Ukojenie Jeff VanderMeer
DWUNASTA EKSPEDYCJA
Tuż za tobą, a jednak poza twoim zasięgiem: szum i syk morskiej piany, mocny zapach oceanu, skrzyżowane kształty mew, ich nagłe, denerwujące wrzaski. Zwyczajny dzień w Strefie X, niezwykły dzień – dzień twojej śmierci – i oto jesteś, oparta o górę piasku, częściowo osłonięta niszczejącym murem. Na twarzy czujesz ciepło słońca, a nad sobą masz oszałamiający widok: latarnię morską, która góruje nad własnym cieniem. Niebo o głębokiej barwie niedopuszczającej niczego poza swoim błękitnym więzieniem. W ranie na twoim czole połyskuje lepki piasek. W ustach czujesz coś cierpkiego, krtaniowego, i to coś wycieka na zewnątrz.
Czujesz się odrętwiała i pokonana, lecz twój żal miesza się z dziwną ulgą: przebyłaś tak długą drogę, zatrzymałaś się tutaj, nie wiedząc, jak to się skończy, a mimo to... odpoczywasz. Nareszcie. Wszystkie twoje plany z Southern Reach, dręczący i nieustanny strach przed porażką albo czymś gorszym, cena, którą zapłaciłaś... to wszystko wycieka teraz na piasek obok ciebie pod postacią chropowatych czerwonych pereł.
Krajobraz wzbiera ku tobie, wygina się za twoimi plecami, żeby na ciebie spojrzeć. Miejscami rozbłyskuje, wiruje albo zmniejsza się do maleńkiego punkcika, by po chwili znowu nabrać ostrości. Twój słuch też nie jest taki jak kiedyś – osłabł wraz z poczuciem równowagi. Mimo to dzieje się coś niepojętego, czarodziejska sztuczka: z krajobrazu wydobywa się jakiś głos i czujesz na sobie czyjeś spojrzenie. Szept brzmi znajomo: „wszystko w porządku u ciebie w domu?”. Myślisz jednak, że pytanie zadaje ktoś obcy i ignorujesz je. Nie podoba ci się to, co może pukać do drzwi.
O wiele gorszy jest rwący ból ramienia po spotkaniu w wieży. Ta rana cię zdradziła, to przez nią wskoczyłaś w ten jaskrawy błękit, mimo że nie chciałaś. Jakaś forma komunikacji, jakiś mechanizm spustowy złożony z rany i roztańczonego płomienia zbliżającego się przez trzciny zdradziły twoją niezależność. W twoim domu rzadko panował taki chaos, a mimo to wiesz, że nawet jeśli coś cię opuści w ciągu najbliższych kilku minut, pozostanie coś innego. W tym miejscu rozpłynięcie się w niebie, w ziemi, w wodzie nie gwarantuje śmierci.
Do cienia latarni morskiej dołącza inny cień.
Wkrótce rozlega się skrzypienie butów, popadasz w dezorientację i krzyczysz: „Unicestwienie! Unicestwienie!”, miotając się na wszystkie strony, aż w końcu uświadamiasz sobie, że klęcząca przed tobą zjawa to jedyna osoba odporna na tę sugestię.
– To tylko ja, biolożka.
„Tylko ty”. Tylko biolożka. Tylko twoja nieposłuszna broń rzucona na mury Strefy X.
Podnosi cię do pozycji siedzącej, przyciska ci do ust manierkę z wodą, wyciera krew, kiedy odkasłujesz.
– Gdzie geodetka? – pytasz.
– Została w obozie – mówi.
– Nie chciała z tobą iść?
Już się nie boisz, nie boisz się niczego.
– Byłaś płomieniem płynącym przez słone bagna, przez ruiny wioski. Płonącym powoli płomieniem, błędnym ognikiem, który sunął przez moczary i wydmy, sunął bez końca, nie jak coś ludzkiego, ale jak coś wolnego...
Sugestia hipnotyczna mająca ją uspokoić, nawet jeśli zdziała najwyżej tyle ile pokrzepiająca dziecięca rymowanka.
Podczas rozmowy co chwila opadasz z sił i tracisz wątek. Mówisz rzeczy, których nie chcesz powiedzieć, starasz się nie wypaść z roli – z roli osoby, jaką zna biolożka, konstruktu, jaki dla niej stworzyłaś. Pewnie nie powinnaś się już przejmować rolami, lecz tę jedną musisz jeszcze odegrać.
Biolożka ma do ciebie pretensje, ale ty nie możesz mieć pretensji do niej.
– Jeśli to była katastrofa, sama pomogłaś do niej doprowadzić. Po prostu spanikowałaś i dałaś za wygraną.
To nieprawda – nigdy nie dałaś za wygraną – ale potakująco kiwasz głową, myśląc o licznych błędach.
– Tak. Tak. Powinnam była wcześniej zauważyć, że się zmieniasz. – To prawda. – Powinnam była cię wysłać z powrotem do granicy. – Nieprawda. – Nie powinnam była tam schodzić z antropolożką. – Nieprawda, nie do końca. Nie miałaś wyjścia, kiedy antropolożka wymknęła się z obozu, żeby dowieść swojej wartości.
Wykasłujesz jeszcze więcej krwi, ale teraz to już właściwie bez znaczenia.
– Jak wygląda granica?
Dziecinne pytanie. Odpowiedź na nie nic nie znaczy. Oprócz granicy nie ma niczego. Nie ma żadnej granicy.
„Powiem ci, kiedy do niej dotrę”.
– Co naprawdę się dzieje, kiedy ją przekraczamy?
„Nie to, czego mogłabyś się spodziewać”.
– Czego nam nie powiedzieliście o Strefie X?
„Niczego, co mogłoby wam pomóc. W zasadzie niczego”.
Słońce jest niewyraźną aureolą bez środka, głos biolożki rozbrzmiewa i cichnie, piasek w twojej zaciśniętej prawej dłoni jest zimny i jednocześnie gorący. Ból, który wraca falami, atakuje co dwie mikrosekundy, jest tak intensywny, że już go nawet nie ma.
W końcu sobie uświadamiasz, że straciłaś zdolność mówienia. A jednak nadal tu jesteś, przygaszona i daleka, jakbyś była dzieckiem leżącym na kocu na tej samej plaży, w czapce nasuniętej na oczy. Kołysanym do snu przez rytmicznie narastające odgłosy wody i bryzy równoważące upał, który faluje na twoim ciele, rozprzestrzenia się w twoich kończynach. Wiatr w twoich włosach jest doznaniem równie odległym jak targanie wiatrem chwastów wyrastających ze skały w kształcie głowy.
– Przykro mi, ale muszę to zrobić – mówi do ciebie biolożka, prawie jakby wiedziała, że wciąż ją słyszysz. – Nie mam innego wyjścia.
Czujesz lekkie szarpnięcie, a potem pociągnięcie i delikatne ukłucie, kiedy biolożka pobiera próbkę twojego zainfekowanego ramienia. Z ogromnej i nieprzebytej odległości docierają do ciebie jej ręce, biolożka przeszukuje ci kieszenie. Znajduje twój dziennik. Znajduje twój ukryty pistolet. Znajduje twój żałosny list. Co o nich pomyśli? Może zupełnie nic. Może po prostu wyrzuci list do wody, a pistolet razem z nim. Może zmarnuje resztę życia na analizowanie twojego dziennika.
Ona wciąż mówi.
– Nie wiem, co ci powiedzieć. Jestem zła. Boję się. Przyprowadziłaś nas tutaj i miałaś okazję podzielić się ze mną tym, co wiesz, ale się nie podzieliłaś. Nie chciałaś. Powiedziałabym „spoczywaj w spokoju”, ale wątpię, żebyś miała go zaznać.
Potem odchodzi, a ty za nią tęsknisz, tęsknisz za ciężarem istoty ludzkiej tuż obok, za przewrotnym błogosławieństwem ukrytym w jej słowach, ale twoja tęsknota nie trwa długo, bo coraz bardziej gaśniesz, wtapiasz się w krajobraz jak niechętna zjawa, słyszysz cichą, delikatną muzykę w oddali i coś, co wcześniej do ciebie szeptało, szepcze znowu, a potem rozpływasz się na wietrze. Zespoliło się z tobą coś w rodzaju obcej uwagi, którą łatwo byłoby pomylić z atomami powietrza, gdyby nie to, że wydaje się jakby skupiona, zdeterminowana. Radosna?
Coś unosi cię nad nieruchome jeziora, wzbijasz się nad mokradła, migoczesz zielonymi rozbłyskami na tle brzegu oceanu w słońcu późnego popołudnia... by potem zawrócić i pomknąć ku lądowi i jego cyprysom, ku jego czarnej wodzie. Następnie znowu gwałtownie się wzbijasz, kierujesz się w stronę słońca, jego rozkołysanego wirowania, i w końcu bezwładnie spadasz, obracasz się, żeby patrzeć na zbliżającą się szybko ziemię, rozciągniętą nad migotaniem i powolnym falowaniem trzcin. Przez chwilę myślisz, że zobaczysz tam Lowry’ego, rannego, ocalałego członka pierwszej ekspedycji sprzed wielu lat, pełznącego ku bezpiecznej granicy. Zamiast niego zauważasz jednak tylko biolożkę maszerującą ścieżką w zapadającym mroku... i czekającego na nią, pojękującego w męczarniach, zmienionego psychologa z jedenastej ekspedycji. Ponosisz za to taką samą winę jak inni, twoja wina jest nieodwracalna. Niewybaczalna.
Zataczasz koło i latarnia morska zaczyna się szybko zbliżać. Powietrze drży, przeciskając się z jej obu stron, a następnie przybiera nowy kształt, wiecznie poszukujący, nieustannie badający, wznoszący się wysoko tylko po to, by znowu opaść i w końcu zatoczyć łuk niczym znak zapytania, żebyś mogła być świadkiem własnego całopalenia: widzisz skuloną postać, z której wycieka światło. Cóż za smutna istota, śpi tam, rozpływa się. Zielony płomień, sygnał zagrożenia, szansa. Nadal szybujesz? Nadal umierasz czy już umarłaś? Nie potrafisz rozsądzić.
Ale szept jeszcze z tobą nie skończył.
Nie ma cię tam na dole.
Jesteś na górze.
I wciąż trwa przesłuchanie.
Przesłuchanie, które będzie się powtarzało, dopóki nie udzielisz wszystkich odpowiedzi (...)