U ujścia Mermidonu, w miejscu gdzie rzeka wlewała się do Tęczowego Jeziora, wyrastała czarna sylwetka Strażnicy Południowej, nieprzenikniona i niema. Wody jeziora i rzeki pieścił wiatr, nie tykając jednak obelisku, jak gdyby jak najszybciej pragnął znaleźć się w jakimś bardziej przyjaznym miejscu. Powietrze wokół ciemnej wieży drżało, fale gorąca emanowały z kamienia, tworząc widmowe obrazy, które pierzchały i odpływały. Samotny myśliwy na skraju wody zerknął trwożnie w górę, kiedy mijał budowlę, i szybko poszedł dalej.
W jej wnętrzu uwijały się cieniowce pogrążone w upiornym milczeniu, skupione na swych zadaniach, zakapturzone, jakby pozbawione twarzy.
Rimmer Dall stał przy oknie, spoglądając na okrywającą się zmierzchem krainę i obserwując, jak bledną barwy ziemi, w miarę jak ze wschodu skrada się noc, aby nią zawładnąć.
Noc, nasza matka, nasza pociecha.
Stał z dłońmi splecionymi za plecami – sztywna sylwetka w ciemnych szatach, z kapturem zsuniętym z kościstej, rudobrodej twarzy. Wyglądał na surowego i pozbawionego wszelkich uczuć. Byłby zadowolony, gdyby go to obchodziło, ale już od dawna wygląd nie miał znaczenia dla pierwszego szperacza – od dawna nawet się nad tym nie zastanawiał. Jego powierzchowność się nie liczyła: mógł przybrać wygląd, jaki tylko zechciał. Liczyło się to, co płonęło w jego wnętrzu. To właśnie dawało mu życie.
Oczy Rimmera rozbłysły, kiedy wyobraził sobie, co nadejdzie pewnego dnia.
Spełnienie obietnicy.
Poruszył się nieznacznie, sam na sam z własnymi myślami w milczącej wieży. Pozostali nie istnieli dla niego, byli tylko widmami bez ciał. Poniżej, głęboko we wnętrznościach wieży, słyszał odgłos pracującej magii, cichy pomruk jej oddechu, bicie serca. Bezwiedne nasłuchiwanie stało się nawykiem przynoszącym ulgę skołatanemu umysłowi. Moc należała do nich – wydobyli ją z ziemi, oblekli w kształt i formę, nadali cel. Był to dar cieniowców i do nich tylko należał.
Pomimo druidów i całej reszty.
Usiłował zdobyć się na nikły uśmiech, ale usta nie posłuchały go i uśmiech zniknął w wąskiej linii zaciśniętych warg. Nagie palce lewej dłoni ściskały okrytą rękawicą prawicę. Moc za moc, siła za siłę. Na piersi Rimmera lśnił srebrny znak wilczej głowy.
Bum, bum, dudniła pracująca na dole magia.
Rimmer Dall odwrócił się do półmroku komnaty; nie tak dawno więził w niej Colla Ohmsforda. Teraz chłopak z Vale zniknął – uciekł, jak sam sądził; jednak naprawdę został wypuszczony i uwięziony w inny sposób. Ruszył na poszukiwanie swego brata, Para.
Tego, który władał prawdziwą magią.
Tego, którego dostanie Rimmer Dall.
Pierwszy szperacz odszedł od okna i usiadł przy drewnianym stole, a liche krzesło zatrzeszczało pod ciężarem zwalistej postaci. Dłonie złożył na blacie przed sobą i pochylił surową twarz.
Wszyscy Ohmsfordowie powrócili do czterech krain, wszyscy potomkowie Shannary, każde ze swojej wyprawy. Walker Boh wrócił z Eldwist pomimo przeszkód ze strony Pe Ella. Czarny Kamień Elfów został odzyskany, a jego magia zgłębiona Paranor został przywrócony do świata ludzi, a sam Walker Boh stał się pierwszym z nowych druidów. Z Morrowindl powróciła Wren Elessedil, przynosząc ze sobą Arborlon i elfy. Na nowo odkryła magię Kamieni Elfów, poznając tym samym swoją tożsamość i dziedzictwo. Wypełniono dwa z trzech zadań Allanona. Wykonano dwa z trzech kroków.
Ostatni miał rzecz jasna należeć do Para: odnalezienie Miecza Shannary, który ujawni całą prawdę.
Zabawy starców i duchów, rozmyślał Rimmer Dall. Zadania i wyprawy, poszukiwanie prawdy. No cóż. Znał prawdę lepiej od nich, a prawda była taka, że w ostatecznym rozrachunku nic się nie liczy, ponieważ magia jest wszystkim, a należy ona do cieniowców.
Złościło go, że pomimo tylu wysiłków, aby temu zapobiec, zarówno Paranor, jak i elfy powrócili do świata ludzi. Ci, których wysłał, aby przeszkodzili potomkom Shannary, ponieśli porażkę. Przypłacili to życiem, ale ich śmierć nie mogła złagodzić irytacji Rimmera. Być może powinien być wściekły – albo przynajmniej odrobinę zaniepokojony. Ale Rimmer Dall pewny był swojej mocy, panowania nad wydarzeniami i czasem, przekonany, że przyszłość nadal zależy od jego woli. Co prawda Teel i Pe Eli rozczarowali go, ale znajdą się inni.
Bum, bum, szeptała magia.
A więc...
Wargi Rimmera Dalia zacisnęły się. Potrzebował jedynie trochę czasu. Trochę czasu, aby pozwolić wypadkom, które już przygotował, ruszyć swoim torem, a wtedy będzie już za późno, bo druidzi i ich plany przestaną istnieć. Utrzymać Mrocznego Stryja i dziewczynę z dala od siebie nawzajem. Nie pozwolić im połączyć tego, co wiedzą. Nie pozwolić, aby zebrali siły.
Nie pozwolić, aby odnaleźli chłopaka z Vale.
Potrzebne było coś, co odwróci ich uwagę, co da im zajęcie. Albo jeszcze lepiej coś, co skończy z nimi. Armie, rzecz jasna, aby zmiażdżyć elfy i wolno urodzonych, żołnierze federacji i szperacze cieniowców oraz wszystko, co zdoła zebrać, aby ci głupcy raz na zawsze zniknęli z jego życia. A dla potomków Shannary z całą ich magią i zaklęciami druidów coś jeszcze, coś specjalnego.
Snuł te rozważania przez długie chwile, aż szary półmrok wokół niego zmienił się w noc. Na wschodzie wstał księżyc, przecinając swym sierpem czerń, a gwiazdy rozbłysły niczym srebrne główki szpilek. Ich blask przenikał ciemność komnaty, w której siedział pierwszy szperacz i przemieniał jego twarz w nagą czaszkę.
Tak, skinął wreszcie głową.
Mroczny Stryj opętany był myślą o dziedzictwie pozostawionym mu przez druidów. Trzeba wysłać kogoś, kto wykorzysta jego słabość, coś, co go zaniepokoi i zburzy jego pewność. Wyśle mu Czterech Jeźdźców.
I jeszcze dziewczyna. Wren Elessedil utraciła swego obrońcę i doradcę. Trzeba dać jej kogoś, kto wypełni tę pustkę. Jednego z wybranych Rimmera, kto ją pocieszy i ukoi jej ból, rozwieje obawy, a potem zdradzi i obedrze ze wszystkiego.
Pozostali nie byli poważnym zagrożeniem – nawet ten przywódca wolno urodzonych i góral. Bez spadkobierców Ohmsfordów nic nie zrobią. Jeśli Mroczny Stryj zostanie uwięziony w twierdzy Rimmera i skończy się krótkie panowanie królowej elfów, starannie snute plany ducha druida upadną. Allanon pogrąży się w wodach Hadeshornu wraz z resztą duchów ze swego rodu, odesłany w przeszłość, tam, gdzie jego miejsce.
Tak, pozostali byli bez znaczenia.
Ale i tak się z nimi rozprawi.
A jeśli nawet wszystkie wysiłki zawiodą, jeśli nie będzie mógł zrobić nic poza ściganiem ich, nękaniem, jak pies goniący swoją zdobycz, to wystarczy, skoro na końcu dusza Para Ohmsforda i tak wpadnie w jego ręce. Tylko tego potrzebował, aby położyć kres wszystkim nadziejom swoich wrogów. Tylko tego. Do przepaści było blisko, a chłopak już ku niej zmierzał. Jego brat stanie się kozłem ofiarnym, który doń zaprowadzi, przyciągnie niczym wilka na polowaniu. Coll Ohmsford już był we władzy zaklęcia Lustrzanego Całunu i stał się niewolnikiem magii, z której utkano opończę. Wykradł ją, aby się zamaskować, nie wiedząc, że tego właśnie oczekiwał Rimmer Dall, nie podejrzewając nawet, że opończa była śmiertelną pułapką, która obróci go ku mrocznym celom pierwszego szperacza. Coll Ohmsford będzie ścigał swego brata i zmusi go do walki. Uczyni tak, ponieważ Całun nie pozostawiał mu wyboru, zasiewając w nim ziarno szaleństwa, które mogła ukoić jedynie śmierć brata. Par będzie musiał walczyć. A ponieważ zabrakło mu magii Miecza Shannary, a zwykła broń nie powstrzyma cieniowca, w którego zmienił się jego brat, i ponieważ będzie się bał kolejnego podstępu, użyje magii pieśni.