Uśpiła mnie ta historia trochę... a miała taki potencjał.
Nie ma ona nic wspólnego ze szpitalem psychiatrycznym oprócz tego, że opowiadana jest przez najstarszą pacjentkę owego przytułku (bo tak go trzeba nazwać, z pewnością nie szpitalem). I to wszystko.
Opowieści są dwie: jedna - prawie stuletniej kobiety i druga - doktora, opiekującego się kobietą i mającego do niej sentyment.
W sumie poznajemy historię życia staruszki DO MOMENTU przyjęcia jej do szpitala.
Chaotyczne i takie bezkresne, snujące się wspomnienia mają swój urok, ale na mnie podziałały hipnotyzująco, tzn. sennie :)
I tylko cieszę się, że nie żyłam w tamtych czasach...
Dość wymagająca lektura, nie należąca do lekkich i przyjemnych, ale ciekawych.
MOJA OCENA: 6/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Relacja Roseanne
(pacjentka, Okręgowy Szpital Psychiatryczny w Roscommon, 1957 - ...)
Przy każdych narodzinach świat powstaje od nowa - mawiał mój ojciec. Zapominał dodać, że kończy się przy każdej śmierci. A może nie czuł takiej potrzeby, ponieważ przez dużą część życia pracował na cmentarzu.
*
Urodziłam się w miasteczku, w którym stale panował chłód. Nawet góry trzymały się od niego z daleka. Odnosiły się nieufnie do tego ciemnego miejsca nie mniej niż ja.
Przez miasteczko przepływała czarna rzeka i jeśli nie miała żadnego uroku dla istot ludzkich, to przynajmniej upodobały ją sobie łabędzie, zjawiały się nad nią stadami, nawet pływały po niej jak jakieś ptaki nurkujące.
Rzeka niosła śmieci do morza, kawałki rzeczy należących niegdyś do kogoś, które zabierała z brzegów, ciała też, choć rzadko, no i nieszczęsne noworodki, takie, które przynosiły wstyd, dziwne czasy. Rzeka, jej toń, bystry nurt, bardzo sprzyjały sekretom.
Miasteczko, o którym mówię, to Sligo.
Sligo stworzyło mnie i Sligo mnie zgubiło, ale przecież powinnam była wyrwać się spod władzy ludzkich miasteczek o wiele wcześniej i liczyć tylko na siebie. Te wszystkie okropieństwa i cierpienia, jakich zaznałam w życiu, zdarzyły się dlatego, że byłam młoda i sądziłam, iż to inni decydują o moim szczęściu czy nieszczęściu; nie wiedziałam, że można odgrodzić się murem z wyimaginowanych cegieł od niegodziwości i okrucieństw, od mrocznych sztuczek, które płata nam czas, i samej decydować o sobie.
Już mnie tam nie ma, teraz jestem w Roscommon. To stary dom, kiedyś był elegancką rezydencją, ale pomalowano go na kremowo i wstawiono do środka żelazne łóżka, a w drzwi wprawiono zamki.
To królestwo doktora Grene’a.
Doktor Grene to człowiek, którego nie rozumiem, ale się go nie boję. Nie wiem, jakiego jest wyznania, ale wygląda zupełnie jak święty Tomasz, z tą swoją brodą i wianuszkiem włosów wokół łysiejącego czubka głowy.
Jestem całkiem sama, poza tym miejscem nie ma na świecie nikogo, kto by mnie znał, moi bliscy, i tak niegdyś nieliczni, przede wszystkim moja matka, ten mały strzyżyk, wszyscy już odeszli. I moi prześladowcy też chyba w większości pomarli, a to dlatego, że jestem starą bardzo starą kobietą mogę mieć ze sto lat, chociaż nie wiem tego na pewno, nikt nie wie.
Jestem niedobitkiem, matuzalemem, nawet nie wyglądam już jak człowiek, wyglądam jak worek kości w brzydkiej spódnicy i bluzce, w płóciennym żakiecie, i siedzę tu, na swoim miejscu, jak pozbawiony głosu rudzik - nie, raczej jak mysz, która zdechła pod kominkiem, gdzie było jej ciepło, i spoczywa tam jak mumie w piramidach.
Nikt nawet nie wie, że mam swoją historię. W przyszłym roku, w przyszłym tygodniu, jutro, już mnie pewnie nie będzie, wsadzą mnie do najmniejszej trumny, jaką mają, a potem spuszczą do wąskiego dołu. Nie będę miała nad głową nagrobka, ale to nieważne. A może małe i wąskie jest wszystko, co ludzkie.
Wokół panuje cisza. Mam sprawną rękę i śliczny długopis z niebieskim wkładem,
dostałam go od mojego przyjaciela, pana doktora, bo powiedziałam, że podoba mi się ten kolor - nie jest to, prawdę mówiąc, zły człowiek, może nawet filozof - i mam też trochę kartek, które znalazłam w starej szafie, wśród innych niechcianych rzeczy, obluzowałam deskę podłogową i chowam te skarby pod nią. Na niepotrzebnym nikomu papierze - jest go w nadmiarze - spisuję historię swojego życia. Mam przed sobą czystą kartkę - wiele czystych kartek. Bo bardzo chciałabym zostawić świadectwo, ulotną szczerą relację o sobie, i jeśli Bóg da mi siłę, opowiem tę historię, zamknę ją pod deską podłogową a potem z radością sama spocznę pod murawą Roscommon.
(...)
Historia kobiety, której naiwność, pogoda ducha i fascynująca uroda skazały ją na życie w zamkniętych murach placówki psychiatrycznej. Licząca sobie około stu lat Roseanne Clear – tajemnicza staruszka, która trafiła do szpitala w młodym wieku i nigdy nie opuściła jego murów. Odizolowana od społeczeństwa kobieta pisze tajny dziennik, w którym opowiada o dramatycznym dzieciństwie i młodości w ogarniętej wojną domową Irlandii, o niewyjaśnionej śmierci ojca oraz małżeństwie z ukochanym mężczyzną, które stało się przyczyną jej tragedii.
EKRANIZACJA
/KLIKNIJ ZDJĘCIE/
TRAILER