Austinowska narracja, przyjemna lektura, powolna, ale wciągająca historia:)
Dwubiegunowa narracja, przepiękne klimaty, tajemnicza i dramatyczna historia. Wszystko takie subtelne, spokojne, ale bardzo intrygujące. Nawet nie wiem kiedy byłam oplątana podstępną siecią opowieści! :)
Polecam - statyczna, ale piękna i wzruszająca opowieść!
MOJA OCENA: 7/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Prolog
Styczeń 1831
Aurelia Vennaway wstrzymała oddech, wyszła na palcach z dusznego salonu i przekradła się korytarzem. Przez ostatnią godzinę matka i ciotki nie zwracały na nią uwagi, co nie znaczyło, że pozwolą jej wyjść z domu. Matka sądziła, że zimno zmusi Aurelię do pozostania w środku i że córka przynajmniej raz będzie siedzieć cicho w kącie jak grzeczna dziewczynka.
Aurelia wcisnęła futrzaną czapkę na elegancko ufryzowane loki i włożyła solidne zimowe buty. Szybko narzuciła na ramiona błękitną pelerynę – gdyby mogła, równie szybko zmieniłaby swoje przeznaczenie – po czym otworzyła drzwi.
Był pogodny, mroźny, piękny dzień, który wyglądał niczym przedsionek raju. Śnieg przestał padać, lecz ziemię pokrywała gruba warstwa roziskrzonego białego puchu. Świeciło oślepiające słońce, a niebo miało głęboką lazurową barwę. W takim dniu wszystko wydaje się możliwe.
Aurelia uklękła, pochyliła głowę i przyjrzała się swojej absurdalnie szerokiej krynolinie. Uniosła fałdy sukni i ruszyła po śniegu niczym sarna wędrująca po lesie, wdychając mroźne zimowe powietrze.
W zeszłym tygodniu nie widziała matki pięć dni. Metaliczny zapach krwi i krzyki dobiegające z sypialni stały się tylko wspomnieniem, a lady Vennaway znów pojawiła się wśród domowników – lecz coraz trudniej było ją zadowolić. Aurelia nie była pewna, czy w ogóle ma ochotę rozmawiać z matką. We dworze czuło się napiętą, nerwową atmosferę.
W lesie za domem panował półmrok. Aurelia mijała ciężkie od śniegu konary cisów i cienkie, przypominające palce gałązki dębów. Muskała je dłońmi, jakby witała starych, dobrych przyjaciół. Spod czapki wysunęły jej się jasne loki i kołysały po obu stronach twarzy. Słychać było tylko skrzeczenie sójek. Usiadła na niskiej gałęzi, by posłuchać ptaków i marzyć o chwili, gdy na zawsze opuści Hatville Court.
Nagle usłyszała dziwny dźwięk i o mało nie wpadła w zaspę. Było to przerywane kwilenie, cichy płacz. Zeskoczyła na ziemię i ruszyła w tamtą stronę. Miała wrażenie, że jakaś istota z innego świata bawi się z nią w chowanego. Znów usłyszała niesamowity śpiew goblina, wyszła spomiędzy drzew i znalazła się na słońcu.
Wreszcie stanęła na szczycie wzgórza. W śnieżnej zaspie leżało coś sinego, lekko się poruszając. Przez chwilę stary las wydawał się zaczarowaną krainą z baśni. Z początku bała się zbliżyć, lecz ciekawość okazała się silniejsza od lęku i Aurelia zrobiła krok do przodu. Było to dziecko, niemowlę. Zdjęła pelerynę i podniosła je ze śniegu. Skórę miało zimną jak lód. Owinęła je i przytuliła.
Pomyślała, że jeśli na skraju pustego lasu leży nagie dziecko, na pewno stało się coś złego.
– Hej! Jest tam kto?! – zawołała, rozglądając się. – Hej! Znalazłam dziecko…!
Odpowiedziała jej cisza i trzepot lśniących jak aksamit skrzydeł wrony wzbijającej się w powietrze. Dziecko było bardzo zimne i prawie nic nie ważyło. Aurelia odwróciła się i pobiegła jak najszybciej w stronę dworu, walcząc z krępującą ruchy krynoliną.
***
CZĘŚĆ PIERWSZA
Styczeń 1848
Rozdział pierwszy
Wiem, że patrzą, jak odchodzę. Droga prowadząca do Hatville Court jest długa i prosta. Najbliższy zakręt znajduje się w odległości kilku kilometrów i dopiero po jego pokonaniu przestanę być widoczna z górnych pięter majestatycznego dworu. Wiem, co widzą: osobę, która nic nie znaczy. Drobną, upartą dziewczynę, samotną, w czarnym żałobnym stroju. Wokół moich butów szeleści sztywna suknia, ciasno okręcam się peleryną z powodu zimna. Niewielki czarny kapelusik wciśnięty na głowę, wstążki rozwiewane przez wiatr. Samotna dziewczyna wędrująca w styczniowym krajobrazie.
Pola i gościniec pokrywa szron, wioska jest pusta i posępna, moje buty pozostawiają rząd śladów niknących w nieskończoności. Właśnie na to liczą – że zniknę niczym ślad w topniejącym śniegu. Spełnię ich życzenie, jeśli będę mogła. Jedyna osoba, którą kiedykolwiek kochałam, przyczyna mojego pobytu tutaj, leży pod półtorametrową warstwą ziemi w cieniu zielonych cisów w cichym kącie cmentarza. Pogrzeb odbył się dzisiaj.
Powietrze jest tak zimne, że łzawią mi oczy, choć myślałam, że już nigdy w życiu się nie rozpłaczę. Przez ostatnie trzy dni wylałam morze łez i sądziłam, że to koniec. A jednak życie, smutek i zima się nie kończą. Zdrętwiały mi palce u nóg, pokonuję kolejne kilometry, oddalając się od grobu Aurelii i od Hatville Court, jedynej namiastki domu, jaki kiedykolwiek miałam.
Wkrótce się ściemnia. Na szarym niebie pojawia się ostry sierp księżyca i widzę przed sobą zarysy Ladywell, najbliższej wioski. Maszeruję od wielu godzin.
Zatrzymuję się we wsi, bo wiem, że nie mam innego wyjścia, choć mojego bólu nie uśmierzy jedzenie, piwo ani ciepło. Chłód, który czuję w kościach, jest niczym w porównaniu z lodowatym zimnem w sercu, a żadna miła kompania nie zastąpi Aurelii. Ale następna miejscowość leży dziesięć kilometrów stąd i zapada zmrok. Dalszy marsz byłby szaleństwem: samotna młoda kobieta może łatwo paść ofiarą napadu. Chociaż nie mam nadziei, że moje życie znów nabierze sensu, nie chcę go tracić. Aurelia umarła, lecz ja mam jeszcze coś do załatwienia. Muszę wypełniać jej rozkazy równie sumiennie jak wtedy, gdy żyła.
Wchodzę do zajazdu Pod Różą i Koroną. Dzięki drugiej, sekretnej darowiźnie Aurelii mogłabym się zatrzymać w hotelu Pod Królewskim Białym Jeleniem, który ma dobrą opinię. Ale w Ladywell i Enderby plotki szybko się rozchodzą. Gdyby wieść o tym, że mieszkam w hotelu Pod Królewskim Białym Jeleniem, dotarła do Hatville Court, jutro rano przyjechaliby po mnie karetą. Ścigaliby mnie jak ogary piekielne, bo natychmiast by się domyślili, że otrzymałam większy spadek, niż mogłoby się wydawać.
Wystarczy Róża i Korona. Kulturalna młoda dama dbająca o reputację nie powinna przysłuchiwać się rozmowom, ale nie jestem przecież damą. Jasno mi to powiedziano.
Waham się, stojąc w holu. Kim jestem? Szacowną młodą kobietą czy ulicznicą? Nie rozumiem swojej roli w historii Aurelii Vennaway, zwłaszcza teraz, gdy mam doprowadzić ją do końca.
– Czym mogę służyć, panienko? – Zbliża się do mnie uprzejmy gospodarz zajazdu. Zaciera nerwowo dłonie, jakby się obawiał, że sama jego obecność może się wydać obraźliwa. Jak dobrze znam to uczucie…
– Dziękuję panu. Chciałabym wynająć pokój na noc, zjeść lekką kolację i może napić się czegoś rozgrzewającego.
– Naturalnie, panienko, naturalnie… BELLA! – Sympatyczny ton nagle zmienia się w ryk i do holu wbiega młoda pokojówka.
– Bello, rozpal ogień na kominku w Barley Room i zanieś tam torbę panienki! – rozkazuje, znów mówiąc normalnym głosem. – Czy wolno mi zaproponować, by spożyła panienka kolację w salonie? Nie ośmieliłbym się tego sugerować, ale jest tam ciepło, a pokój ogrzeje się dopiero po pewnym czasie. W salonie jest spokojnie, większość ludzi siedzi w domach z powodu mrozu, a panienka, proszę wybaczyć, wygląda na przemarzniętą do szpiku kości, panno… panno…
– Snow.
Spogląda na mnie i zaczyna rozumieć. Bella stoi, trzymając moją torbę. Jej koścista ręka sięga prawie do podłogi. Służąca patrzy na mnie z nieskrywaną ciekawością, aż gospodarz każe jej odejść.
– Za przeproszeniem, panno Snow, jeśli zechce pani zjeść kolację w salonie, osobiście wszystkiego dopilnuję. Zadbam, by pani nie przeszkadzano. Kiedy zje pani posiłek, pokój będzie już gotowy.
Jego troskliwość sprawia, że do oczu znów napływają mi łzy. Powstrzymuję się od płaczu tylko ogromnym wysiłkiem woli.
Jem kolację w salonie i chociaż ledwo kosztuję potraw, ciepło i miłe zapachy sprawiają, że czuję się trochę lepiej. Później szybko podążam do małego, prosto umeblowanego pokoju, który zgodnie z obietnicą jest dość ciepły. Myję się pobieżnie, czując narastające oszołomienie.
W czasie marszu z Hatville Court przyszło mi do głowy, że powinnam spisać relację na temat swoich losów i podróży. Leżę samotnie w ciszy, przytłoczona nieobecnością Aurelii, ale nie mogę się poddać, nie na samym początku. Muszę być silna.
Zaczynam pisać. Tak naprawdę nie pozostało mi nic innego (...)
***
Wczesnowiktoriańska Anglia. Amy, porzucona jako noworodek w śnieżnej zaspie, trafia do pobliskiego dworu w Hatville, lecz właściciele wspaniałej posiadłości i zatrudnieni w niej służący okazują się zimni i niegościnni.
Jedyną jej przyjaciółką jest dziedziczka, olśniewająca Aurelia Vennaway, która znalazła małą Amy w śniegu. Kiedy Aurelia umiera w młodym wieku, dziewczyna jest zrozpaczona. Wtedy znajduje ostatni podarunek od Aurelii – plik listów z zaszyfrowaną wiadomością. Siedemnastoletnia Amy wyrusza w podróż po Anglii, aby odnaleźć skarb. Jeśli odkryje tajemnicę, zmieni całe swoje życie.
ZGARNIJ EBOOKA Z