I co ja mam napisać o tej opowieści, żeby nie spojlerować???????
Jest to opowieść o miłości, zrodzonej z... miłości. W tle dramat: teraźniejszy (katastrofa lotnicza), góry, śnieg, walka o życie) i przeszły (rodzinny - nic więcej nie napiszę).
Cudowna. Ciepła. Dramatyczna. Z mega zaskakującym zaskoczeniem!
Nie żadne tam pitu pitu w stylu Harlequin, tylko samo życie.
Nic, tylko czekać na ekranizację, która już w tym roku!!!
POLECAM!!!!
MOJA OCENA: 8/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Początek
Hej...
Nie jestem pewien, która jest teraz godzina. To
urządzenie powinno wszystko rejestrować. Ocknąłem się parę minut temu. Jest
jeszcze ciemno. Nie wiem, jak długo byłem nieprzytomny.
Śnieg wpada przez przednią szybę. Moja twarz jest
pokryta lodem. Mruganie przychodzi mi z trudem. Jakbym miał na policzkach
zaschniętą farbę. Tylko że nie smakuje jak zaschnięta farba.
Drżę... i czuję się tak, jakby ktoś usiadł mi na
piersiach. Nie mogę złapać oddechu. Mam pewnie złamane dwa lub trzy żebra. I
być może zapadnięte płuco.
Wiatr tu, w górze, wieje jednostajnie w ogon
kadłuba... lub w to, co z niego zostało. Coś nade mną, być może jakaś gałąź,
uderza o pleksiglas. Jakby ktoś ze zgrzytem przejechał paznokciami po tablicy.
Z tyłu wpada więcej mroźnego powietrza. Tam, gdzie znajdował się ogon.
Czuję zapach paliwa. Zapewne w obu skrzydłach jest
go jeszcze dosyć dużo.
Chyba chce mi się wymiotować.
Obejmuje mnie jakaś ręka. Pale są zimne i pokryte
odciskami. Widać obrączkę, startą na krawędziach. To Grover.
Nie żył już, zanim uderzyliśmy o wierzchołki drzew.
Nigdy się nie dowiem, jak zdołał wylądować tak, że i ja nie zginąłem.
Kiedy startowaliśmy, temperatura na ziemi była
bliska zeru. Nie jestem pewien, jaka jest teraz. Wydaje mi się, że jest
zimniej.
Znajdujemy się pewnie na wysokości około 3500
metrów. Spadliśmy z jakichś 150 metrów, gdy Grover zahaczył o coś skrzydłem.
Tablica kontrolna jest pogrążona w ciemnościach, zgasła. Pokrywa ją biały puch.
Co kilka minut GPS na desce mruga, a potem znowu gaśnie.
Był gdzieś tutaj pies. Zbitek zębów i mięśni. Rudy,
krótkowłosy. Wielkości mniej więcej chlebaka. Gdy oddycha, wydaje z siebie
gniewne gardłowe dźwięki. Zdaje się, że rusza w moim kierunku. Stój...
Hej, mały... Przestań... Nie! Tylko nie tam!
Dobrze, możesz lizać, tylko nie skacz. Jak się wabisz? Boisz się? Tak... ja
też.
Nie pamiętam, jak ma na imię.
Wróciła mi świadomość... Długo byłem nieprzytomny? Jest
tu pies. Wtulony pomiędzy moją kurtkę i pachę.
Wspominałem ci już o nim? Nie pamiętam, jak się
wabi.
Trzęsie się i drży mu skóra wokół oczu. Za każdym
razem, gdy zawyje wiatr, zrywa się na nogi i warczy w jego kierunku.
Pamięć odmawia mi posłuszeństwa. Rozmawiałem z
Groverem, to on pilotował, chyba schodził na prawo, tablica kontrolna mrugała
intensywnie błękitnymi i zielonymi lampkami, gdzie okiem sięgnąć pod nami
rozciągała się czarna połać, na przestrzeni stu kilometrów ani jednego
światła... była też kobieta. Próbowała się dostać do domu, do swojego
narzeczonego. Następnego dnia miał się odbyć ich ślub. Zobaczę.
...Znalazłem ją.
Nieprzytomną. Przyśpieszony puls. Oczy całe opuchnięte. Źrenice rozszerzone.
Prawdopodobne wstrząśnienie mózgu. Liczne rany szarpane na całej twarzy. Kilka
z nich będzie wymagało szwów. Prawy bark przemieszczony, a prawa kość udowa
złamana. Nie przebiła skóry, ale noga jest wygięta i napina nogawkę. Muszę to
obejrzeć... jak tylko złapię oddech.
...Robi się coraz zimniej. Zdaje się, że
dopadła nas w końcu burza. Jeżeli nas w coś nie owinę, zamarzniemy, zanim
nastanie dzień. Tę nogę będę musiał nastawić rano.
Rachel... nie wiem, ile zostało nam czasu, nie
wiem, czy się stąd wydostaniemy... ale... cofam to, co powiedziałem. Byłem
zdenerwowany. Nigdy nie powinienem był tego mówić. Ty myślałaś o nas obojgu.
Nie o sobie. Teraz to rozumiem.
Masz rację. Całkowitą rację. Zawsze jest szansa.
Zawsze.
(...)
- To wasza dwójka weszła dzisiejszego wieczoru
do mojego hangaru i ujrzała niebiesko - żółty samolot pilotowany przez
zrzędliwego staruszka z plamami wątrobowymi na dłoniach oraz wrednym małym psem
u nogi. Szybki wypad do Denver, gdzie będziecie mogli wrócić do swojego pełnego
obowiązków, e - maili, wiadomości głosowych i tekstowych życia - pokręcił
głową. - Widzę hermetycznie zamkniętą kapsułę unoszącą was ponad problemami
tego świata i prezentującą widoki, których próżno by szukać na ziemi. W ten
sposób możecie wreszcie widzieć wyraźnie.
Zatoczył
ręką łuk ponad krajobrazem przesuwającym się pod nami w cieniu.
- Wszyscy wiedziemy życie, spoglądając przez
soczewki, które są zatarte, zaszłe mgłą, zarysowane, a niektóre potłuczone. Ale
to tutaj - poklepał drążek - wyciąga was zza tych szkieł i przez kilka krótkich
chwil zapewnia wam maksymalnie ostrą widoczność.
Głos
Ashley był cichy.
- Dlatego właśnie tak kochasz latanie?
Pokiwał
głową.
- Czasami Gayle i ja przylatujemy tutaj, aby
spędzić dwie czy trzy godziny. Bez ani jednego słowa. Nie czujemy potrzeby, aby
mówić cokolwiek. Nie zakłócamy niepotrzebnie eteru. Siada tam z tyłu, kładzie
mi dłoń na ramieniu i przelatujemy sobie nad ziemią. A kiedy lądujemy, cały
świat wydaje się taki jak trzeba.
Przez
dłuższą chwilę milczeliśmy.
A
potem zakaszlał.
Grover
wycharczał coś niskim i gardłowym tonem. Złapał się za klatkę piersiową,
pochylił do przodu, zerwał z siebie słuchawki, a jego głowa grzmotnęła o szybę.
Wygiął plecy, następnie chwycił koszulę i pociągnął, rozrywając ją wraz z
guzikami. Rzucił się do przodu, zgarbił nad drążkiem, targnął nim ostro w
prawo, a potem pochylił skrzydło o dziewięćdziesiąt stopni w kierunku ziemi.
Przed
nami wyrosła góra. Wydawało się, że spadamy z blatu stołu. Tuż przed zderzeniem
wyrównał samolot, przyciągnął do siebie drążek i samolot zaczął szybować. Nasza
prędkość spadła prawie do zera, pamiętam odgłos wierzchołków drzew szorujących
o spód samolotu.
A
potem, jak gdyby robił to tysiące razy, Grover rozpłaszczył maszynę na zboczu
góry.
Ogon
dotknął ziemi pierwszy, następnie lewe skrzydło, które uderzyło w coś i
oderwało się. Ciężar prawego skrzydła przeważył samolot, przekrzywiając nas i
spełniając w pewnym sensie funkcję kotwicy. Mniej więcej wtedy Grover zgasił
silnik. Następną rzeczą, którą pamiętam, było wirowanie, dachowanie i
odrywający się ogon. A potem usłyszałem głośny trzask, krzyk Ashley, szczekanie
psa przelatującego w powietrzu. Śnieg uderzył mnie w twarz, a po nim nastąpił
odgłos łamanych gałęzi i zderzenie.
Ostatnim
obrazem, jaki pamiętam, była zielona plama nachodząca na błękitną poświatę GPS
- a na desce rozdzielczej rozbitego samolotu (...)
***
Nadciągające śnieżyce i silny mróz paraliżują ruch na lotnisku w Salt Lake City. Perspektywa wielogodzinnego oczekiwania na poprawę pogody zmusza dwoje przygodnych znajomych do wynajęcia awionetki. Ashley spieszy się na własny ślub, a Ben następnego dnia ma przeprowadzić ważną operację na Florydzie. Niestety samolot rozbija się na pustkowiu. Ashley i Ben muszą stoczyć wspólną walkę o przetrwanie. Czy pośród bólu, głodu, lęku i słabości zdołają pokonać góry odcinające ich od świata i te, które wyrastają pomiędzy nimi?
EKRANIZACJA 2017 /KLIKNIJ ZDJĘCIE/
TRAILER /KLIKNIJ ZDJĘCIE/