"Intuicja to nic innego jak skoncentrowane doświadczenie."
Bardzo inteligentny i pełen szczegółów, niebanalny thriller kryminalny.
Początkowo trochę monotonny i nudnawy, ale to chyba kwestia przyzwyczajenia do stylu narracji. Potem coraz lepiej - mnóstwo drobiazgów, mniej akcji, więcej główkowania - czytelnik stara się rozwikłać sprawę razem z głównymi bohaterami i również z nimi jest wodzony za nos.
Bardziej ambitna lektura, wymagająca skupienia., nie każdemu przypadnie do gustu:)
MOJA OCENA: 8/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
1
LIŚCIE OSIKI DRŻĄ. Słyszy to, chociaż biegnie, jak jeszcze nigdy w życiu, przez trawę sięgającą mu do piersi.
Kiedy łąka się rozszerza, szmer jest wyjątkowo intensywny. Przystaje. Nagle dźwięk robi się tak natarczywy, jakby do jego świata chciał przeniknąć ktoś z innej epoki. Chwieje się na nogach, a szmer znów słabnie. Odzyskuje równowagę i orientuje się, że powiewające złote włosy prawie zniknęły mu z oczu w wysokiej trawie. Musi jeszcze bardziej się wytężyć, żeby nie stracić gruntu pod nogami.
Jest letni dzień, jeden z tych, które zdarzają się o wiele za rzadko. Lekkie jak piórka chmury delikatnie przecinają błękitne niebo, a każde źdźbło połyskuje innym odcieniem zieleni.
Biegli długo. Najpierw coraz bardziej opustoszałą drogą z przystanku autobusowego, potem przez łąkę, a teraz w oddali zamajaczyła mu połyskująca woda.
Wie, że jeśli ma dojrzeć hangar na łodzie, nie może biec tak szybko. Wie, że hangar jest gdzieś tam, schowany wśród drzew na brzegu. Zielonobrunatny, brzydki, naprawdę fantastyczny.
Złote, falujące włosy zwalniają. Odwracają się, a on wie, że zaraz się zdziwi. Nigdy nie przestał się dziwić i nigdy nie przestanie. Kiedy kanciasty profil powoli ukazuje się jego oczom, słyszy to znowu.
W pobliżu nie ma żadnych osik. Mimo to nie dociera do niego nic poza szumem liści. Potem szum przechodzi w szept, a szept przeradza się w pieśń.
Ktoś tam jest i czegoś od niego chce.
Nagle stają oko w oko.
Nadal czuje, że nie może złapać tchu.
2
Niedziela, dwudziesty piąty października, godz. 10:14
LIŚCIE OSIKI DRŻAŁY. Pociemniałe niebo zwiastujące deszcz skojarzyło mu się ze średniowieczem, a szmer, głośniejszy niż zwykle, zdawał się przenikać przez drgające listowie. Berger potrząsnął głową, odpędził wszystkie nieproszone wrażenia i zmusił się, żeby opuścić wzrok i nie patrzeć na czubki drzew. Poczuł za plecami drewnianą ścianę. Szorstki dotyk spróchniałego drewna, które gwałtownie odzyskało surowy chłód.
Rzucił okiem na ruiny dwóch pozostałych domków, w miarę widoczne w zapadającym zmierzchu. Przy każdym kucało dwóch kolegów. Wszyscy mieli ociekające wodą kamizelki kuloodporne i pistolety w rękach. Skupiali na nim wzrok. Czekali na sygnał. Odwrócił się i zobaczył szeroko otwarte sarnie oczy. Łzy spływały po twarzy Deer, jakby cała jej głowa była jednym wielkim płaczącym okiem.
Sześciu gliniarzy wśród ruin, w ulewnym deszczu.
Berger wyjrzał zza rogu. Mały domek był niewidoczny. Widzieli go, kiedy przemykali od strony bocznej drogi i rozbiegali się w różne strony. Teraz był pochłonięty przez deszcz.
Wziął głęboki wdech. To było nieuniknione.
Skinął głową w stronę najbliższej ruiny. Dwaj mężczyźni, pochyleni, w szalejącej ulewie przemknęli do środka. Kolejne skinienie w inną stronę i następna dwójka zniknęła w środku czegoś, co wyglądało jak jaskrawoczerwona maź. On ruszył jako ostatni. Czuł za sobą oddech, który lada chwila mógł się przerodzić w szloch. W zasięgu wzroku nadal nie było żadnego domu.
Jeden po drugim biegnący koledzy chronili się przed deszczem. Cztery przygarbione postaci, które, choć widział tylko ich plecy, emanowały szczególną powagą.
Dom, kawałek po kawałku, wyłaniał się zza zasłony deszczu. Ciemnoczerwony z białymi narożami. Czarne rolety, ani śladu życia. I deszcz, który nie chciał odpuścić.
Teraz był już blisko. Blisko wszystkiego. Może nawet blisko końca.
Wiedział, że nie wolno mu tak myśleć. Teraźniejszość była wszystkim. Tu i teraz. Nigdzie indziej, w żadnym innym czasie.
Zebrali się pod schodami pożółkłej werandy z odpadającą farbą. Dwie rynny wypluwały im na stopy kaskady wody. Teren był podmokły. Spojrzenia wszystkich znów spoczęły na nim. Policzył. Cztery pary plus oddech Deer za plecami. Dał jej znak, żeby przeszła naprzód. Spoglądał w dziesięcioro oczu. Skinął głową. Dwóch mężczyzn skręciło w stronę schodów. W jasnozielonych oczach niższego błyszczała adrenalina. Wyższy miał w ręku narzędzie do wyważania drzwi.
Berger ich powstrzymał.
– Pułapki – przypomniał szeptem (...)
***
Nazywa się Ellen Savinger i zaginęła trzy tygodnie temu. Sam Berger ma złe przeczucia, ale koledzy ze sztokholmskiej policji twierdzą, że skoro nie ma ciała, nie ma przestępstwa. Gdy Sam nawiązuje kontakt z tajemniczą Nathalie Fredén, która może coś wiedzieć w sprawie Ellen, dochodzenie przybiera na sile i zaczyna obejmować również przeszłość Sama.
Pustkowia, powieść o zawrotnie szybkiej akcji, pełna pułapek i kryjówek, ukazuje zupełnie nowe oblicze Arnego Dahla. To także debiut pary detektywów - Sama Bergera i Molly Blom.