Kosmetyka wroga Amélie Nothomb/Wróg doskonały film
"Ja wierzę we wroga. Dowody na istnienie Boga są niepewne i okropnie wysublimowane, dowody na jego władzę jeszcze bardziej liche. Dowodów na istnienie wroga wewnętrznego jest mnóstwo, a świadectwa jego władzy są wręcz druzgocące. Wierzę we wroga, ponieważ każdego dnia i każdej nocy napotykam go na swojej drodze. Wrogiem jest ten, kto od środka niszczy wszystko, co posiada jakąkolwiek wartość. Ten, kto ukazuje człowiekowi rozkład ukryty w każdym przejawie rzeczywistości. Ten, kto ujawnia mu nikczemność jego i jego przyjaciół. Ten, kto w piękny dzionek znajdzie zawsze znakomity powód, by go dręczyć. Ten, kto budzi w nim obrzydzenie do samego siebie."
Książka jest praktycznie niedostępna (antykwariaty, biblioteki i Allegro), za to dostępny jest film: Wróg doskonały.
Polecam najpierw obejrzeć film.
Dlaczego?
Ponieważ ekranizacja jest o wiele bardziej widowiskowa i zaskakująca niż tak króciutka powieść, o charakterze filozoficzno - psychologicznym.
W powieści dominuje spokój, ale też podskórny lęk, narastający pomału. Ale całość i tak jest statyczna. W filmie o wiele bardziej podobało mi się rozwiązanie końcowe, pozostawiające wiele dla buzującej wyobraźni, w książce temat się urywa na ostatniej kropce.
Także wyjątkowo - najpierw ekran potem papier. Thriller psychologiczny.
MOJA OCENA: 7/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Jeszcze tylko kosmetyka. Mężczyzna otwartą dłonią przygładził włosy. Reguły gry wymagały, by na spotkaniu ze swoją ofiarą prezentował się jak należy.
Jérôme Angust był już i tak zdenerwowany, kiedy głos stewardesy obwieścił, iż z przyczyn technicznych odlot samolotu opóźni się o czas bliżej nieokreślony.
Tylko tego brakowało, pomyślał.
Nienawidził lotnisk i perspektywa utkwienia na nie wiadomo ile w tej poczekalni doprowadzała go do rozpaczy.
Wyjął z torby książkę i ze złością zabrał się do czytania.
– Dzień dobry – usłyszał czyjś ceremonialny głos.
Ledwo uniósł głowę, z odruchową uprzejmością odpowiadając: „dzień dobry”.
Mężczyzna usiadł obok.
– Irytujące są te spóźnienia samolotów, nieprawdaż?
– Mmh – mruknął.
– Gdyby choć było wiadomo, jak długo przyjdzie czekać, można by sobie jakoś zorganizować ten czas.
Jérôme Angust przytaknął skinieniem głowy.
– Dobra książka? – spytał nieznajomy. No nie, pomyślał Jérôme, w dodatku będzie mi się naprzykrzał jakiś nudziarz.
– Hmm – burknął z miną mówiącą: „Spadaj, człowieku!”.
– Szczęściarz z pana. Ja tam nie potrafię czytać w miejscu publicznym.
Więc przeszkadza tym, którzy potrafią, westchnął w duchu Angust.
– Nienawidzę lotnisk – ciągnął tamten. (Ja też, i to coraz bardziej, pomyślał Jérôme). – Naiwni wyobrażają sobie, że na lotnisku spotyka się podróżnych. Cóż za romantyczny błąd!
Wie pan, jakiego rodzaju ludzi się tu spotyka?
– Natrętów? – zgrzytnął zębami Jérôme, nadal udając, że czyta.
– Nie – odrzekł tamten, zupełnie nie biorąc tego do siebie. – Podróżujących służbowo urzędasów. A podróż służbowa jest do tego stopnia zaprzeczeniem podróży, że w ogóle nie powinno się jej nazywać podróżą. Należałoby ją określać raczej mianem „delegacji handlowej”. Nie wydaje się panu, że byłoby to właściwsze?
– Ja podróżuję służbowo – oświadczył dobitnie Angust, sądząc, że nieznajomy zrozumie swoją gafę.
– Nie musi pan mówić, to od razu widać.
I w dodatku cham! – fuknął w duchu Jérôme.
Ale ponieważ tamten pogwałcił zasady uprzejmości, uznał, że i on może ją sobie darować.
– Proszę pana, czy nie dociera do pana, że nie mam ochoty z panem rozmawiać?
– A to czemu? – spytał chłodno nieznajomy.
– Ponieważ czytam.
– Wcale nie.
– Słucham?
– Nie czyta pan. Być może wydaje się panu, że pan czyta. Ale nie na tym polega lektura.
– Proszę pana, nie mam najmniejszej ochoty wysłuchiwać żadnych głębokich uwag na temat lektury. Pan mnie po prostu denerwuje. Nawet gdybym nie czytał, i tak nie chciałbym z panem rozmawiać.
– Od razu widać, kiedy ktoś czyta. Człowiek, który czyta – naprawdę czyta – jest nieobecny duchem. A pan był obecny.
– Gdyby pan wiedział, jak bardzo tego żałuję! Zwłaszcza od chwili kiedy pan się zjawił.
– Fakt, życie pełne jest różnych drobnych przykrości, czyniących je niedorzecznym.
Takie właśnie błahe przeciwności losu w o wiele większym stopniu niż sprawy metafizyczne stanowią o absurdzie istnienia.
– Tę swoją filozofię dla ubogich może pan sobie…
– Niechże się pan nie zachowuje niegrzecznie.
– To pan się tak zachowuje, panie…
– Texel. Textor Texel.
– Słucham?
– Przyzna pan, że łatwiej rozmawiać z kimś, kto się przedstawił.
– Przecież mówiłem, że nie chcę z panem rozmawiać!
– Czemu jest pan taki agresywny, panie Jérôme Angust?
– Skąd pan zna moje nazwisko?
– Z etykietki na pańskim bagażu. Jest tam również pański adres.
Angust westchnął.
– No dobrze, o co panu chodzi?
– O nic. Chcę porozmawiać.
– Nie cierpię ludzi, którzy chcą rozmawiać.
– Żałuję, ale nie może mi pan w tym przeszkodzić; rozmowa nie jest zabroniona.
Napastowany wstał i przesiadł się o pięćdziesiąt metrów dalej. Próżny trud; jego prześladowca ruszył w ślad za nim i usadowił się obok.
Jérôme ponownie wstał i przesiadł się na puste miejsce między dwoma zajętymi, sądząc, że nareszcie będzie miał spokój. To jednak zdawało się zupełnie nie przeszkadzać jego strażnikowi, który stanąwszy przed nim, na nowo ruszył do ataku.
– Ma pan kłopoty w pracy?
– Zamierza pan rozmawiać ze mną przy ludziach?
– A co w tym złego?
Angust znowu wstał i wrócił na poprzednie miejsce; skoro ten natręt musi go upokarzać, lepiej obejść się bez widzów.
– Ma pan kłopoty w pracy? – powtórzył pytanie Texel.
– Niepotrzebnie pan pyta. Bo i tak nie odpowiem.
– Dlaczego?
– Nie mogę panu zakazać mówienia, ponieważ nie jest to zabronione. Ale pan nie może mnie zmusić do odpowiedzi, ponieważ nie jest to obowiązkowe.
– Niemniej właśnie mi pan odpowiedział.
– By od tej chwili tym bardziej zamilknąć.
– W takim razie ja opowiem panu o sobie.
– Należało się tego spodziewać.
– Jak już mówiłem, nazywam się Texel. Textor Texel.
– Przykro mi.
– Uważa pan to nazwisko za dziwaczne?
– Uważam spotkanie z panem za niezmiernie przykre.
– Jednakże moje nazwisko nie jest takie znów dziwaczne. Texel to nazwisko rodowe równie dobre jak inne, świadczące o moim holenderskim pochodzeniu. Texel – to brzmi ładnie. Co pan o tym sądzi?
– Nic.
– Oczywiście z Textorem jest już pewien problem. A przecież to imię o szlachetnym rodowodzie. Czy pan wie, że było to jedno z wielu imion Goethego?
– Biedny człowiek.
– Wcale nie; Textor to całkiem niezłe imię.
– Jakie to przykre mieć z panem cokolwiek wspólnego, choćby tylko imię.
– Uważa się, że imię Textor jest brzydkie, lecz gdy się nad tym zastanowić, nie różni się ono aż tak bardzo od słowa „tekst”, któremu trudno cokolwiek zarzucić. Jak pan sądzi, jaka może być etymologia tego imienia?
– Kara? Pokuta?
– O, czyżby miał pan coś na sumieniu? – spytał nieznajomy z osobliwym uśmieszkiem.
– Bynajmniej. Sprawiedliwość nie istnieje; ofiarami padają zawsze niewinni.
– Tak czy inaczej pańska interpretacja jest wydumana. Imię Textor pochodzi od „tekstu”.
– Gdyby pan wiedział, jak mało mnie to interesuje.
– A słowo „tekst” wywodzi się od łacińskiego czasownika texere, co znaczy „tkać”. Gdyż tekst to przede wszystkim tkanie słów. Ciekawe, prawda?
– Czyli że pana imię znaczy „tkacz”?
– Ja upatrywałbym w nim raczej tego drugiego, szlachetniejszego znaczenia: „redaktor”, czyli „ten, który tka tekst”. Szkoda, że z takim imieniem nie zostałem pisarzem.
– W rzeczy samej, szkoda. Zamazywałby pan papier, zamiast dręczyć swoim ględzeniem nieznajomych.
– Zatem moje imię jest piękne. Problem powstaje dopiero wtedy, gdy zestawi się je z moim nazwiskiem; trzeba przyznać, że Textor Texel brzmi nie najlepiej.
– Pasuje do pana jak ulał.
– Textor Texel – ciągnął mężczyzna, akcentując trudności z wymówieniem tych wszystkich „x” i „t”. – Zastanawiam się, co też strzeliło do głowy moim rodzicom, żeby mnie tak nazwać.
– Trzeba ich było o to zapytać.
– Moi rodzice zmarli, gdy miałem cztery lata, zostawiając mi w spadku tę zagadkową tożsamość niczym przesłanie, którego sens powinienem sam rozgryźć.
– Niech go pan rozgryza beze mnie.
– Textor Texel… Z czasem, przyzwyczaiwszy się do wymawiania tych skomplikowanych zgłosek, człowiek przestaje zauważać istniejący między nimi dysonans, a zaczyna dostrzegać w tym osobliwym nazwisku niejakie piękno: Textor Texel, Textor Texel, Textor…
– Długo jeszcze będzie się pan tym pięknem napawał?
– A zresztą, jak pisał lingwista Gustave Guillaume: „Rzeczy miłe dla ucha to te, które miłe są dla ducha”.
– Czy istnieje jakiś sposób na ludzi pańskiego pokroju? Zamknąć się w toalecie?
– Nic by to nie dało, drogi panie. Znajdujemy się na lotnisku; tutejsze toalety nie są dźwiękoszczelne. Poszedłbym za panem i nadal by mnie pan słyszał, tyle że przez drzwi.
– Dlaczego pan to robi?
– Bo mi się podoba. Zawsze robię to, na co mam ochotę.
– Ja natomiast mam ochotę zdrowo panu przyłożyć.
– No to ma pan pecha, bo to zabronione. Ja osobiście najbardziej lubię szykany dozwolone. Są o tyle zabawniejsze, że ofiar nie chroni przed nimi prawo.
– Nie ma pan w życiu bardziej szczytnych ambicji?
– Nie.
– A ja tak.
– Nieprawda.
– Co pan może o tym wiedzieć?
– Jest pan człowiekiem interesu. Pańskie ambicje sprowadzają się głównie do pieniędzy.
To niewiele.
– Lecz przynajmniej nikomu nie zatruwam życia.
– Z pewnością jest taka osoba, którą pan nęka.
– Nawet gdyby – kimże pan jest, by mi to wytykać?
– Jestem Texel. Textor Texel.
– Tyle już wiemy.
– Jestem Holendrem.
– Holender lotnisk. Ma się takich latających Holendrów, na jakich się zasługuje.
– Latający Holender? To gówniarz. Głupkowaty romantyk napastujący same tylko kobiety.
– Podczas gdy pan napastuje mężczyzn.
– Napastuję tylko tych, którzy mnie inspirują. Pan zaś jest niezwykle inspirujący, panie Angust. Nie wygląda pan na człowieka interesu. Tkwi w panu pewien niezamierzony element uległości. To mnie wzrusza.
– Myli się pan; nie jestem uległy.
– Chciałby pan tak o sobie myśleć. Otoczenie, w jakim pan żyje, nie zdołało jednak uśmiercić w panu młodego człowieka otwartego na świat, ale tak naprawdę trawionego ciekawością. Nie może się pan doczekać, żeby poznać mój sekret.
– Ludziom pańskiego pokroju zawsze wydaje się, że inni są nimi niezwykle zainteresowani.
– Co gorsza, mają rację.
– Więc proszę, niech pan spróbuje mnie zabawić. Zawsze to jakiś sposób na zabicie czasu.
Jérôme zamknął książkę i splótł ręce. Zaczął przyglądać się natrętowi niczym uczestnik konferencji wpatrujący się w prelegenta.
– Nazywam się Texel. Textor Texel.
– To jakiś refren…?
– Jestem Holendrem.
– Sądzi pan, że o tym zapomniałem?
– Niedaleko zajdziemy, jeśli będzie mi pan wciąż przerywał.
– Wcale nie jestem pewny, czy chciałbym z panem zajść daleko.
– A skąd pan może o tym wiedzieć! Zyskuję przy bliższym poznaniu. Wystarczyłoby mi przytoczyć kilka epizodów z mojego życia, żeby pana o tym przekonać. Na przykład kiedy byłem mały, uśmierciłem człowieka [...]
***
Akcja książki dzieje się na paryskim lotnisku i trwa niespełna dwie godziny. Do oczekującego na opóźniony samolot do Barcelony Jeromea Angusta dosiada się obcy człowiek. Mimo nieskrywanej niechęci Angusta nawiązuje z nim rozmowę. Od słowa do słowa wychodzi na jaw, że ówże natręt, który przedstawia mu się jako Textor Texel, jest świetnie zorientowany w jego życiu, w tym w różnych najintymniejszych i najgłębiej skrywanych dotychczas zdarzeniach. Wie na przykład to, że 20 lat temu Angust... Drogi Czytelniku musisz to przeczytać!
***
AUTOR