"Każdego wieczora marzę, że ocknę się gdzieś indziej [...] Gdzieś musi być takie miejsce. Nawet nie umiem go sobie wyobrazić. Marzenia. Próżne marzenia bezwładnej kupy mięsa, którą jestem."
Nie skusił mnie opis okładkowy.
Skusiła mnie recenzja na insta.
A właściwie jedno słowo: mrok. Moje słowo - hasło.
No więc przeczytałam. I faktycznie - jest mrok. Mrok duszy. Mrok beznadziejnej egzystencji. Właściwie to mogłabym nawet zaryzykować stwierdzenie, że uwidocznił się w tej opowieści nowy gatunek: realizm ponury.
"Czego zapragnę? Zniknąć? Umrzeć? Uciec? Żadnej z tych rzeczy nie jestem w stanie zrobić."
Bardzo dojrzała, osobista historia. Dołująca, ale też pozwalająca się cieszyć (mi) z tego, co mam i pozwalająca docenić urok życia codziennego.
Barwa tej powieści?
Szarość.
POLECAM, nie tylko malkontentom.
MOJA OCENA: 7/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
***
Problematyka powieści ogniskuje się wobec trzech tematów: zagadnienia ludzkiej świadomości, problemu niepełnosprawności i wykorzenienia społecznego. Powieść jest literacko wyrażoną polemiką z utartymi interpretacjami powyższych zagadnień.
Jest rok 2040. W niewielkim domu opieki na Wyspie mieszkają dwaj mężczyźni: sparaliżowany i podłączony do respiratora Steven i jego opiekun Daniel. Są emigrantami, którzy przyjechali przed laty, aby rozpocząć „nowe życie”. Pewnego dnia odwiedza ich urzędniczka z organizacji dobroczynnej, sprawiając, że ich życie ulega nieoczekiwanej przemianie. Stają przed koniecznością zmierzenia się ze swoją przeszłością i określeniem swojego miejsca w teraźniejszości.
Autor opatrzył swoją powieść mottami, które wskazują na dwie znane książki o zbliżonej tematyce: „Śmierć Artemia Cruz” – Carlosa Fuentesa oraz „Powolnego człowieka” – Johna Maxwella Coetzee i określił ją „anty-thrillerem psychologicznym”.
AUTOR
↓