem bawiłam się w zaskakiwanie samej siebie, odwracając się szybko w stronę luster, jakbym dostrzegała się przez przypadek.
Mój ojciec, który bez przerwy żartuje, nazwał niedawno wiek dojrzewania „rewolucją owłosienia”. Gdy tylko na ciele kiełkują włosy, wszystko się chwieje. Już się nie rozpoznajemy, ani fizycznie, ani umysłowo. Mnożą się pytania. Kim jestem? Po co żyję? Dokąd zmierzam? Jak ludzie mnie postrzegają? Dad twierdzi, że to oznacza wywrócenie wszystkiego do góry nogami i jest najważniejsze w życiu człowieka, ma znaczenie uniwersalne, ale niewiele się o tym mówi. W gruncie rzeczy ma rację, choć ja nie widzę w tym niczego zabawnego.
W porządku, mały brązowy trójkącik na podbrzuszu, zgoda, ale włosy, które całkiem niepotrzebnie wystają spod pach! A ten meszek nad wargami? W co się zmieni?
Przygnębiona, sprzątnęłam bałagan, który zrobiłam u rodziców, a potem wzięłam prysznic, bo pociłam się jak mozzarella. Kiedy się wycierałam, wzięłam krem depilacyjny matki i posmarowałam się nim pod pachami i pod nosem. Jeśli chodzi o pachy, zadziałał prawidłowo. Za to górna warga zrobiła się purpurowa, dwa razy grubsza i swędzi! Wyglądam jak kaczka z płonącym dziobem.
Miałam nadzieję, że opuchlizna zejdzie przed powrotem matki i brata. A guzik! Gdy usłyszałam, że otwierają drzwi, postarałam się, by w moim pokoju było ciemno, i udawałam, że oglądam film, ale mama nie mogła się powstrzymać, żeby mi nie przeszkodzić, i niezawodnie zauważyła, że mam problem.
Powiedziałam jej, że wysysałam ćwiartki pomarańczy i skórka podrażniła mi wargi – pamiętam, że kiedyś faktycznie mi się to zdarzyło, gdy miałam jedenaście lat.
Mama przyglądała mi się w milczeniu. Ostatnio stwierdzam, że w jej źrenicach przesuwa się coś smutnego i nieprzeniknionego, kiedy chronię swoją intymność, kłamiąc. Nie dała się nabrać? A może bierze mnie za wariatkę?
Pamiętnik Colombe
Gdy się zakochuję, to zawsze dzieje się przez przypadek. Jakiś chłopak wchodzi do Balmoral, a ja dostaję kulę w serce. Robi mi się gorąco, płonę, osuwam się na ziemię. Jestem przypadkową ofiarą zamachu, zranioną z zaskoczenia. Niczego nie planowałam! Czasami chłopak nawet mnie nie widzi, patrzy gdzie indziej, po prostu idzie przed siebie, kołysząc biodrami, gładzi ręką włosy, uśmiecha się do kelnerki albo krzyczy coś do kolegi w głębi sali, a tymczasem ja pękam, rozpadam się, obrywam odłamkami.
Jestem ścianą straceń, fasadą kamienicy w Damaszku, murem w Ramallah. Nienawidzę miłości. Pragnę się buntować przeciwko niej. Jeśli kochać oznacza cierpieć, przestać być panem samego siebie, zostać niewolnikiem, to ja nie chcę kochać.
Wolę uderzać. Wolę prowokować.
Pragnę pokoju, nie wojny. Gdyby jednak okazało się, że to nieuniknione, prowadziłabym wojnę.
Mężczyźni nie dostaną mojej skóry. To ja dam im w skórę.
Pamiętnik Raphaëlle
Chłopaki się mną nie interesują. Tym lepiej, oni też mnie nie interesują.
Oczekuję od nich tylko tego, żeby dzielili ze mną fajne chwile, byli zabawni, weseli, robili dużo hałasu, kiedy idziemy na imprezę i kiedy za dużo pijemy.
„Raphaëlle jest moją najlepszą kumpelką!” Wszyscy oni to powtarzają…
„Raphaëlle jest bezkonkurencyjną dziewczyną: najlepszą uczennicą w klasie i największą imprezowiczką”. To ich dziwi… Trzeba przyznać, że wśród chłopaków z liceum Marivaux ci, którzy mają najwięcej werwy, żeby przetańczyć całą noc, paląc i popijając, są nieukami i śpią na lekcjach. Tylko do tego się nadają. Mięczaki z tych facetów…
„Wszyscy kumplują się z Raphaëlle. „Wszyscy kumplują się z Raphaëlle. Każdy świetnie się z nią dogaduje”. Od lat powtarzają mi to do znudzenia. Więc czemu czuję się taka samotna, skoro uważa się, że jestem taka popularna?
Przesadzam! Poszczęściło mi się, bo mam przyjaciółki, prawdziwe przyjaciółki, Julię, Anouchkę i Colombe. Gdyby nie to, moje rozmowy z bliźnimi ograniczałyby się do wymiany informacji na temat szkoły i zdań w rodzaju: „Czego się napijesz?” albo „Idziesz zatańczyć?”. Inna sprawa, że nawet w ich oczach jestem rzadkim okazem, kujonem, który uwielbia się bawić. Ale w mojej rodzinie chodzi się do kawiarni lub do nocnych lokali, nie zaniedbując życia zawodowego.
Czy jestem normalna?
„Raphaëlle jest moją najlepszą kumpelką!”
Nienormalna?
„Raphaëlle jest moją najlepszą kumpelką!” Wszyscy to powtarzają…
Pamiętnik Anouchki
– Co to znaczy najlepsza przyjaciółka? – pyta mnie Thibault.
– W moim przypadku to Colombe, Julia i Raphaëlle.
– Nie, nie rozumiesz mnie: kto to jest według ciebie najlepsza przyjaciółka? Co to dla ciebie znaczy?
Czasami mój brat mnie zdumiewa: ma dwanaście lat, a zadaje pytania jak nauczyciel. W efekcie odpowiadam oszołomiona:
– Moja najlepsza przyjaciółka to ja, tylko w lepszym wydaniu.
– Dziękuję.
Odwraca się na pięcie i wychodzi spotkać się ze swoją dziewczyną, dwunastoletnią Zoé, z którą chodzi od początku gimnazjum.
Niezła ta moja definicja, co? Uważam Raphaëlle, Julię i Colombe za swoje sobowtóry, swoje idealne sobowtóry, takie, które nie mają moich wad. Właśnie dlatego je lubię.
Jutro znów wszystkie się zobaczymy!
Dad powiedziałby: czyż życie nie jest piękne?
***
Nienawidzę miłości. Pragnę się buntować przeciwko niej. Jeśli kochać oznacza cierpieć, przestać być panem samego siebie, zostać niewolnikiem, to ja nie chcę kochać.
Wolę uderzać. Wolę prowokować.
Pragnę pokoju, nie wojny. Jednak gdyby okazało się, że to nieuniknione, prowadziłabym wojnę.
Anouchka, Julia, Raphaëlle, Colombe – cztery przyjaciółki od serca, na zawsze. Od dziecka zwierzały się sobie ze wszystkiego, dzieliły każdą radością i smutkiem. Wierzą, że miłość przemija, lecz przyjaźń jest wieczna. Jednak gdy Raphaëlle zaczyna korespondować z chłopakiem, z którym spotykała się Julia, więzi łączące cztery przyjaciółki zostają wystawione na ciężką próbę…
W swojej najnowszej książce Eric-Emmanuel Schmitt sprawdza, do czego jesteśmy zdolni, gdy zawładnie nami zazdrość i uraza. Jak cienka linia dzieli miłość i nienawiść, przyjaźń i zemstę?