Nie oceniam, bo nie doczytałam...
To nie jest lektura dla mnie.
MOJA OCENA: -
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
ROZDZIAŁ I
Marcin Cieślar postawił na stoliku kupioną przed chwilą kawę, usiadł i z przyzwyczajenia przyjrzał się otaczającym go ludziom.
W kawiarnianym ogródku nie było tłoku, może dlatego, że maj w tym roku bardziej przypominał kwiecień. Z dnia na dzień temperatura potrafiła spaść o ponad dziesięć stopni, po to tylko, by nazajutrz znów się podnieść. Może druga połowa miesiąca będzie lepsza?
Jeden ze stolików okupowała grupka nastolatków racząca się przedziwną kombinacją lodów owocowych i coli, wymieszanych w jednym pucharku i tworzących obrzydliwie prezentującą się maź. Przy kolejnym pani pretendująca do miana gorącej czterdziestki wściekłym szeptem pouczała siedzącą obok dziewczynę:
– Nie mów do mnie „babciu”! Tyle razy cię o to prosiłam! I tak nikt nie uwierzy, że jestem tak stara, żeby być babcią dwudziestoletniej dziewuchy, wyglądam co najwyżej na czterdzieści lat.
Kobieta miała wymyślny makijaż. Obcisłe spodnie rurki i falbaniasta, króciutka bluzeczka z dekoltem „na dwanaście osób”, odsłaniająca wałek tłuszczu nad paskiem spodni, nie były w stanie odjąć jej lat.
Marcina doleciał stłumiony chichot. Przy stoliku z lewej siedziała trzydziestoletnia może kobieta z nastoletnim, uderzająco do niej podobnym chłopcem. Miała smagłą cerę i przepiękne włosy, długie, gęste i smoliście czarne, na skrętach połyskujące grafitem. Chłopiec miał ten sam kolor włosów, tyle że jego były proste. Oczu kobiety nie widział, gdyż nosiła przeciwsłoneczne okulary, ale chłopak miał oczy jak dwa węgle i Marcin był pewien, że ona ma takie same.
– Rycząca czterdziestka – usłyszał roześmiany głos kobiety.
Chłopiec ponownie zachichotał.
– Prędzej wyjąca pięćdziesiątka – odparł – ale bardziej mi wygląda na jęczącą sześćdziesiątkę!
– Historia nawigacji nie uczy o jęczących sześćdziesiątkach, mój dobry Dominiku.
– Tylko dlatego, że żaden z wielkich nawigatorów nigdy nie zawitał w Wiśle w ogródku u Szturca! Mamo, musimy iść…
Marcin zamyślił się. Kobieta przypominała mu kogoś. Nawet bardzo przypominała, ale nie mógł sobie przypomnieć ani osoby, ani okoliczności. Miał jedynie głębokie przeświadczenie, że nie było to nic przyjemnego. Dyskretnie zrobił jej zdjęcie komórką, tak na wszelki wypadek.
Bezwiednie ruszył za oddalającą się parą. Widział, jak na parkingu wyjmują z samochodu torbę i plecak, jak ładują to do bagażnika stojącego opodal autokaru, jak żegnają się uściskami. To ostatnie go zadziwiło – chłopak był w wieku, który zazwyczaj wykluczał okazywanie uczuć rodzicom.
Autokar ruszył, kobieta wróciła do samochodu, suzuki sx4 z napędem na cztery koła. Marcin zanotował w pamięci numer rejestracyjny z literami PKR.
Kobieta zdjęła żakiet, wrzuciła go na tylne siedzenie i poszła w stronę centrum. Ruszył za nią, wyzywając się w myślach od porąbanych stalkerów, ale zaraz wytłumaczył sobie, że przecież musi wrócić do pracy, czyli i tak iść w tamtym kierunku. Grunt to dorobić sobie dobrą ideologię…
Na drodze kobiety stanął podstarzały lowelas, który z racji posiadania kilku lokali gastronomicznych i tłustego konta bankowego uważał się za dar od Boga dla każdej kobiety.
– Dzień dobry, pani Zenuniu – zaczął się ślinić nad jej ręką.
Marcin zauważył na jej twarzy grymas niechęci i obrzydzenia. Widocznie dla niej Andrzej Wantulok darem bożym nie był.
– Dzień dobry – odpowiedziała lodowatym tonem – i do widzenia, śpieszę się.
– Do czego? – zdziwił się. – Przecież wysłała pani syneczka na wycieczkę i została sama, to do czego się tu śpieszyć?
– Do pracy. Są tacy, panie Wantulok, którzy muszą zarabiać na życie.
– Pani sobie żartuje. Wszyscy wiedzą, że dostała pani taaaki spadek, to po co pracować? Poza tym pani wcale nie jeździ do pracy, tylko siedzi w domu. Męża też pani nie ma, żeby koło niego robić. Nuda! Zabiorę panią do siebie, zrobimy imprezkę…
– To zróbcie – odwarknęła. Była wyraźnie wściekła. – Ale beze mnie. Ja nie mam czasu ani na takie głupoty, ani na pana towarzystwo!
– Ja dużo mogę – zaczął rozzłoszczony, ale mu przerwała.
– Podobno wcale nie tak dużo, jak by pan chciał – zakpiła. – Niektóre panie były ponoć bardzo zawiedzione…
– Ty parszywa krowo! – wysyczał. – Jak cię dorwę, to…
– To co pan zrobi, panie Wantulok? – spytał uprzejmie Marcin, który zafascynowany wymianą zdań zdążył podejść dość blisko. – Niech pan dokończy, może wyjdzie z tego całkiem zgrabna groźba karalna.
– No co pan, przecież to było tylko takie gadanie. – Wantulok nerwowo zatarł dłonie. – Do widzenia państwu…
Okręcił się na pięcie i szybko odszedł. Kobieta spojrzała na Marcina z niechęcią.
– Dziękuję, ale nie byłam damą w opałach, rycerz nie był mi potrzebny.
– Zapewne, jednakowoż jestem tu, by służyć i bronić… tak chyba mówią w amerykańskich serialach, prawda?
– Pan jest policjantem? – zdziwiła się.
– Komisarz Marcin Cieślar – przedstawił się.
– Zena Branicka – powiedziała i podała mu rękę.
Kiedy ujął jej dłoń, poczuł się tak, jakby poraził go prąd, a cała krew popłynęła mu najpierw do nóg, potem do głowy, by wreszcie umiejscowić się w zupełnie innym, niezbyt fortunnie wybranym miejscu.
(...)
***
Uwaga! Jest to poprawione i rozszerzone wydanie Cienia Sprzedawcy Snów.
Sprzedałem jej sen. Cudowny, wieczny sen. Przedtem grzeszyła, teraz śpi szczęśliwa. Odkupienie poprzez cierpienie, sen przez śmierć.
Sprzedawca Snów jest seryjnym zabójcą. Atakuje raz w roku, a jego ofiarami są młode kobiety − do tego stopnia różniące się wyglądem i osobowością, że ich wybór wydaje się zupełnie przypadkowy. Zabija je z niezwykłą brutalnością.
Nadkomisarz Konrad Procner i komisarz Marcin Cieślar próbują rozwikłać zagadkę Sprzedawcy Snów i doprowadzić do jego ujęcia. Niestety nie jest to łatwe, gdyż morderca zdaje się nieuchwytny. Po każdym dokonanym zabójstwie na miejscu zbrodni pozostawia tajemniczy list, który stanowi jedyny trop wiodący do schwytania go. Śledztwo nabiera rozpędu, gdy policjanci poznają dwie niezwykłe kobiety, Zenę i Petrę. Jak się później okazuje, obie panie związane są w jakiś sposób ze sprawą Sprzedawcy Snów…
ZGARNIJ EBOOKA Z