Bardzo, BARDZO mocne 8+!
Świetna, lekka, iskrząca akcją i doskonałymi dialogami urban sensacja nie tylko dla młodzieży.
Jestem nią i główną bohaterką OCZAROWANA.
Poza tym, narracja jest REWELACYJNA - nawiązująca bezpośredni kontakt z czytelnikiem, czym przyciąga już w opisie książki!
Czyta się sama - jednym tchem. Ja od razu widziałam pełną akcji i uroku ekranizację!
I zapowiada się na część 2!!!!! Hurra!
POLECAM!!!
MOJA OCENA: 8/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
PROLOG
To wszystko widzisz jako pył i fale. Światło, piasek tuż przed twarzą mojej matki, wnikający do środka samochodu poprzez nieszczelność w drzwiach. Twarz jest dwuwymiarowa, obok siedzi mój ojciec. Mówi, że trzeba się przygotować: „Kochanie, bądź gotowa, jesteśmy już prawie na miejscu”. Dodaje coś o posterunku kontrolnym. Z ekranu dobiega do mnie mój głos:
– Co ty tam robisz, mamo, co ty tam w ogóle robisz?
Matka próbuje być miła, pełna zrozumienia. Teraz słyszę o tym, że nie ma się czym martwić: „Proszę, nie denerwuj się, niedługo będziemy w domu”.
I mój głos:
– Co się takiego ważnego wydarzyło, co, do cholery, się takiego stało, żebyście musieli wyjeżdżać ze Stambułu i pałętać się po tej drodze wiodącej nie wiadomo dokąd?
„To szosa do Damaszku”, odpowiada matka. „Nic tu nam nie grozi, tam jest misja i mimo zagrożenia zakonnice jej nie opuszczają. Właśnie tam jedziemy, kochanie, właśnie tam jedziemy”.
Potem słyszę, jak ojciec mówi, że w tej chwili dotarli do punktu kontrolnego. Kierowca zwraca się do mojego ojca po arabsku, ojciec odpowiada, przez jakiś czas wszystko ma przebieg rutynowy, trwa okazywanie jakichś papierów i dokumentów, pada kilka pytań, a na wet jakiś żarcik na temat zdjęcia w dokumencie tożsamości: „Byłem wtedy znacznie młodszy, co?”.
Mam zamiar coś powiedzieć, ale słowa zamierają mi w gardle, bo dobiegają mnie odgłosy strzelaniny.
Salwy z karabinu, słowa po arabsku, pył wypełniający powietrze i rozkazy padające spoza samochodu niczym seria z automatu. Na ekranie nie ma już mojej mamy ani mojego taty. Na ekranie widać teraz miejsce na nogi przed tylnym siedzeniem samochodu i słychać nieustanne ta-ta-ta-ta, ta-ta-ta-ta.
Nie padają słowa pożegnania, nikt nie mówi „Nie bój się, nic się nie stało”, zabrakło nawet czasu na „Kocham was”.
Świszczą tylko kule.
– Mamo, co się stało? Gdzie jesteście, natychmiast mi powiedzcie, gdzie jesteście?!
Ekran jednak milczy, samochód także milczy, a z jego wnętrza nie popłyną już żadne słowa, bo jest pusty.
Samochód jest pusty.
– Mamo...? Tato?
Teraz jest już tylko cisza.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Chyba mogę wreszcie zacząć opowiadać tę historię, prawda? Są jednak ze dwie rzeczy, o których chyba nie powinnam pisać. Po prostu dlatego, żeby wszyscy poczuli się lepiej. Żeby nie zniszczyć iluzji, że świat jest cudownym miejscem lub coś w tym stylu.
Choć może to nie ma sensu. Wiecie, takie wybielanie. Może byłoby lepiej po prostu wyłożyć karty na stół, a wy zdecydujecie, czy macie ochotę zobaczyć, co się pod nimi kryje, czy też nie chcecie zobaczyć nic i odejść. Chcę przez to powiedzieć, że macie wybór.
Każdego dnia całe rzesze ludzi nie dostrzegają mnóstwa rzeczy. Bo zastanówcie się. Codziennie wychodzicie z domu i mijacie kogoś na ulicy, pod Starbucksem, w parku lub na chodniku, i po prostu tego nie zauważacie. Omijacie też wzrokiem policjantów zatrzymujących czarnoskórego lub ciemnoskórego faceta, czy też kogoś o kolorze skóry innym niż biały. I jakby tego nie widzicie, prawda?
Aż pewnego dnia jakoś zapominacie o tym, że pewne rzeczy dzieją się wokół was niezauważenie. To jest podświadome. To po prostu biały szum. To jest po prostu normalne.
Czasami jednak zdarza się, że pojawia się ktoś albo coś, co wywołuje w was wstrząs. Bierzecie się w garść. I nagle znowu zaczynacie widzieć.
Wtedy właśnie musicie dokonać wyboru.
Czy dalej będę się zachowywać jak poprzednio? Czy też może stanę się uważniejszy lub uważniejsza?
Bo jeśli stwierdzę, że to, co dzieje się na moich oczach, jest bardzo niesprawiedliwe, w końcu być może będę musiał lub musiała coś z tym zrobić.
Słuchajcie, nie mam zamiaru zmieniać czyjegoś życia ani niczego. Po prostu próbuję opowiedzieć pewną historię. Ale pytam... pytam... czy wolno mi to zrobić? Czy mogę zrelacjonować, jak do tego doszło?
Kiedy już wszystko wam opowiem, nie rozpowiadajcie o tym, dobrze?
Po prostu zachowajcie to dla siebie.
ROZDZIAŁ DRUGI
No cóż, kilka szczegółów trzeba będzie oczywiście pominąć. Pewnie chcielibyście wiedzieć, kim jest ta osoba. No wiecie, oczywiście ja! Ta, która właśnie usiłuje wtargnąć w wasze życie.
Jestem ekspatką. No, może niezupełnie. Jestem bardziej dzieckiem pary ekspatriantów. Stąd status ekspatki został mi narzucony.
Nie martwcie się. Nie jestem z tego powodu na nich wściekła. Nie potrafiłabym, nawet gdybym chciała.
Oni nie żyją.
Lub chyba nie żyją.
Nikt nic nie wie.
Zajmiemy się tym później. I nie współczujcie mi. Nie znoszę tego. Gdy na twarzach ludzi, którym o tym opowiadam, pojawia się współczucie, mam ochotę wybiec z pokoju i pognać do najbliższego baru. Poważnie.
A poza tym zróbcie mi przysługę. Gdy będę wam mówić, co się stało, nie wkurzajcie się.
Cała ta historia zaczęła się od czegoś głupiego. W istocie naprawdę banalnego.
Zawsze zaczyna się od czegoś głupiego. Czegoś, co nigdy nie skłoniłoby was do podejrzenia, że będzie to miało dalszy ciąg. Czegoś, co nawet nie przyszłoby wam do głowy. W filmie zawsze wiadomo, kiedy zaczyna dziać się najważniejsze. Muzyka narasta. Ka mera robi najazd. Bohater przybiera zaskoczoną minę. I już wiemy. To jest ta wielka rzecz. Coś, co stanowi moment przełomowy.
W życiu jest inaczej. W życiu po prostu wzruszasz ramionami, robisz coś, a potem dzieje się to, a jeszcze później to. Nigdy nie wiesz, kiedy dzieje się coś przełomowego, musisz spojrzeć wstecz i dopiero wtedy stwierdzasz, o mój Boże, to było właśnie to. Jakim cudem się nie zorientowałam?
Można się nawet wściec. Ślepy los.
Jak na przykład to. Takie wydarzenie zmieniające życie.
Chcecie wiedzieć, co mam na myśli?
Applebee’s.
Sieć Applebee’s Grill & Bar.
Konkretnie Applebee’s przy autostradzie I-99 tuż za Altooną. Chodzi o stan Pensylwania, gdyby z jakiegoś powodu ktoś nie wiedział, gdzie leży Altoona. Jest to miejsce, do którego pewnego radosnego dnia w kwietniu 2015 roku przywiódł mnie, niczego nieświadomą, los. Wracałam z Pittsburgha, słuchając Majical Cloudz, rozmyślając o własnych sprawach, gdy najzwyczajniej w świecie dała o sobie znać natura. Z tego powodu musiałam zatrzymać się w owym zapomnianym przez Boga miejscu, które, szczerze mówiąc, leży w środku Appalachów. Tak, macie rację. Sceneria jak w „Wybawieniu” Johna Boormana. Jedynym otwartym lokalem dającym nadzieję, że nie zostanę porwana i wtrącona do piwnicy z wejściem zasłoniętym kostkarką do lodu, było Applebee’s w centrum handlowym Logan Valley pod Altooną. (Z dumą obwieszczające, że podczas happy hour podają minihamburgery z chili!) Nic w tym szczególnego, nie? Postawmy jednak sprawę jasno: gdybym nie zajechała do Applebee’s przy I-99, dwie godziny drogi za Pittsburghiem, to wszystko by się nie wydarzyło.
A co robiłam w Pittsburghu? No cóż, rodzice wychowali mnie na kogoś w rodzaju dyżurnego liberała, no wiecie, kogoś takiego, kto przy kolacji denerwuje wszystkich gadkami o wymierających niedźwiedziach polarnych lub #blacklivesmatter[1], a jednocześnie wyraża zatroskanie niewolnictwem na morzu u wybrzeży Azji. No.
To ja. Agitatorka.
Moi starzy nie zrobili tego dlatego, że przez resztę życia chcieli denerwować wszystkich wokół mnie. Nawet nie robili tego celowo. Jeśli o nich chodzi, mogłam zostać rozgorączkowaną histeryczką z Partii Herbacianej, decyzję zaś zostawiali mnie, ponieważ są (byli) śmiechu wartymi liberałami, którzy hołdują zwariowanemu przekonaniu, że każdy może zostać tym, kim chce.
Ale oni są (byli) dziennikarzami. I to dobrymi. W sposób kokieteryjny rywalizowali z sobą o to, które z nich dostało więcej nagród Roberta F. Kennedy’ego, opublikowało artykuł w „New York Timesie” lub które dostanie National Book Award. Cztery lata temu tę nagrodę dostała mama i przez dwa miesiące z rzędu się z tym obnosiła.
Ale teraz o nich nie mówmy, bo na razie nie chcę się rozpłakać. Przede wszystkim chcę wam wyjaśnić, dlaczego znalazłam się w Pittsburghu.
W Pittsburghu znajduje się Carnegie Mellon University, który prowadzi nagrodzony program z robotyki. Bez wdawania się w szczegóły, co konkretnie tam się projektuje (bo nie chcę napędzić wam stracha), powiem tylko, że chciałam to zobaczyć na własne oczy, zrobić notatki, pogadać z projektantami i napisać o tym w swojej pracy dyplomowej na temat sztucznej inteligencji. Roboczy tytuł tej pracy brzmi: „Sztuczna inteligencja: nieśmiertelność człowieka czy potwór Frankensteina?”. No ale o tym pogadamy później.
Problem polega na tym, że nadal jestem człowiekiem mającym ludzkie funkcje, a to oznacza, że musiałam odwiedzić łazienkę dla ludzi w restauracji dla ludzi, zwanej Applebee’s.
Łatwizna. To miał być krótki przystanek. Nic prostszego.
Rzecz w tym, że było tam mnóstwo rodzin. Uroczych rodzin. Rodzin z małymi dziećmi, które rysowały kredkami na takich małych papierowych podkładkach dawanych maluchom, żeby siedziały przy stoliku, zamiast biegać wokół i plątać się kelnerkom pod nogami. Zobaczyłam tam niemowlęta, dzieci zaczynające chodzić i pięcioletnich chłopców w koszulkach z Batmanami. Była nawet mała dziewczynka w stroju Elsy. Bez powodu. To nie było święto Halloween. Ale bardzo proszę, słodkie maleństwo, możesz ubrać się jak Elsa, kiedy tylko zechcesz. No, śmiało.
I byłoby to coś wspaniałego, te rodziny.
Gdyby nie to, że kiedy wyszłam z łazienki i spojrzałam na twarze matek, zauważyłam, że coś jest nie tak. Że stało się coś nieprzyjemnego. Matki były zaniepokojone, a także przestraszone, lecz usiłowały nie okazywać strachu, ponieważ były z dziećmi, a wszystkie matki wiedzą, że przy dzieciach trzeba się opanować, bo inaczej dzieci wpadną w przerażenie.
A więc patrzę. Idę też sprawdzić, dlaczego są zaniepokojone. Czuję się nieswojo. Żal mi ich. Matka i tak ma ciężko. No bo spróbuj zająć się dzieckiem. Ja opiekowałam się raz maluchem i przez cały tydzień potem przysypiałam.
Już widzę, o co chodzi. Lub konkretniej, widzę ich.
Tych facetów.
Jest ich dwóch.
Nazwiemy ich Hot Dogiem i Hamburgerem. A dlaczego Hot Dogiem i Hamburgerem? Bo jeden jest wysoki i waży półtora kilograma, a drugi jest niski i waży około stu pięćdziesięciu kilogramów. Ale nie to mi się w nich nie podoba. Nie wariujcie.
Otóż nie podoba mi się w nich, co następuje:
Obaj faceci po prostu tam stoją. Jeden ma na sobie dżinsową bluzę z flagą Konfederacji. Drugi – koszulę fanów grupy Slayerów. Mają podobne fryzury, włosy krótkie z przodu, długie z tyłu. Chyba sami je sobie obcinali. Ale to też nie jest tym, co mi się w nich nie podoba. Nie bądźcie powierzchowni.
Nie podoba mi się to, że obaj mają chyba karabinki automatyczne AK-47, przewieszone przez ramię, po prostu zarzucone na plecy, jakby byli w Applebee’s w Iraku. (Tam tej sieci oczywiście nie ma). Obaj mają także dodatkową broń, tak na wszelki wypadek, umieszczoną w kaburze. Broń ręczną.
Gdybyście ich zagadnęli, na pewno by wam wyznali, że są bardzo dumni ze swej broni. Są w niej ZAKOCHANI. Chcą tę broń poślubić! Ale nie będziecie mieli czasu, żeby z nimi pogadać.
W tej właśnie chwili nękają biednego menedżera Applebee’s, który w dziwny sposób przypomina mi znacznie młodszą wersję Neda Flandersa z „Simpsonów”. Oto ich rozmowa:
– Sir, muszę poprosić panów o opuszczenie lokalu. Tutaj są rodziny, a wy zakłócacie im spożycie posiłku.
Matki są niespokojne. Pochylają się nad stolikami. Jedna z nich opuszcza lokal, tuląc do siebie dzieci. Nie winię jej. Większość innych matek niecierpliwie szuka wzrokiem kelnerek, bo pragną wyjść. Dziś nie widać jakoś żadnych ojców. Może są wszyscy w pracy. W końcu jest jedenasta rano, wtorek.
Hot Dog i Hamburger reagują pokazaniem karty, która wygląda mi na laminowaną. Zerkam im przez ramię. Och tak, kopia konstytucji. Oczywiście!
Przywództwo przejmuje Hamburger:
– Mam dane przez Boga prawo być w tym miejscu. Mam prawo nosić broń. To jest wolny kraj, a przynajmniej tak było, kiedy ostatnio to sprawdzałem.
A Hot Dog wtrąca dźwięcznym głosem:
– No, nasi przodkowie to dla nas wywalczyli.
Jestem pewna, że Thomas Jefferson byłby zachwycony.
Coraz więcej matek w panice opuszcza restaurację.
Nie mogę ich powstrzymać.
Robię jednak coś, czego nie powinnam.
(Nigdy nie byłam dobra z norm społecznych).
Wkraczam do akcji.
– Żegnam, Hot Dogu i Hamburgerze. Uważam, że najwyższa pora, abyście opuścili ten lokal (...)
***
Po raz ostatni widziano moich rodziców podczas strzelaniny na turecko-syryjskiej granicy, potem zaginął po nich ślad. Próbowali walczyć ze złem i zadbali, bym i ja chciała naprawiać świat. Dlatego gdy pewnego dnia do restauracji weszło dwóch uzbrojonych facetów, zamiast siedzieć cicho, zaczęłam działać. Szybko ich unieszkodliwiłam i zapomniałam o sprawie, niestety ktoś obejrzał nagranie z monitoringu. Zwróciłam na siebie uwagę służb specjalnych, które zaproponowały mi układ – misja w Moskwie w zamian za informacje o rodzicach.
I oto stoję oszołomiona na placu Czerwonym i zastanawiam się, jak w tym wielkim mieście znajdę hakera, którego szuka kilka wywiadów i rosyjska mafia.
Jeśli to czytacie, trzymajcie za mnie kciuki.
Paige Nolan, od dzisiaj agentka Liberty
ZGARNIJ EBOOKA Z