Runa Vera Buck
"Mroczne początki psychiatrii..."
Eufemizm.
To horror był, a nie mrok.
Strasznie, STRASZNIE było żyć w tamtej epoce...
Czytając tą powieść, włos mi się jeżył na głowie i to nie ze względu na wątek kryminalny, tylko na opisy.
Opisy przypadków psychiatrycznych.
A najbardziej opisy metod ich "leczenia".
Makabra z masakrą...
A wszystko to w "szpitalu" Salpêtrière.
"Salpêtrière może i było najsłynniejszym szpitalem w całej Francji, może i najnowocześniejszym, lecz nic nie mogło ukryć faktu, że w całej tej nowoczesności leżały blisko cztery tysiące chorych, starych i obłąkanych, którzy jęczeli, bo umierali, albo płakali, bo jeszcze żyli."
Pamiętam, że przy oglądaniu serialu Penny Dreadful byłam wstrząśnięta fragmentami, pokazującymi metody, mające na celu "ulżenie" pacjentom, ale ten tekst przebił nawet je...
I te totalnie bzdurne teorie...
"... skoro psychika jest czymś fizycznym, to musi istnieć możliwość przeprowadzenia na niej operacji (...)"
Matulu! Wg nich każda kobieta powinna być leczona... Terminy, takie jak: histeria kobieca, psychoza onanistyczna, prasowanie jajników, kąpiele w zamkniętych wannach z lodowatą wodą, wycinanie łechtaczki przyprawiały mnie o gęsią skórkę, a sposoby ich "leczenia"...
Ale, jak twierdził tamtejszy "specjalista":
"Dopiero dziś, w raz z postępem nowoczesnej medycyny, jesteśmy w stanie rozpoznać prawdziwą przyczynę schorzenia i udostępnić pacjentce odpowiednią terapię."
Tak, tak, ja wiem, że trzeba było się uczyć, ale to przechodzi wszelkie pojęcie.
I choć jest to historia fikcyjna, to jednak szpital ten istniał naprawdę, Dr Charcot istniał naprawdę i tylko niebiosa wiedzą, co tam się działo...
Była to wylęgarnia sadystów w białych kitlach... Może i nie wszyscy, ale chyba wszyscy z czasem zamieniali się tam w psychicznie chore jednostki.
Sama opowieść chwilami jest nużąca, dlatego ocena niżej, bo za samą tematykę powinna ona wynosić 10/10.
Opowieści jest kilka. Poznajemy różne punkty widzenia i rożne historie, które powoli łączą się w całość.
Paryż 1884. W klinice neurologicznej Salpêtrière, dr Charcot eksperymentuje z histerycznymi pacjentami. Jego pokazy hipnozy przyciągają turystów z całej Europy. Jest prawdziwym "szołmenem" - jego widowiska "lecznicze" są prawdziwą sensacją.
Ale pewnego dnia trafia do niego Runa, dziewięcioletnia dziewczynka, która jest odporna na wszystkie metody "leczenia" i działania doktora. Nie reaguje tak, jak powinna reagować. Jest bierna. I oporna. Nieugięta.
Jori Hell, szwajcarski student medycyny, wyczuwa w tej sytuacji swoją szansę zdobycia tytułu doktora, i /także z osobistych pobudek/ proponuje to, co dotąd było nie do pomyślenia: jako pierwszy lekarz chce "wyciąć szaleństwo" z mózgu pacjenta.
A tym pacjentem ma być właśnie Runa.
Jest też postać dociekliwego byłego policjanta, Monsieur Lecoqa, który mimowolnie zostaje wplątany w rozwikłanie zagadki zniknięcia pewnej bogatej kobiety, z tajemniczym dzieckiem u boku...
Jest też postać chórzysty Maxime Chevrier - poety, który zostaje zainspirowany pewnym tajemniczym śpiewnikiem, znalezionym w kościele, zapisanym dziwnymi literami, rysunkami i runami... To on spisuje całą historię.
Jest i rodzeństwo, z którego dociekliwa młodsza siostra sprowadza niebezpieczeństwo na resztę, ale i pomaga uzupełnić braki w tej koszmarnej układance...
Jest tajemnica. Jest śledztwo. Są zabójstwa.
I jest Runa.
MOJA OCENA: 7/10