Książka, która wyleczy z największego bólu???
Serio?
Historia z potencjałem. Ale potem...
Odrealniona. Naiwna. Bardzo naiwna. Od połowy to już parskałam śmiechem. Nie napiszę, co jest śmieszne i nieprawdopodobne /i durne/ w tej historii, ale moje reakcje na pewne życiowe sytuacje byłyby diametralnie inne... I chyba większości osób, które znam.
Po każdej burzy przychodzi tęcza? Jasne... Tutaj są aż dwie.
Są zdecydowanie lepsze powieści /i bardziej realne, rzeczywiste i wiarygodne/ w tej tematyce, więc chyba szkoda czasu...
Ja swojego poświęconego tej historii żałuję zdecydowanie.
MOJA OCENA: 4/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
IMIĘ NA PLAKIETCE
Julie nie takie rzeczy już widziała.
Mogła się postawić, zaryzykować, stracić pracę, byle zachować godność.
Ale jaką godność?
Pożegnała się z nią już dawno temu. Gdy chodzi o przetrwanie, odkładasz na bok wzniosłe młodzieńcze ideały. I przyjmujesz ciosy, trzymasz język za zębami, pokornie słuchasz, cierpisz.
Pomijając wszystko inne, potrzebuje tej roboty. Naprawdę. A ten łajdak Chasson doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Kierownik bez skrupułów, zdolny zwolnić kasjerkę za brak dziesięciu euro, a co dopiero pięćdziesięciu!
Julie wie, kto ukradł jej te pięćdziesiąt euro, gdy się odwróciła. Jednak donoszenie na kolegów jest źle widziane. Bardzo źle widziane. Po czymś takim twoja reputacja jest tak nieodwracalnie zrujnowana jak reputacja trzylatka, który przyniósł do przedszkola wszy. Woli tego uniknąć.
„Mógłbym panią natychmiast wyrzucić, panno Lemaire. Jednak znam pani sytuację i wiem, że nie jest pani w stanie zwrócić brakującej kwoty. Proszę uważać, mógłbym zażądać, by pokryła pani straty wynikłe z pani błędów w inny sposób. Wie pani, co mam na myśli? Jeśli nie, niech pani zapyta koleżanek, niektóre zrozumiały, jak to się załatwia” – rzucił bezdusznie, patrząc jej prosto w oczy ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
Bydlak!
Choć na to nie wygląda. Typ idealnego zięcia. Wysoki, energiczny, uśmiechnięty, mocno zarysowana kwadratowa szczęka, skronie przyprószone siwizną. Zawsze poklepie po plecach, by dodać otuchy, odwagi. Zawsze rzuci miłe słowo, gdy w poniedziałek rano przychodzi powitać pracowników. Elegancka żona i grzeczne dzieci. Facet, który zaczynał od zera i w pocie czoła piął się po szczeblach kariery, wymuszając szacunek i podziw. To tyle, jeśli chodzi o jasną stronę medalu. Jednak gdy się go odwróci, po drugiej stronie jest wilk, drapieżnik, mężczyzna, który chce mieć kobiety u swoich stóp, by udowodnić sobie, że jest najsilniejszy.
Kilka minut później Julie przemierza szybkim krokiem długi korytarz, prowadzący z biura kierownika do galerii handlowej. Jej przerwa już się kończy. Wolałaby spędzić ją na czym innym, zamiast wysłuchiwać podobnych uwag. Z wściekłością wyciera rękawem spływającą po policzku łzę. Żałosną oznakę słabości, którą musi natychmiast przepędzić.
Bo Julie nie takie rzeczy już widziała.
Jest jedną z tych osób, z którymi los się nie patyczkuje.
Tak już jest…
Paul Moissac sterczy pełen zwątpienia przed regałem z mrożoną pizzą. Wybór zgrzewki piwa, którą trzyma w dłoni, nie nastręczył mu problemów, ale to! Wygląda, jakby pierwszy raz postawił stopę w supermarkecie. W każdym razie samotnie.
Miesiąc temu zostawiła go żona. Przed odejściem, w ostatnim przypływie wielkoduszności, który prawdopodobnie napełnił ją wybornym poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, zaopatrzyła lodówkę. Kobieta idealna, w całym swoim blasku i wspaniałości, aż do najdrobniejszego szczegółu, i niech się ktoś ośmieli winić ją za jej nagłe i nieodwracalne zniknięcie.
Jednak dziś Paul nie miał już wyboru. Utrata jednego kilograma tygodniowo początkowo może wydawać się korzystna, ale po przekroczeniu pewnego progu okazuje się niebezpieczna. Pomysł, by usiąść samotnie przy restauracyjnym stoliku tak go przygnębia, że całkiem odbiera mu apetyt. Być może jako pięćdziesięciojednolatek powinien w końcu nauczyć się manewrować między alejkami w sklepie spożywczym. Ostatecznie decyduje się na tę pizzę, która jest najdroższa. Jeszcze tego brakuje, by jadł byle co, bo żona zostawiła go po trzydziestu latach wspólnego życia.
Gdy musi wybierać, zawsze bierze to, co najdroższe, przekonany, że cena jest gwarancją jakości.
Gdy przechodzi przez dział „Owoce i warzywa”, przypomina mu się jedno z ulubionych haseł żony, wygłaszanych machinalnie, jak wszystkie pozostałe: „Pięć porcji owoców i warzyw dziennie”. Wrzucała je między: „Palenie cię zabije” i „Alkohol ci nie służy”.
Ależ ta kobieta była męcząca!
Wkłada jednak kilka jabłek do foliowej torebki i rusza w stronę kasy. Trzyma swoje trzy artykuły w ręku, czekając, aż zwolni się trochę miejsce na ruchomej taśmie. Stojąca przed nim wielka, gruba kobieta właśnie wysypała na nią cały koszyk przeróżnych świństw. Ona z pewnością nie dogadałaby się z jego żoną.
Szybko zdaje sobie sprawę, że nie wybrał najlepszej kasy, która pozwoliłaby mu jak najszybciej opuścić tę jaskinię konsumpcji, ale kasjerka jest ładna. Nieprzyjemna, ale ładna. Taki to już przywilej urody: łagodzi paskudny charakter. Zawsze. Ładnym kobietom wybacza się wszystko, nawet zanim zdążą otworzyć usta. Ta tutaj nie zaszczyca klientki spojrzeniem, wydając jej resztę, a korzystając z chwili przerwy, ściera łzę, która pojawiła się znikąd na jej policzku. Żadnego trzęsącego się podbródka, urywanego oddechu, błyszczących oczu, nic z tych rzeczy, niewzruszona twarz i nieposłuszna łza, która pozwoliła sobie na ucieczkę.
Przychodzi kolej na Paula.
– Dzień dobry, Julie!
– Czy my się znamy? – pyta kasjerka, podnosząc na niego zdziwiony wzrok.
– Nie, ale tak jest napisane na pani plakietce. A po cóż innego nosi się plakietkę z imieniem?
– Po to, by klient mógł na mnie donieść kierownictwu, jeśli pomylę się o trzy centymy. Rzadko po to, by się ze mną przywitać.
– Mam pewne wady, ale donosicielem nie jestem.
– Nie zważył pan jabłek – mówi bezbarwnym, znudzonym tonem.
– A trzeba było?
– Oczywiście!
– To co mam teraz zrobić?
– Albo pójdzie pan je zważyć, albo z nich zrezygnuje.
– Pobiegnę. Zaraz wracam – odpowiada Paul, chwytając siatkę.
Dlaczego tak bardzo mu zależy, żeby kupić te jabłka!?
– Niech się pan nie spieszy, to niczego w moim życiu nie zmieni! – mówi młoda kobieta pod nosem, gdy zniknął już z kolejki.
Klienci w ogonku zaczynają się niecierpliwić. Julie korzysta z chwili przerwy, by rozprostować plecy, które bolą ją już od tygodnia.
Mężczyzna wraca zziajany i kładzie siatkę z jabłkami przed młodą kasjerką.
– Wybrał pan winogrona zamiast jabłek!
– Naprawdę?
– Winogrona Golden. Tak jest napisane na etykiecie. A to są jabłka Golden.
– I co teraz?
– Zapłaci pan więcej. Albo może pan pójść jeszcze raz, jeśli pan chce.
Gniewny pomruk narastający w kolejce zniechęca go do drugiego rozwiązania.
– Nieważne. Niech już będzie tak, jak jest. Może dzięki temu jabłka będą smaczniejsze! – mówi, uśmiechając się do niej.
Na ustach Julie pojawia się lekki uśmiech. Minęły chyba wieki, odkąd jakiś mężczyzna był dla niej miły. Choć raz to klient jest wobec niej uprzejmy, nie na odwrót! Jednak w wieku dwudziestu lat Julie zdążyła już odwyknąć od takich swobodnych rozmów. Beztroska dołączyła do godności na cmentarzu straconych złudzeń.
– Wieczór kibica? – pyta, podając mu paragon.
– Nie, dlaczego?!
– Piwo, pizza…
– Wieczór samotnego mężczyzny!
– Jedno nie wyklucza drugiego.
Julie nie raczy odpowiedzieć następnej klientce, która próbuje wziąć ją na świadka, oburzona, jak można nie wiedzieć, że owoce i warzywa się waży. Ględzenie, którego dziewczyna już nawet nie słyszy. UDDD obrzydło jej dawno temu. Uśmiech – Dzień dobry – Do widzenia – Dziękuję. Stosuje je wyłącznie wtedy, gdy wie, że jest obserwowana. Zamieszanie z jabłkami pozwoliło jej przynajmniej przez chwilę rozprostować nogi i upić z butelki łyk wody, by spróbować zatrzeć gorzki smak tej roboty.
Na próżno.
Skorzystała też z okazji, by pomyśleć o Lulu, miłości swojego życia. Jedynym pozytywnym obrazie zdolnym zatamować falę emocji wzbierającą pod powiekami.
Jérôme siedzi na sofie, sztywno wyprostowany, ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń. Godziny spędzane w pracy są coraz bardziej męczące. Nie może już znieść odcisków na stopach opryskliwych staruszek, bachorów, które nie chcą otworzyć ust, by można było sprawdzić, czy za żółtawą wydzieliną nie kryje się angina, kobiet przed menopauzą, które opowiadają o swoich uderzeniach gorąca, jakby to był ostateczny kataklizm. A cóż powiedzieć o tej zgrai ubezpieczonych próbujących wyłudzić zwolnienie z pracy, bo zapadli na ciężką odmianę śmierdzącego lenistwa?
To już dziesięć lat, odkąd haruje jak wół – najpierw, by skończyć studia medyczne, później, by zyskać zaufanie pacjentów prowincjonalnej przychodni, którzy w kilka miesięcy przeszli od podejrzliwości wobec nowo przybyłego do wymagania od niego bezwzględnego i całkowitego poświęcenia.
Musiało dojść do tragedii, by wreszcie przejrzał na oczy. I czuje, że jeśli nie zrobi sobie przerwy, nadciągnie kolejna katastrofa. Mocny alkohol na dnie szklanki co wieczór już mu nie pomaga jakoś tego wytrzymać. Zdarzenia rozmywają się we mgle niepamięci, zasypia kamiennym snem, budzi się o drugiej w nocy i do rana przewraca się z boku na bok. A kiedy dzwoni budzik, wyłania się z bolesnego, niespokojnego półsnu w poczuciu dojmującej samotności.
Ojciec jest jedyną osobą, która potrafi choć trochę go zrozumieć, mimo że sam też przeżywa teraz nie najlepszy okres. Jérôme zadzwoni do niego jutro, by zapytać, czy domek letniskowy w Bretanii jest teraz pusty. Być może powolny, regularny rytm fal pomoże mu odnaleźć odrobinę spokoju w całym tym obłędzie.
Mały usadowił się na dywanie w pokoju. Opiekunka pilnuje go kątem oka, przygotowując obiad. Wyjął z pudełka z zabawkami wszystkie plastikowe zwierzątka i ustawił je w kręgu. Miniaturowy szary słonik stoi obok wielkiego białego psa, a trzy gąski uwięzione na swojej kępce trawy muszą się zastanawiać, jakim cudem znalazły się w towarzystwie fioletowego dinozaura, niewiele większego od nich.
Dziecko rozmawia z nimi jak z prawdziwymi przyjaciółmi, podprowadza każde z osobna do wodopoju w postaci niebieskiego kwiatu w rogu kolorowego bawełnianego dywanu. Zanurzając się w świecie zabawkowych zwierzątek, odsuwa na bok całą psychiczną presję, której doznał dziś w przedszkolu. Starszaka, który ukradł mu ciastko, kiedy pani się odwróciła, sweterek, który znalazł brudny i podeptany na podłodze w szatni, rysunek, na który przewrócił się kubek i wylała się woda, w której moczyły się pędzelki. Pani obiecała mu, że narysuje nowy, ale to właśnie ten chciał podarować mamie, kiedy wróci wieczorem z pracy.
W krainie plastikowych zwierzątek żyje się łatwiej… (...)
***
W tej książce jest historia, która potrafi wyleczyć z największego bólu. Opowieść, która może uskrzydlić Twoje życie. Fabuła, którą jedno dobre serce dziel się z innymi. Dotkniesz życia od jego najpiękniejszej strony, choć to nie znaczy, że unikniesz łez.
Julie ma dwadzieścia lat i samotnie wychowuje dziecko. Pracuje w supermarkecie, choć miała studiować biologię. Paul dobiega sześćdziesiątki, jest zamożnym człowiekiem, ale owdowiał. Pewnego dnia robi zakupy w sklepie Julie... Tak, tego dnia wszystko się zmieni, ale zupełnie nie tak, jak myślisz.
Arabskie przysłowie mówi: "Nie opuszczaj rąk, bo możesz to zrobić na dwie sekundy przed cudem". dwie sekundy wystarczą, by odmienić życie Julie, pewnej kasjerki z supermarketu, i Twoje.
"Dwie sekundy przed cudem" to powieść, która wyrosła z własnych doświadczeń Agnès Ledig. Książka-terapia, którą autorka zastosowała najpierw na sobie. Jednak ponad 300 000 egzemplarzy sprzedanych we Francji i wydania w 12 innych krajach świadczą o tym, jak wiele dobra dała ta książka czytelnikom z całego świata. W 2013 roku otrzymała prestiżową nagrodę Prix des Maisons de la Presse.