"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Teatr złoczyńców Melanie Rio


- Nie mówicie tego głośno, jeśli nie chcecie. Ale pięć minut temu, kiedy myśleliśmy, że nie żyje, co czuliście? (...)
Na końcu języka poczułem przymus, by wyznać, że w tej niebezpiecznej chwili, kiedy myślałem, że nie żyje, tak naprawdę ogarnęła mnie tylko ulga.


Bardzo dobry kawał świetnej historii!

Byłoby wyżej, bo klimat aż wycieka /podobny do Tajemnej historii Donny Trat/, ale mnie osobiście drażniły nieco te wstawki z Szekspira i wydłużały czytanie /nie znoszę utworów wierszowanych/, choć doceniam to nietypowe urozmaicenie.

Już od pierwszej strony historia wciąga na maxa.
Bardzo tajemnicza, a zarazem bardzo wzruszająca i głęboka historia o miłości, przyjaźni, poświęceniu, gdzie zbrodnia jest tylko tłem.
Czyjej miłości? Czyim poświęceniu? Czyjej śmierci?

Nie spojleruję tylko gorąco zachęcam do przeczytania tej książki!


MOJA OCENA: 8/10

PRZECZYTAJ FRAGMENT!


PROLOG


Siedzę z rękami przykutymi do stołu i myślę: 

Tajemnic mego więzienia nie mogę
Wyjawić – gdybym mógł, najmniejszy szczegół  
Tej opowieści byłby ci torturą. 

Strażnik przy drzwiach obserwuje mnie, jakby czekał, że coś się wydarzy.
Wchodzi Joseph Colborne. Posiwiał, ma teraz prawie pięćdziesiąt lat. Przez dziesięć lat co kilka tygodni patrzyłem zaskoczony, jak się starzeje. Siada naprzeciwko mnie, splata dłonie i mówi:
– Oliver.
– Joe.
– Słyszałem, że rozpatrzono pozytywnie twój wniosek o przedterminowe zwolnienie. Gratuluję.
– Podziękowałbym, gdybym myślał, że mówisz to szczerze.
– Wiesz, że według mnie nie powinieneś tu być.
– To nie oznacza, że według ciebie jestem niewinny.
– Nie. – Wzdycha i spogląda na zegarek – ten sam, który nosił już w dniu, gdy się poznaliśmy – jakbym go nudził.
– To po co tu przyszedłeś? – pytam. – Ten sam spektakl co dwa tygodnie?
Ściąga brwi w płaską czarną linię.
– To się, kuźwa, nazywa widzenie.
– Możesz zabrać chłopca z teatru i tak dalej.
Kręci głową jednocześnie rozbawiony i rozdrażniony.
– No i? – pytam.
– Co no i?
– Szubienica – to dobre! A dlaczego dobre? Bo dobrze robi tym, co źle robią – odpowiadam, pragnąc zasłużyć na jego rozdrażnienie. – Po to tu przyszedłeś? Powinieneś już wiedzieć, że nic ci nie powiem.
– Tym razem myślę, że zdołam cię nakłonić do zmiany zdania.
Prostuję się na krześle.
– Jak?
– Odchodzę z policji. Złożyłem rezygnację, załatwiłem sobie pracę w prywatnej firmie ochroniarskiej. Muszę myśleć o edukacji dzieci.
Przez chwilę tylko na niego patrzę. Dotąd sądziłem, że Colborne nigdy nie odejdzie z policji, że trzeba go będzie zastrzelić jak wściekłego psa.
– Jakim cudem ma mnie to przekonać? – pytam.
– Wszystko, co powiesz, pozostanie wyłącznie między nami.
– To po co zawracać sobie głowę?
Znów wzdycha i zmarszczki na jego twarzy się pogłębiają.
– Oliver, nie zależy mi na wymierzaniu kary, już nie. Ktoś odsiedział wyrok, a w naszej pracy rzadko mamy taką satysfakcję. Ale nie chcę składać broni i marnować następnych dziesięciu lat na roztrząsanie, co się wydarzyło dziesięć lat temu.
Początkowo nic nie mówię. Podoba mi się ten pomysł, ale nie ufam mu. Przebiegam wzrokiem po ponurych pustakach, małych czarnych kamerach, które śledzą nas z każdego rogu, strażniku z wystającą dolną szczęką. Zamykam oczy, biorę głęboki wdech i wyobrażam sobie świeżość wiosny w Illinois; jak to będzie, gdy wyjdę na zewnątrz po wdychaniu stęchłego więziennego powietrza przez jedną trzecią życia.
Kiedy wypuszczam powietrze, otwieram oczy i widzę, że Colborne uważnie mi się przygląda.
– No nie wiem – mówię. – Tak czy inaczej wychodzę stąd. Nie chcę ryzykować powrotu. Chyba bezpieczniej jest nie kusić licha.
Nerwowo bębni palcami po stole.
– Powiedz mi coś – mówi. – Czy kiedykolwiek w celi wpatrywałeś się w sufit, zastanawiając się, jak tu trafiłeś, i nie mogłeś spać, bo dręczyły cię myśli o tamtym dniu?
– Co noc – odpowiadam bez sarkazmu. – Ale na tym właśnie polega różnica, Joe. Dla was był to tylko jeden dzień, a potem robota jak zwykle. Dla nas był to jeden dzień, a potem każdy następny, który po nim przyszedł. – Opieram się na łokciach i nachylam, tak że moja twarz znajduje się kilkanaście centymetrów od jego twarzy, by słyszał każde słowo, gdy zniżam głos. – Niewiedza musi zżerać cię od środka. Nie wiesz kto, nie wiesz jak, nie wiesz dlaczego. Ale nie znałeś jego.
Twarz Joego przybiera dziwny wyraz, jakby mdliło go na mój widok, jakbym stał się odrażający i trudno było na mnie patrzeć.
– Aż do tej pory dochowałeś tajemnicy – mówi. – Każdego doprowadziłoby to do szaleństwa. Po co to wszystko?
– Chciałem.
– Nadal chcesz?
Nagle czuję ciężar serca w piersi. Tajemnice mają swój ciężar. Jak ołów.
Opieram się o krzesło. Strażnik patrzy na nas obojętnie, jakbyśmy mówili w obcym języku, a nasza rozmowa nie miała żadnego znaczenia. Myślę o innych. Dawno, dawno temu o nas. Zrobiliśmy niegodziwe rzeczy, które były jednocześnie konieczne – albo tak nam się wydawało. Spoglądając wstecz po latach, nie jestem pewny, czy były, i teraz się zastanawiam: czy mógłbym wytłumaczyć to wszystko Colborne’owi, wszystkie zawiłości, zwroty i ostateczny exodos? Wpatruję się w jego pozbawioną wyrazu twarz, w szare oczy otoczone kurzymi łapkami zmarszczek, lecz czyste i jasne jak zawsze.
– Dobra – mówię. – Opowiem ci historię. Ale musisz zrozumieć parę rzeczy.
Colborne ani drgnie.
– Słucham.
– Po pierwsze, zacznę mówić, kiedy już stąd wyjdę, nie wcześniej. Po drugie, to nie może się obrócić przeciwko mnie ani nikomu innemu – żadnego powtórnego pociągnięcia do odpowiedzialności i tak dalej. I na koniec – to nie są przeprosiny.
Czekam na jakąś reakcję z jego strony, słowo albo kiwnięcie głową, ale on tylko mruga powiekami i milczy spokojny jak sfinks.
– No i co, Joe? – pytam. – Dasz radę?
Rzuca mi zimny uśmiech.
– Chyba tak.

SCENA 1


Czas: wrzesień 1997 roku, mój czwarty i ostatni rok w Dellecher Classical Conservatory. Miejsce: Broadwater w stanie Illinois, małe miasto prawie bez znaczenia. Jak dotąd jesień była ciepła.

Wchodzą aktorzy. Było nas wtedy siedmioro, siedmioro błyskotliwych młodych ludzi z rysującą się przed nami jasną przyszłością, choć widzieliśmy jedynie książki trzymane przed nosem. Zawsze otaczały nas książki, słowa i poezja, wszystkie dzikie namiętności świata zamkniętego w skórze i welinie. (Po części stanowiło to przyczynę późniejszych wydarzeń). Biblioteka w Zamku była przestronnym ośmiokątnym pokojem z półkami pełnymi książek, zastawionym wspaniałymi starymi meblami, ogrzewanym przez ogromny kominek, na którym niemal stale płonął ogień, bez względu na temperaturę na zewnątrz. Zegar na półce nad kominkiem wybił dwunastą i wtedy się poruszyliśmy, jakby nagle ożyło siedem posągów (...)

***

Opowieść o miłości, przyjaźni, zbrodni i obsesji

Oliver Marks wychodzi z więzienia. Odsiedział wyrok za morderstwo, które mógł popełnić lub nie. W ostatni dzień odwiedza go człowiek, za sprawą którego trafił za kratki. Detektyw Colborne odchodzi na emeryturę, lecz wcześniej chce się dowiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło w Dellecher Classical Conservatory.



Dziesięć lat temu Oliver i jego przyjaciele młodzi aktorzy studiujący Shakespeare'a w elitarnym artystycznym college'u odgrywają w życiu takie same role jak na scenie: bohatera, złoczyńcy, tyrana, kusicielki, pierwszej naiwnej, statysty. Jednak kiedy zmienia się obsada, a drugoplanowe postaci zajmują miejsce gwiazd, sztuka niebezpiecznie zaczyna ocierać się o życie. Jeden z aktorów ginie. Pozostali mają przed sobą największe wyzwanie w swoim życiu: muszą przekonać policję i siebie samych, że są niewinni.






Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger