"Bańka wciąż tam była. Jej jasny, szklisty kontur połyskiwał w mroku. Kine opuściła nogi na podłogę. Była zimna, a więc to działo się naprawdę. To nie był sen."
Jak dla mnie wcale nie była to cudowna opowieść - czytałam o niebo lepsze...
Niesympatyczna główna bohaterka. Dziwaczna historia. Lubię dziwaczne, ale ta była jakaś taka sztuczna. Chwilkami wiało grozą, ale też plastikową. Generalnie potencjał pomysłu był, ale całość nie zachwyciła. Mnie.
Seria Krucze pierścienie tej autorki była REWELACYJNA.
Ta książka nie jest.
Bywa.
MOJA OCENA: 5/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Wredny świat
Kine leżała na ławce na cmentarzu i z całych sił starała się nie myśleć o pływaniu. Właściwie to myślała o wszystkim innym. Myślała o tym, że ławka jest pomalowana na ohydny sraczkowatozielony kolor. Że jedna metalowa noga jest krzywa i przez to cała ławka się przechyla w bok. Dlatego prawie nie dało się na niej leżeć, więc musiała się przytrzymywać, żeby nie spaść. I nikt w tym cholernym miejscu nie zadbał o to, żeby ławkę naprawić, bo przecież i tak nikt nie przesiaduje na zarośniętym chwastami cmentarzu.
A co, jeśli było na odwrót? Co, jeśli nikt tu nie siedział, bo ławka była popsuta? Pomyśleli o tym? Nie. Oczywiście, że nie. W Møllby nikt nie myślał. To było jedyne miasto na świecie, gdzie mieszkańcy mieli tylko jeden mózg na spółkę. I jedyne miasto, które mogło wpaść na pomysł, żeby wybrać sraczkowatozielony na swój oficjalny kolor. Rany, miała nadzieję, że wszyscy umrą… Kine wydęła usta. Niemal czuła smak tej myśli. Była kwaśna i niedobra. Wspaniała myśl. I nie miała nic wspólnego z pływaniem. Bo o tym nie myślała. Wcale nie.
Westchnęła. Przewróciła się na bok i sięgnęła po papierowy kubek z kakao, który postawiła na ziemi. Zdążyło już wystygnąć. Ale i tak upiła łyk, patrząc na stare nagrobki. Zupełnie jakby były magnesami, bo zebrały się wokół nich stare liście. Magnesami śmierci. Krzywe i omszałe, z aniołami i napisami, w których litery łączyły się i wyglądały tak jak w szkolnym zeszycie.
Łączone litery… Coś tak potwornie żenującego i tak niesamowicie typowego dla Møllby. Tego żałosnego miasta, które nie powinno mieć pływalni.
Nigdy w życiu – ani po śmierci – nie chciałaby mieć na nagrobku takich liter. Jedyne, czego by chciała, to trupia czaszka. Trupia czaszka i imię. Byłoby napisane Kine. Albo: Tutaj spoczywa Kine. Przez dwanaście lat niewolnica. Nareszcie wolna.
Chwilowo niestety żyła i cmentarz był jej jedynym azylem. Tutaj miała spokój po tej zasranej szkole. Tutaj mogła leżeć, nieotoczona przez kretynów, dopóki sobie nie przypomniała, jak się normalnie oddycha. To była jej bańka w tym mieście. Zwyczajni ludzie nie lubią przesiadywać na cmentarzach. Pewnie się boją, że śmierć jest zaraźliwa. Że od samego patrzenia na nagrobek skurczą się jak rodzynek.
A może obejrzeli za dużo seriali o zombi? Gdzie tam… Ludzie, którzy oglądają seriale o zombi, nie są tak potwornie nudni.
Kine nigdy nie bała się zmarłych. To z żywymi miała problemy. To żywi ją zmuszali, żeby robiła rzeczy, których nienawidziła.
Po raz setny spróbowała wymyślić jakaś wymówkę, żeby nie musieć iść na pływalnię, ale nie wpadła na nic, czego by nie wymyśliła już wcześniej. Chodziła na wagary. Zwiewała ze szkoły. Udawała wszystkie choroby z leksykonu medycznego. Nudności i wymioty. Grypę. Odrę. Majaczenie w gorączce. Udawała nawet, że boi się wody, ale można by powiedzieć, że nie było to przedstawienie, które zapewniłoby jej rolę w jakimś filmie. No to co miała zrobić? Uciec z domu?
Myślała już o tym. Wiele razy. Po prostu zwiać i żyć własnym życiem. Robić to, czego sama by chciała, uczyć się tego, na co by miała ochotę, a resztę chrzanić. Czy przypadkiem wszyscy ludzie nie rodzą się wolni?
Ale gdzie by mieszkała? Z czego by żyła? Musiała przecież jeść. A żeby dostawać jedzenie, musiała mieszkać w domu, a żeby mieszkać w domu, musiała chodzić do szkoły. Co to za zasrany świat, w którym zmusza się dzieci do pływania, żeby mogły jeść?! Czy nie od takich rzeczy jest Urząd do spraw Ochrony Dzieci?
Krwiście czerwony listek opadł przed jej nosem i wylądował w papierowym kubku. Przez krótką chwilę walczył o życie, a potem utopił się w kakao. Kine usiadła i spojrzała spode łba na winowajcę, nagie drzewo, które się nad nią pochylało. Ostatni liść oczywiście musiał uczepić się gałęzi i tylko czekał na tę okazję, żeby ją otruć.
A może to było jakieś ostrzeżenie, że się utopi? Oczywiście nie żeby o tym myślała. Była bardzo zajęta myśleniem o wronie, która usiadła na drzewie i zaczęła ostrzyć dziób o sękatą gałąź. Czy wrony umieją pływać?
– Wrrr! – Kine się zerwała i kopnęła plecak. Trafił w nagrobek, wypluł z siebie piórnik i z głuchym odgłosem wylądował wśród zmrożonych liści.
Pieprzone, wredne miejsce! Wredna szkoła! Wredny świat! Wredny plecak! Wolałaby zjeść ten plecak, niż iść do szkoły. Tak, cały plecak! Nawet tę spleśniałą kanapkę z bocznej kieszeni, której od dwóch tygodni nie miała odwagi otworzyć.
Jasne, że zamierzała wyrzucić tę starą kanapkę, ale przełożyła to na następny dzień. Następnego dnia o tym zapomniała. Jeszcze następnego nie chciała o tym pamiętać. Po jakimś czasie uznała, że cokolwiek żyje w bocznej kieszeni, zasługuje na to, żeby mieć święty spokój. Teraz mogła już tam być mała dżungla. Z nieznanymi dotychczas formami życia. Może udało jej się wyhodować nowy rodzaj grzyba, przydatny do leczenia niebezpiecznych chorób albo coś w tym stylu. W przyszłości jeszcze jej za to podziękują.
Niezależnie od tego, w co zmutował pasztet z wątróbki, chętnie by to zjadła, żeby tylko nie musieć chodzić do szkoły.
Wrona rozpostarła skrzydła, sfrunęła z drzewa i wylądowała obok jej plecaka. Zaczęła dziobać piórnik. Kine byłaby gotowa zjeść też wronę. Na surowo. Z piórami.
Zakręciło jej się w głowie. Jakby właściwie nie istniała. Nie tak naprawdę. Tak to już jest, kiedy się czegoś boisz. Rzeczywiście się boisz. Wtedy wszystko wydaje się dalekie. Krew przestaje krążyć, opada tylko do nóg i sprawia, że jesteś ciężka i pusta. Była jak jej plecak: brudny pojemnik pełen pleśni.
Najgorsze było to, że całkiem nieźle pływała. Nie, żeby rokowała jakieś olimpijskie nadzieje, bynajmniej. Ale nie była najgorsza w klasie. Najlepsza też nie, bo najlepsza była synchroniczna dwójka. Były naprawdę niesamowite w wodzie, musiała im to przyznać. W każdym razie potrafiła pływać lepiej niż Jarle. Może…
Na samą myśl o nim aż się w niej zagotowało. Zasrany Jarle. Bufon Jarle. Król Jarle, jak sam się nazywał. Król paczki. A ta paczka to byli najgorsi ludzie, jakich można znaleźć na świecie. Do tego był idiotą, który nie wiedział, że jarl to mniej więcej to samo co wódz. Nie da się być królem i jarlem równocześnie, tylko że ogarnięcie tego go przerastało.
Jeśli ktoś zasługiwał na to, żeby gnić na tym cmentarzu, to właśnie Jarle. Bez niego Møllby byłoby lepszym miejscem.
Kine jednym haustem dopiła kakao z kubka i listek wpadł jej do gardła. Wykaszlała go i wyparskała razem z resztką kakao. Brązowy płyn kapał jej z nosa. Piekły ją oczy.
Odrzuciła kubek i kopnęła go, rozpryskując grudki ziemi. Wrona odskoczyła kawałek dalej i się jej przyglądała.
– Na co się gapisz?! – Kine podeszła do piórnika, by go podnieść. Suwak od dawna był popsuty, zaklinowany na środku, więc kredki się wysypały. Leżały porozrzucane wśród liści. Uklękła i zaczęła je zbierać. Próbowała powstrzymać płacz.
Uderzyła kolanem o coś twardego. Poczuła przeszywający ból w nodze. Wstała i potarła kolano. Na ziemi coś błyszczało. Odłamek szkła? Kopnęła to, ale nawet nie drgnęło. Kopnęła raz jeszcze. I jeszcze. I mocniej, tak że zabolały ją palce u nóg. Posypała się czarna ziemia i zamarznięte liście. Miała nadzieję, że to coś więcej niż odłamek szkła. Że to coś naprawdę ładnego i drogiego i że roztrzaska to na tysiąc kawałków. Na sto tysięcy.
– Cholera, szlag by to trafił… Pieprzone gówno…
Nagle zdała sobie sprawę, że nie jest już sama. Podniosła wzrok. Przed nią stała jakaś stara baba i zszokowana wytrzeszczała oczy. Kine przełknęła ostatnie słowo. Noga zawisła w powietrzu, jakby zwiędła.
Babsko uniosło brwi tak wysoko, że wyglądały, jakby były przyklejone do peruki. I w ogóle nie miała szyi. Głowa sterczała prosto z grubego, pomarańczowego futra. Zupełnie jakby lis wpełzł jej na ramiona, żeby tam umrzeć. Różowa szminka rozmazała się na zmarszczkach wokół ust, które właśnie otwierały się do wrzasku.
Kine zmusiła ciało do reakcji. Złapała plecak i rzuciła się biegiem. Na szczęście brama była tak rozwalona, że nie musiała się z nią szarpać, by ją otworzyć. Wystarczyło prześliznąć się między prętami. Za nią świszczały przekleństwa, na pewno o wiele gorsze niż te, których sama użyła. Nawet na cmentarzu nie było już bezpiecznie.
Biegła i czuła rosnącą grudę w gardle. Noah zawołał do niej od wózka z kawą po drugiej stronie ulicy Dusznej. Dziś znowu dał jej za darmo kakao, ale i tak udała, że go nie słyszy. Przeciskała się dalej między nadąsanymi ludźmi. Wszędzie ludzie! Trąbiące samochody. Na całym świecie nie było ani jednego miejsca, gdzie mogłaby być sama.
Co takiego błyszczało na ziemi?
Nie, żeby to miało jakieś znaczenie, było już za późno, by się nad tym zastanawiać. I tak nigdy nie będzie należało do niej. Ta zwariowana morderczyni lisów pewnie zwiała z tym z cmentarza. Cholernie niesprawiedliwe.
Starzy ludzie przecież już niczego nie potrzebują, bo mają to szczęście, że niedługo umrą. A kiedy wreszcie są już martwi, nikt nie może ich zmuszać, żeby wstali z łóżka i pływali albo śpiewali. Gdyby tylko była już stara! Ile lat musi jeszcze minąć, żeby mogła przejść na emeryturę?
Kine nie potrafiła za dobrze liczyć w pamięci, ale musiało chodzić o co najmniej pięćdziesiąt lat. Innymi słowy, nie było szans, żeby to się stało do jutra (...)
***
Sięgnij po magiczną kulę – przygoda jest na wyciągnięcie ręki!
Brawurowa i cudowna książka! Wyjątkowe połączenie magii i rzeczywistości.
12-letnia Kine musi wstawać rano, musi chodzić do szkoły i na pływalnię, musi żyć z przezwiskiem Bańka, a na dodatek musi śpiewać w beznadziejnym chórze gwiazdkowym. Musi żyć według durnych reguł, w durnym miasteczku, w durnym świecie.
Ale pewnego dnia zdarza się cud! Znajduje szklaną kulę, która daje jej schronienie przed światem. Bańka zamieszkuje w bańce, która potrafi latać i spełnia życzenia!
Co z tego wyniknie i jak potoczy się historia Kine? O tym właśnie opowiada ta cudownie kąśliwa, dowcipna, ale i bardzo pouczająca książka.