"Jak opowiedzieć historię, której się samemu nie rozumie, na której istnienie nie ma dowodów, historię spisaną skomplikowanym szyfrem uderzeń serca? Należy wrócić do początku początków. Choć sama nie wiem, jak daleko w przeszłość musiałabym się cofnąć."
Rewelacyjna historia! Nieoczywista! Tajemnicza! Pełna emocji!
Początek słaby.
Pomyślałam sobie, że ponownie okładka mnie skusiła - przerost formy nad treścią...
Ale jakże się pomyliłam!
ŚWIETNE narracje - każda z nich jest osobną opowieścią, pełną innych emocji, które łączą w spójną całość całą tą niesamowitą opowieść!
Pamięć tkanek?
Poszperałam w necie i okazuje się, że istnieje takie zjawisko, co powoduje, że ta historia przestaje być niewiarygodna.
"Jak miałam wytłumaczyć komuś, że organ wszczepiony mojej córce, serce, które miało być jej ratunkiem, stało się intruzem przejmującym nad nią kontrolę?"
Mistrzowsko przedstawieni bohaterowie, mistrzowsko przedstawiony ich świat wewnętrzny, ich dobre i złe strony.
Poza tym całym tajemniczym i niesamowitym wątkiem czytamy świetną historię o miłości i młodości, samą w sobie wciągającą:)
Rewelacyjny pomysł z osobnymi narracjami, które wypełniają całą opowieść w 200%
"Ile dni, miesięcy, lat może przeżyć kropla czyjejś pamięci uwięziona w organie?"
POLECAM!
MOJA OCENA: 9/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
1 stycznia 2015
Dochodziła pierwsza w nocy. Marieke van Haan zamknęła za sobą drzwi i gwar entuzjastycznych rozmów zmieszany z dźwiękami zbyt głośno puszczanej muzyki nagle ucichł. Mroźne powietrze uderzyło ją w rozpalone policzki. Wzięła głęboki wdech i przez parę chwil stała w bezruchu na schodkach budynku, przyglądając się otoczeniu. Szumiało jej w głowie od głosów i hałasu. Nie przepadała za tego typu przyjęciami, ale trudno było jej odmówić przyjaciółce. Jeszcze trudniej było jej przyznać się przed samą sobą, że do wyboru miała to lub spędzenie sylwestrowej nocy w towarzystwie telewizora. Do ostatniej chwili liczyła, że któryś z jej kolegów z komendy poprosi ją, żeby wzięła jego zmianę. Zapinając guziki bluzki, zerkała na wyświetlacz telefonu w oczekiwaniu na jakąś wiadomość, która posłużyłaby za idealny pretekst do wyjścia z przyjęcia, ale nie wydarzyło się nic, co mogłoby ją ocalić. Poza Marye i jej partnerem nie znała tu nikogo, szybko jednak zorientowała się, że jest jedyną samotną osobą w towarzystwie. Choć czuła się z tym faktem nieco niezręcznie, postanowiła nie robić z tego wielkiej sprawy. Aż do chwili, gdy przedstawiono jej wysokiego faceta, który, jak się okazało, był rozwodnikiem i również przyszedł sam. Nie dosłyszała imienia w hałasie panującym wokół, a z prezentacji dokonanej przez Marye wyłapała jedynie informacje o jego własnej firmie komputerowej. Marieke nie musiała wytężać specjalnie swojego policyjnego zmysłu, by domyślić się, że celowo zaproszono ich oboje w ramach nieudolnie zorganizowanej randki w ciemno. Wymienili kilka zdawkowych uprzejmości, po czym zamilkli zażenowani. Nawet dudniąca wokół nich muzyka wydawała się zbyt cicha, by wypełnić niezręczne milczenie. Marieke z ciężkim sercem doczekała północy, zdecydowana opuścić przyjęcie, gdy tylko umilknie pierwsza salwa fajerwerków. Marye zniknęła jednak gdzieś w ferworze noworocznych toastów i Marieke z poczuciem narastającej irytacji próbowała przetrwać kolejną godzinę i nie wyjść bez pożegnania.
Kiedy wreszcie stanęła na schodach domu, pozwalając, by drzwi frontowe odcięły napływ dźwięków, poczuła, jak ścisk w okolicach płuc odpuszcza i wypełnia je mroźne powietrze. Blask księżyca wydawał się niemal lodowato błękitny. W jego świetle wszystko lśniło i połyskiwało. Cieniutka warstwa szronu pokryła trawę, zamarznięte kałuże przypominały zdeformowane lustra rozrzucone po ulicy. Zimny deszcz, który padał cały dzień, pokrył świat lodowatą powłoką. Kobieta wsunęła dłoń do kieszeni kurtki i zerknęła na wyświetlacz telefonu. Noworoczne życzenia od Rolanda były krótkie i treściwe, o ile można tak określić trzy słowa i rząd wykrzykników. Wiadomość od rodziców kończyło przypomnienie, że jutro spotykają się przed Domem Spokojnej Starości, gdzie od paru lat przebywał dziadek Marieke, emerytowany policjant. W ciągu ostatnich miesięcy gasł tak intensywnie, iż wszyscy spodziewali się, że nie doczeka świąt. Całkowicie nieobecny duchem staruszek trwał jednak uparcie na służbie i, ku zdumieniu wszystkich, zupełnie nieświadomie witał kolejny Nowy Rok.
Marieke czuła, jak chłód szczypie jej skórę, obkurcza naczynia krwionośne, elektryzuje i pobudza do ruchu. Jednak w kierunku zaparkowanego po drugiej stronie ulicy auta ruszyła dopiero wtedy, gdy usłyszała za sobą dźwięk otwieranych drzwi. W odruchu ucieczki zupełnie nieuważnie ruszyła przed siebie. Wtedy uzmysłowiła sobie, jak było ślisko. Jej stopa obsunęła się i w momencie, gdy prawie upadła, czyjaś dłoń podtrzymała ją mocno.
– W samą porę. – Tuż za nią odezwał się znajomy głos.
Stanęła stabilnie i obciągnęła kurtkę, odwracając się w stronę wybawcy. Mężczyzna zdawał się jednak nie widzieć siebie w tej roli. Nie patrząc na nią, wyjął papierosa i zapalił, osłaniając go dłonią, choć wcale nie wiało.
Wyciągnął w jej stronę paczkę, ale pokręciła głową, wymamrotawszy niewyraźne „dziękuję”. Wzruszył ramionami i schował pudełko do kieszeni marynarki, którą otulił się ciaśniej. Marieke przyglądała mu się w świetle księżyca. Miał wysokie czoło, które podkreślały zakola widoczne pod przerzedzonymi włosami. Jego pociągła twarz zdawała się teraz bardziej rozluźniona, a oczy błyszczały. Zaciągnął się.
– Mam nadzieję, że nie wychodzisz z mojego powodu – powiedział. – Mnie również nie uprzedzono, że…
– Nie, oczywiście, że nie – przerwała mu szybko, próbując uchronić się przed tą żenującą rozmową. – Mam na jutro plany rodzinne, więc muszę położyć się wcześniej.
– Dzieci? – spytał i spojrzał na nią. Był sporo starszy.
Pokręciła głową.
– Rodzice. I dziadek. Nie mam dzieci.
Skinął i zaciągając się papierosem, zapatrzył w granatowe przejrzyste niebo, na którym jaśniała lekko zaokrąglona tarcza księżyca. Gdzieś z oddali dobiegały pojedyncze spóźnione wystrzały fajerwerków. Marieke nie wiedziała, czy powinna się szybko pożegnać, czy zostać i z grzeczności potowarzyszyć mężczyźnie przy papierosie.
– A ty? – spytała, wyrywając go z zamyślenia.
– Ja nie mam planów na jutro – odparł nieco roztargnionym głosem i Marieke przeraził fakt, że mógł sobie pomyśleć, iż próbuje mu coś zaproponować.
– Nie, nie – rzuciła w panice. – Pytałam o dzieci.
Uśmiechnął się lekko.
– Mam córkę. Ma prawie siedemnaście lat.
Przyjrzała mu się teraz uważniej, próbując ustalić jego wiek.
– Nastolatka. To pewnie masz z nią urwanie głowy?
Oczy mężczyzny zwróciły się ku niej i przez chwilę Marieke spostrzegła w nich błysk smutku lub bólu, który automatycznie powiązała z rozwodem i z całą pewnością niezbyt sprawiedliwym podziałem opieki nad córką.
– Coś w tym rodzaju – odparł po chwili, odwracając wzrok.
– Marye wspomniała, że prowadzisz własną firmę komputerową. – Marieke próbowała zmienić temat, sama nie rozumiejąc, dlaczego jeszcze nie życzyła mu dobrej nocy, szczęśliwego Nowego Roku i nie zeszła zdradliwie śliskimi schodami do auta. Jednak w tym chłodzie i mroku było jej łatwiej dojrzeć w mężczyźnie osobę, a nie jedynie źródło niezręcznej sytuacji.
Skinął głową, ale zamiast wdać się w monolog na temat swojej kariery, zmrużył oczy i zapytał:
– Nie przysłano cię, żebyś zdemaskowała moje przekręty podatkowe?
Uśmiechnęła się szczerze po raz pierwszy tego wieczoru. I tego roku.
– Nie. Pracuję jedynie nad przestępstwami internetowymi. Ale chętnie posłucham o przekrętach podatkowych. Tym zajmuję się w ramach hobby – zażartowała lekko.
– Bardzo oryginalne hobby.
Mężczyzna zgasił papierosa na murku i wrzucił go do przepełnionego petami słoika, stojącego tuż przy drzwiach, po czym wsunął dłonie w kieszenie marynarki.
– Nie będę cię zatrzymywał. W końcu musisz się wyspać.
– Tak, to prawda. Szczęśliwego Nowego Roku. – Odwróciła się w stronę schodów i ze zdziwieniem zauważyła, że ruszył wraz z nią. – Nie wracasz do środka?
Wzruszył ramionami, oglądając się lekko za siebie.
– Chyba też wolę się wyspać. I w razie czego będę ci służył ramieniem w drodze na drugą stronę ulicy.
Szli powoli. Marieke stawiała stopy ostrożnie, próbując uniknąć upadku.
Jego lśniące nowością sportowe audi stało zaparkowane parę metrów dalej. Przeszło jej przez myśl, że było typowe dla rozwodnika mającego kryzys wieku średniego, ale skarciła się szybko za to pochopne wyciąganie wniosków. Pomachali do siebie na pożegnanie i Marieke z ulgą wsiadła do samochodu. Przekręciła kluczyk, włączyła radio i zjechała z krawężnika. Chwilę błądziła wąskimi uliczkami, manewrując między gęsto zaparkowanymi wzdłuż chodników autami, by wreszcie wyjechać na drogę w kierunku Sneek. W lusterku widziała jarzące się światła audi, które podążało za nią. Oczywiście prawdopodobieństwo, że mieszkał w Sneek lub IJlst było wysokie, mimo to Marieke poczuła falę niepokoju. Wolałaby, żeby ją wyminął. Na rondzie tuż za miastem zamiast skierować się w stronę IJlst, zjechała w pierwszą ulicę, wybierając nieco dłuższą drogę do domu. Miała nadzieję, że w ten sposób zgubi auto jadące wciąż za nią. Zerknęła w lusterko i zobaczyła czarne audi, skręcające tak jak ona w pierwszy zjazd. Westchnęła głęboko. Czuła, że robi się ślisko. Od czasu do czasu zerkała w lusterko na światła samochodu. Dwa kilometry dalej Marieke skręciła w lewo w Lewei, podążając dość okrężną drogą w kierunku IJlst i Sneek. Powinna była pojechać prosto, co zrobił jej towarzysz w czarnym audi. Pół kilometra dalej wąska ulica łączyła się z szerszą i łatwiej przejezdną drogą prowadzącą do centrum Sneek. Widząc audi mijające zjazd w Lewei, Marieke przez chwilę poczuła się głupio ze swoją dziecinną paniką. Została sama na drodze. Przejechała parę metrów i zwolniła. Czuła, jak opony jej auta od czasu do czasu tracą przyczepność na oblodzonym podłożu. Wyłączyła radio, żeby móc skoncentrować się na prowadzeniu. Odruchowo zacisnęła dłonie na kierownicy, jakby to miało uchronić ją od utraty kontroli nad pojazdem. Przeklęła parę razy w myślach. Droga, którą wybrała, była nie tylko rzadziej uczęszczana, ale też węższa i nieoświetlona. Biegła między kanałami, za którymi rozciągały się rozległe łąki i pola, gdzieniegdzie natrafić można było na zjazd prowadzący do gospodarstw rolnych. Kiedy kątem oka zobaczyła w oddali auto stojące na poboczu, odruchowo wcisnęła hamulec. Mimo to czuła, że jej samochód ślizga się chwiejnie naprzód. Skupiła wzrok na widoku przed nią. Dopiero po chwili zorientowała się, na co patrzy. Próbując zapanować nad pojazdem, zjechała na pobocze. Na oszronionej trawie koła odzyskały przyczepność. Chwyciła telefon i wysiadła w pośpiechu, zostawiając włączone światła dzienne, których długa smuga oświetlała miejsce wypadku. Wybierając numer, prawie upadła. Poczuła, jak komórka wyślizguje się jej z dłoni. Przeszywający ból w kostce, którą wygięła nienaturalnie, próbując utrzymać równowagę, sprawił, że musiała się zatrzymać. Jej telefon z trzaskiem uderzył o oblodzony asfalt.
– Cholera! – Skrzywiła się i sięgnęła po niego. Szybka wyświetlacza pękła na całej długości. Marieke próbowała iść i jednocześnie wybierać numer, jednak ekran dotykowy odmawiał współpracy. Wrzuciła telefon do kieszeni i podniosła wzrok.
Pomarańczowy opel z kolorowymi felgami stał na środku zjazdu obrócony w taki sposób, że Marieke na pierwszy rzut oka nie była w stanie powiedzieć, z której strony nadjechał. Drzwi pojazdu były lekko wgniecione i otwarte. Maska auta została zmiażdżona przez uderzenie w drzewo lub w jedną z kamiennych kolumn, stojących po obu stronach zjazdu. Potłuczone szkło leżało na oblodzonej drodze. Jakimś cudem samochód nie został zepchnięty siłą odrzutu do wody biegnącej wzdłuż drogi. Taflę pokrywała cienka warstwa lodu.
Marieke, kulejąc, podbiegła do chłopaka. Siedział na poboczu porośniętym oszronioną trawą. Ramionami obejmował kolana i kołysał się w transie. Marieke dotknęła jego ramienia i potrząsnęła nim lekko.
– Wszystko dobrze? Wezwałeś karetkę? Czy byli inni pasażerowie?
Zauważyła, że dłonie chłopaka pokryte są krwią, nie potrafiła jednak z całą pewnością stwierdzić, skąd pochodziła. Wąska rana na jego skroni nie krwawiła zbyt obficie. Przypominała raczej niegroźne rozcięcie. Marieke poczuła woń alkoholu. Dopiero wtedy usłyszała cichy głos dochodzący z drugiej strony auta.
– Kurwa, kurwa, kurwa…
Obeszła pojazd, przytrzymując się maski, żeby nie upaść. Niedaleko otwartych drzwi samochodu na oszronionej trawie leżała dziewczyna. Poły jej krótkiego płaszcza były rozrzucone, pomarańczowy szal ciągnął się jak surrealistyczna rzeka od auta do jej bezwładnego ciała, nad którym pochylał się ciemnowłosy młody mężczyzna. Dotykał jej twarzy i w panice przeklinał szeptem. Marieke przyklękła przy nim.
– Wezwaliście karetkę?
– Co? – Chłopak podniósł na nią duże ciemne oczy. Od niego również czuła wyraźnie zapach alkoholu.
– Masz przy sobie telefon? – zapytała zniecierpliwiona. Jedną ręką sięgnęła po komórkę, którą chłopak wyjął z kieszeni bluzy i odblokował, drugą zaś sprawdziła puls dziewczyny. Był ledwo wyczuwalny. Oddech płytki. Szybko dokonała zgłoszenia o wypadku samochodowym, podając współrzędne miejsca zdarzenia i opisując stan ofiar. Kiedy się rozłączyła, odwróciła głowę w stronę auta. Spod wygiętej maski unosił się dym. Ponownie zwróciła się do chłopaka, zdejmując własną kurtkę, którą okryła dziewczynę. Zarejestrowała ciemną maź oblepiającą jej włosy po jednej stronie głowy.
– Musisz odciągnąć ją na bok. Delikatnie! Może mieć uraz kręgosłupa. Weź ją pod pachy, właśnie tak – poinstruowała go. Wykonywał jej polecania bez słowa. – Teraz połóż ją na lewym boku. Ostrożnie!
Kiedy powoli przewrócił ciało dziewczyny, Marieke usłyszała dziwny metaliczny dźwięk, jakby cicho zabrzęczały dzwoneczki. Przez chwilę jej myśli rozproszyły się. Wtedy zobaczyła na prawym nadgarstku ofiary wypadku rząd bransoletek, cieńszych i grubszych. Ich gładka srebrna powierzchnia schwytała blask księżyca. Lekki, ledwo uchwytny błysk, który zgasł szybciej, niż się pojawił. Marieke zorientowała się, że chłopak patrzy na nią w panice, jakby czekał na kolejne polecenia.
– Masz w aucie gaśnicę? – zapytała, wróciwszy do rzeczywistości.
Pokręcił głową. Marieke ponownie obeszła pojazd, żeby dotrzeć do drugiego młodego pasażera opla. Siedział nadal na białej od szronu trawie, zwinięty w kłębek. Jego brązowe włosy spadały na zbyt dziewczęcą jak na chłopaka twarz. Jego oczy rzucały przerażone i lekko otumanione spojrzenia. Marieke starała się poruszać jak najszybciej, jednak podeszwy kozaków ślizgały się po oblodzonej nawierzchni. Nie było jej zimno, choć czuła, że temperatura spadła poniżej zera. Z ust unosił się obłoczek pary, a palce miała sztywne od chłodu.
– Zaraz będzie tu ambulans. Czy coś cię boli? – Pochyliła się nad chłopakiem. Jego głos był ledwo słyszalny, gdy zaprzeczył. – Musisz się odsunąć na wszelki wypadek. Słyszysz? Dasz radę wstać?
Gdy chłopak nie ruszył się z miejsca, Marieke westchnęła i zerknęła jeszcze raz na pojazd za nimi. Poklepała chłopaka po ramieniu, ale kiedy nadal nie reagował, skierowała się do swego auta, ostrożnie pokonując śliską ulicę. Z bagażnika wzięła małą gaśnicę i trójkąt ostrzegawczy, który ustawiła w widocznym miejscu na jezdni. Podeszła do volkswagena i wyjęła kluczyk ze stacyjki. Skierowała się do frontu auta. Przygotowała się i lekko uniosła maskę. Nie zauważyła żadnych śladów ognia, ale na wszelki wypadek uruchomiła gaśnicę. Przez głowę przebiegła jej myśl, że gdyby nie idiotyczna sytuacja z czarnym audi i bezpodstawny niepokój, nigdy by się tutaj nie znalazła. Kiedy wróciła do dziewczyny i chłopaka, usłyszała donośne wycie karetki pogotowia. Ambulans wkrótce zaparkował na poboczu. Tuż za nim nadjechały dwa białe wozy policyjne. Ponad panującym chaosem, który natychmiast zapanował wokół nich, Marieke wyłapała zdziwioną twarz Rolanda. Miał na sobie policyjną czarną kurtkę z jaskrawożółtym pasem na piersi i ramionach. Wymienili spojrzenia, ale dopiero gdy ofiary wypadku zostały zabrane do szpitala i policjanci ruszyli do zabezpieczania miejsca zdarzenia, Roland podszedł do niej z jej własną kurtką w dłoni, którą zarzucił na jej ramiona.
– Ci dwaj niewiele mi powiedzieli. Obaj w szoku. Podpici. Stan dziewczyny, na moje oko, ciężki – powiedział, wsuwając notatnik do kieszeni kurtki.
– Widziałaś, co tu się stało?
– Nie. Przyjechałam już po wypadku i tak to wszystko zastałam.
– Z tego, co widać, jechali za szybko, wpadli w poślizg i kierowca stracił kontrolę nad pojazdem. Ta droga jest całkowicie oblodzona. To nasze czwarte wezwanie dziś do wypadku. Kiepska noc na takie warunki atmosferyczne. Ale co zrobić? A myśleliśmy, że będzie więcej problemów z fajerwerkami i pijakami. Co ty tu w ogóle robisz? Nie miałaś być na imprezie?
Marieke wzruszyła ramionami. Coś wisiało w powietrzu, w tym lodowatym chłodzie, który sprawiał, że wszystko zdawało się zastygłe, zatrzymane w czasie. Marieke wyczuwała to, lecz nie potrafiła określić, czym to było lub co miało przynieść. W dłoni ściskała pomarańczowy szal. Musiał zsunąć się, gdy położono dziewczynę na noszach. Był długi, miękki i jeszcze niemalże ciepły (...)
***
Wciągający thriller, który pokazuje, że serce nigdy nie zapomina
Nastoletnia Evi Brouwer cierpi na poważną chorobę serca i do życia potrzebuje przeszczepu, przez co jej matka przechodzi załamanie. Kiedy zrozpaczona kobieta powoli zaczyna tracić nadzieję, niespodziewanie pojawia się ratunek. Dawcą serca zostaje młoda dziewczyna Finya, która zginęła w wypadku samochodowym.
Nikt nie podejrzewał, że przeszczepione serce zachowa wspomnienia i cechy osobowości Finyi. Wkrótce nowy organ staje się intruzem, który całkowicie przejmuje kontrolę nad Evi. Nastolatkę zaczynają dręczyć sny, których nie potrafi zrozumieć, a jakaś tajemnicza siła prowadzi ją w nieznane dotąd miejsca i pcha w ramiona tajemniczego Sandera.
Matka Evi czuje, że dopiero teraz może stracić córkę na zawsze i postanawia zrobić wszystko, aby do tego nie dopuścić. Czy zdoła przekonać kogoś, że z jej córką dzieje się coś strasznego? Czy nowe serce chce zaszkodzić dziewczynie?
Wspomniana przez autorkę książka, oparta na faktach
A Change of Heart: A Memoir
/kliknij zdjęcie/