"A DZIŚ ŻEM SE CZYTŁA/LUKŁA..."

CZYTAJ ZA DARMO!

Statystyki

SZUKAŁKA

Trzy tygodnie z moim bratem Nicholas Sparks, Micah Sparks

Marzenia zawsze są przygnębiające, jeśli się nie spełniają. Ale to własnie proste marzenia bywają często najbardziej bolesne, ponieważ wydają się takie osobiste, takie sensowne, takie osiągalne. Zbliżasz się na wystarczającą odległość, by ich dotknąć, lecz nigdy dość blisko, by je schwytać i zatrzymać, a to wystarczy, żeby złamać serce.

Lektura dla wszystkich, którzy Sparksa kochają.


Ja go tylko lubię, więc ta opowieść trochę mi się dłużyła, czasami bardziej, czasami mniej...
Smaczku dodaje autentyzm i dawka inteligentnego humoru, ale to bardzo osobista opowieść i chyba najbardziej podoba się rodzinie i zainteresowanym:)

Nie, no przeczytać można - jest długa i chwilami piękna:)

MOJA OCENA: 6/10


PRZECZYTAJ FRAGMENT!



Prolog


Przy­czy­ną po­wsta­nia tej książ­ki był pro­spekt tu­ry­stycz­ny, któ­ry otrzy­ma­łem pocz­tą wio­sną dwa ty­sią­ce dru­gie­go roku.
W domu Spark­sów był to zwy­kły dzień. Lwią część po­ran­ka i wcze­sne­go po­po­łu­dnia spę­dzi­łem, pra­cu­jąc nad po­wie­ścią Noce w Ro­dan­the, ale pi­sa­nie nie szło mi do­brze i pró­bo­wa­łem ja­koś prze­brnąć przez ten dzień. Nie uda­ło mi się na­pi­sać tyle, ile za­pla­no­wa­łem, i nie mia­łem po­ję­cia, co na­pi­szę ju­tro, nie by­łem więc w naj­lep­szym na­stro­ju, gdy w koń­cu wy­łą­czy­łem kom­pu­ter, mó­wiąc so­bie, że na dziś do­syć.
Ży­cie z pi­sa­rzem nie jest ła­twe. Zda­ję so­bie z tego spra­wę, po­nie­waż żona nie­jed­no­krot­nie mnie o tym in­for­mo­wa­ła i uczy­ni­ła to po raz ko­lej­ny tam­te­go dnia. Szcze­rze mó­wiąc, wy­słu­chi­wa­nie ta­kich rze­czy nie na­le­ży do przy­jem­no­ści i choć ła­two by­ło­by mi przejść do de­fen­sy­wy, wie­dzia­łem, że kłót­nia z żoną nig­dy ni­cze­go nie roz­wią­zy­wa­ła. To­też za­miast się z nią spie­rać, na­uczy­łem się brać ją za ręce, za­glą­dać głę­bo­ko w oczy, i wy­po­wia­dać te trzy ma­gicz­ne sło­wa, któ­re każ­da ko­bie­ta pra­gnie usły­szeć:
– Masz ra­cję, ko­cha­nie.
*
Nie­któ­rzy lu­dzie uwa­ża­ją, że sko­ro od­nio­słem względ­ny suk­ces jako au­tor po­wie­ści, pi­sa­nie musi przy­cho­dzić mi bez naj­mniej­sze­go wy­sił­ku. Wie­le osób wy­obra­ża so­bie, że co­dzien­nie przez kil­ka go­dzin „za­pi­su­ję po­my­sły, któ­re wpa­da­ją mi do gło­wy”, a na­stęp­nie spę­dzam resz­tę dnia, by­cząc się przy ba­se­nie z żoną i pla­nu­jąc ko­lej­ne eg­zo­tycz­ne wa­ka­cje.
W rze­czy­wi­sto­ści na­sze ży­cie nie­wie­le róż­ni się od ży­cia prze­cięt­nej ro­dzi­ny kla­sy śred­niej. Nie za­trud­nia­my słu­żą­cych, nie po­dró­żu­je­my wie­le i cho­ciaż w na­szym ogro­dzie jest ba­sen, oto­czo­ny ogro­do­wy­mi krze­sła­mi, nie pa­mię­tam, kie­dy na nich od­po­czy­wa­li­śmy z tej pro­stej przy­czy­ny, że ani moja żona, ani ja nie mamy cza­su, by usiąść w cią­gu dnia i od­da­wać się słod­kie­mu le­ni­stwu. Mnie nie po­zwa­la na to moja pra­ca. Mo­jej żo­nie – ro­dzi­na. A ści­ślej mó­wiąc, dzie­ci.
A mamy ich pię­cio­ro. Nie by­ło­by to dużo, gdy­by­śmy byli pio­nie­ra­mi, ale w dzi­siej­szych cza­sach to dość, by nie­któ­rzy uno­si­li ze zdzi­wie­niem brwi. W ze­szłym roku, kie­dy by­li­śmy z żoną w po­dró­ży, wda­li­śmy się w roz­mo­wę z in­nym mło­dym mał­żeń­stwem. Roz­ma­wia­li­śmy o wie­lu spra­wach, aż wresz­cie wy­pły­nął te­mat dzie­ci. Owa para mia­ła dwój­kę, wy­mie­ni­li ich imio­na. Moja żona wy­traj­ko­ta­ła ciur­kiem imio­na na­szych.
Na chwi­lę za­pa­dło mil­cze­nie. Tam­ta ko­bie­ta pró­bo­wa­ła się po­ła­pać, czy do­brze nas zro­zu­mia­ła.
– Ma­cie pię­cio­ro dzie­ci? – spy­ta­ła w koń­cu.
– Tak.
Ko­bie­ta po­ło­ży­ła ze współ­czu­ciem dłoń na ra­mie­niu mo­jej żony.
– Zwa­rio­wa­łaś?
Nasi sy­no­wie mają dwa­na­ście, dzie­sięć i czte­ry lata, na­sze cór­ki bliź­niacz­ki niedłu­go skoń­czą trzy, i choć jest wie­le rze­czy, któ­rych jesz­cze nie wiem o świecie, jed­no wiem z całą pew­no­ścią, a mia­no­wi­cie to, że dzie­ci w oso­bli­wy spo­sób po­ma­ga­ją czło­wie­ko­wi pa­trzeć na wszyst­ko z wła­ści­wej per­spek­ty­wy. Star­sze dzie­cia­ki już się orien­tu­ją, że za­ra­biam na utrzy­ma­nie pi­sa­niem po­wie­ści, mimo że cza­sa­mi mam wąt­pli­wo­ści, czy któ­re­kol­wiek z nich ro­zu­mie, co ozna­cza two­rze­nie li­te­ra­tu­ry. Kie­dy spy­ta­no mo­je­go dzie­się­cio­let­nie­go syna pod­czas pre­zen­ta­cji w kla­sie, w jaki spo­sób oj­ciec za­ra­bia na ży­cie, wy­piął dum­nie pierś i oznaj­mił: „Mój ta­tuś gra na kom­pu­te­rze przez cały dzień!”. Na­to­miast mój naj­star­szy syn czę­sto mówi mi z ab­so­lut­ną po­wa­gą: „Pi­sa­nie ksią­żek jest ła­twe. Trud­ne jest tyl­ko stu­ka­nie w kla­wia­tu­rę”.
Po­dob­nie jak wie­lu au­to­rów pra­cu­ję w domu, ale na tym koń­czą się wszel­kie po­do­bień­stwa. Mój ga­bi­net nie jest ustron­nym sank­tu­arium gdzieś wy­so­ko na pię­trze, są­sia­du­je z sa­lo­nem. Kie­dy czy­tam, że nie­któ­rzy pi­sa­rze mu­szą mieć ab­so­lut­ny spo­kój, żeby móc się skon­cen­tro­wać, cie­szę się, że nig­dy nie po­trze­bo­wa­łem ci­szy do pra­cy. Całe szczę­ście, w prze­ciw­nym ra­zie nie na­pi­sał­bym chy­ba ani sło­wa. Mu­si­cie zro­zu­mieć, że w na­szym domu pa­nu­je nie­ustan­ny rej­wach, od chwi­li gdy rano wsta­je­my, aż do mo­men­tu kie­dy wie­czo­rem pa­da­my na nie do cna wy­koń­cze­ni. Je­den dzień w na­szym domu dał­by się we zna­ki nie­mal każ­de­mu. Po pierw­sze, na­sze dzie­ci roz­pie­ra ener­gia. Ogrom­na ener­gia. Wręcz nie­sa­mo­wi­ta ener­gia. Po­mno­żo­na przez pięć, wy­star­czy­ła­by do oświe­tle­nia Cle­ve­lan­du. I dzie­cia­ki ja­kimś cu­dow­nym spo­so­bem kar­mią się na­wza­jem swo­ją ener­gią, każ­de z nich po­chła­nia i od­bi­ja ener­gię dru­gie­go. Na­sze trzy psy też ją wy­ko­rzy­stu­ją, chy­ba żywi się nią cały dom. Na zwy­kły dzień skła­da­ją się: przy­najm­niej jed­no cho­re dziec­ko, po­nie­wie­ra­ją­ce się po ką­tach sa­lo­nu za­baw­ki, któ­re w ta­jem­ni­czy spo­sób po­ja­wia­ją się z po­wro­tem, choć przed chwi­lą zo­sta­ły odło­żo­ne na miej­sce, szcze­ka­nie psów, śmiech dzie­ci, dzwo­nią­cy raz po raz te­le­fon, prze­sył­ki do­star­cza­ne oraz wy­sy­ła­ne za po­śred­nic­twem Fe­dE­xu i UPS, dzie­cię­ce ma­ru­dze­nie, nie­odro­bio­ne za­da­nia, ze­psu­ty sprzęt go­spo­dar­stwa do­mo­we­go, szkol­ne wy­pra­co­wa­nia na ju­tro, o któ­rych dzie­ci przy­po­mnia­ły so­bie w ostat­niej chwi­li, tre­ning ba­se­bal­lu, tre­ning pił­kar­ski, tre­ning gim­na­stycz­ny, tre­ning ta­ekwon­do, przy­cho­dzą­cy i wy­cho­dzą­cy me­cha­ni­cy do­ko­nu­ją­cy na­praw, trza­ska­nie drzwia­mi, dzie­ci ga­nia­ją­ce się po ko­ry­ta­rzu, dzie­ci gu­bią­ce rze­czy, dzie­ci do­ku­cza­ją­ce so­bie na­wza­jem, dzie­ci pro­szą­ce o coś do je­dze­nia, dzie­ci ma­zga­ją­ce się, po­nie­waż upa­dły i się po­tłu­kły, dzie­ci zwi­nię­te w kłę­bek na two­ich ko­la­nach albo dzie­ci pła­czą­ce, bo po­trze­bu­ją cię DO­KŁAD­NIE W TEJ CHWI­LI! Kie­dy moi te­ścio­wie wy­jeż­dża­ją po ty­go­dnio­wej wi­zy­cie, nig­dy nie uda­je im się zdą­żyć na sa­mo­lot. Mają pod­krą­żo­ne oczy i oszo­ło­mio­ne miny cier­pią­cych na ner­wi­cę fron­to­wą we­te­ra­nów, któ­rzy wy­szli cało z lą­do­wa­nia na pla­ży w Oma­ha. Za­miast po­że­gna­nia mój teść krę­ci gło­wą i mówi szep­tem:
– Po­wo­dze­nia. Bę­dzie wam po­trzeb­ne.
Moja żona trak­tu­je całą tę krzą­ta­ni­nę jako coś ab­so­lut­nie nor­mal­ne­go. Jest cier­pli­wa i rzad­ko się de­ner­wu­je. Praw­dę mó­wiąc, naj­czę­ściej wy­glą­da tak, jak gdy­by znaj­do­wa­ła w tym przy­jem­ność. Moja żona, po­zwo­lę so­bie do­dać, jest świę­ta.
Albo też faktycznie jest niespełna rozumu (...)


***
Pewnego dnia słynny autor romantycznych bestsellerów, Nicholas Sparks, otrzymuje pocztą prospekt wycieczki dookoła świata. Wraz ze swoim bratem Micahem wyrusza w podróż, która zawsze była jego marzeniem. Wspólnie zwiedzają ruiny Majów w Gwatemali, Inków w Peru, kamienne giganty na Wyspie Wielkanocnej, wyspy Cooka w Polinezji, świątynie Angkor Wat w Kambodży, Tadż Mahal w Indiach i wiele innych miejsc, Jednocześnie odbywają sentymentalną podróż w przeszłość. Z łezką i humorem wspominają dzieciństwo i młodość, sukcesy i niepowodzenia, rodziców i własne rodziny swoje różne drogi życiowe. Zacieśniają więzy braterskie. Wspólna podróż staje się dla nich wielką afirmacją życia. 








Autor: Sabina Bauman - klik zdjęcie
Copyright © 2014 Mniej niż 0 - Mini Recenzje , Blogger