"Oto Zasady - mówi.Nie chodź sama na dolną łąkę.Nie oblizuj palców przed włożeniem ich do słoja z oliwkami.Chłopcy ubierają się na brązowo, szaro i niebiesko, a dziewczynki mają nosić śliczne kolory.Nie pyta się dorosłych, czy wyjdą się pobawić.Rób tylko to, co cieszy Mamunię"
Uwielbiam takie opowieści.
Magiczne.
Piękne.
Wzruszające.
I rozdzierające serce na kawałki.
Dramat rodzinny, opowiedziany i widziany oczami prawie pięcioletniej dziewczynki i jej siostry.
Czy aby na pewno?
Wymyślone światy, przebogata wyobraźnia, która staje się kołem ratunkowym w ucieczce przed rzeczywistością.
Jest lato na południu Francji.
Pea i jej młodsza siostra, Margot, spędzają wolne dni na dworze i wymyślają różnorodne gry na łące za domem. Wydają się takie beztroskie...
Ale Pea ma za sobą spory bagaż dramatów, jak na jej pięć i pół roku. Jej ojciec zginął w wypadku, a matka straciła ostatnie dziecko. A teraz znowu jest w ciąży. Zaraz będzie rodzić.
Mamunia jest Angielką, odizolowany i bardzo samotną w tej małej, francuskiej wiosce, a wypadek i strata męża i dziecka powodują, że popada w ciężką depresję. Pea stara się jak może, aby pomóc Mamuni w obowiązkach domowych, żeby wywołać uśmiech na jej twarzy, taki, jak kiedyś, ale nic nie skutkuje...
Kiedy Pea spotyka Claude'a, mężczyznę z psem, który zdaje się kochać łąkę tak jak ona, wierzy, że ona i Margot znaleźli przyjaciela, a może nawet nowego tatę. Ale dlaczego wieśniacy patrzą na Claude podejrzliwie i jaki sekret kryje w jego dziwnym, pustym domu?
Pięknie napisana, przenikliwa, wzruszająca i pełna niespodzianek powieść o niewinności, żalu, miłości, współczuciu oraz błogosławieństwach i niebezpieczeństwach wyobraźni i prawdy.
POLECAM BARDZO.
MOJA OCENA: 9/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Rozdział 1
Brzuch Mamuni jest przy kuchence, a pupa opiera się o stół,
przy którym kolorujemy. Wyciągniętą ręką miesza pomidory, a
ich słodki aromat wypływa z rondla, sącząc się wprost w nasze
skarpetki.
Mama nie nuci żadnej melodii.
W kuchni panuje chłód, ale mojej prawej stronie jest gorąco i
słonecznie, bo siedzę we wstędze promieni wpadających z
zewnątrz. Reszta mnie pozostaje w pasiastym cieniu skarpet i
majtek wiszących na drewnianej suszarce nad naszymi
głowami. Tkwią tam już od pięciu spań, od owego
deszczowego popołudnia, kiedy ciągle plątałyśmy się Mamuni
pod nogami, nawet będąc w zupełnie innym pokoju.
Na maselniczce przysiada mucha. Kolejna spaceruje po moim
talerzyku. Następna wskakuje na rękę, aż włoski stają mi dęba.
Margot obserwuje owady. Wywraca oczami tak, że widać
prawie same białka, i porusza brwiami. Dwaj kolejni
skrzydlaci intruzi lądują ślizgiem na ceracie.
- Muchom się wydaje, że nasz dom to lotnisko, Pea - mówi.
Margot jest taka jak ja, a jednocześnie zupełnie do mnie
niepodobna. Mam pięć i pół roku, a ona tylko cztery, ale jest
wysoka jak na swój wiek. Obie lubimy przytulanie,
owady oraz przytulanie owadów. Obie mamy piegi jak
Mamunia, i takie same jak ona zielone tęczówki z błękitnymi i
brązowymi iskierkami.
W blasku słońca oczy Mamy są jak
kalejdoskopy.
To, że ja i Margot się od siebie różnimy, najlepiej widać po
naszych snach.
Mnie zawsze gonią wiedźmy, albo jestem na
pikniku na plaży, w któryś z tych szczęśliwych dni, zanim
zaczęło się umieranie. Te wizje lubię najbardziej.
Margot śni o
maleńkich ludkach mieszkających w szafkach i urządzających
czwartkowe przyjęcia oraz o krzyżówkach, które same się
rozwiązują.
- Panie są jak samochody, a panowie jak motocykle -mawia
Margot.
Trzeba jej słuchać, bo wszystko potrafi wytłumaczyć.
- Do motocykla nie wsiada się przez drzwiczki, a do samochodu
tak - wyjaśnia mi. - Do pań też da się kogoś włożyć. I
mają drzwiczki, przez które wsiada się i wysiada.
Wpatruję się w wielki, wypchany brzuch Mamuni i staram się
wyobrazić sobie te drzwiczki. To dziwne, ale nigdy ich nie
widziałam. Udało mi się tylko namierzyć gałkę, widoczną
nawet przez ubranie. Tam, gdzie powinien być pępek.
- Idź i zapukaj, Pea. Może dzidziuś ci otworzy - podpuszcza
Margot.
Oczami wyobraźni widzę, jak maluszek otwiera brzuch
Mamuni, żeby nam pomachać albo podpisać odbiór przesyłki.
Zanim zdołam się opanować, chichot wyskakuje
mi z ust jak malina. Mama odwraca głowę, by na mnie
spojrzeć.
- Piwonio - mówi (bo to jedno z moich imion), a jej twarz jest
jak pochmurne niebo. Potem odwraca się z powrotem do
kuchenki i miesza energiczniej.
- Mamuniu.
Znów na mnie spogląda. A ja zapomniałam pomyśleć o czymś
ważnym, co mogłabym powiedzieć, więc rzucam pierwszą
myśl, jaka wpada mi do głowy.
- Mucha przykleiła ci się do stopy.
To prawda. Mama chodzi boso i spod jednej z pięt wystają
maleńkie musze nóżki. I odwłok.
Mamunia wbija we mnie spojrzenie, które woła: „To
wszystko przez ciebie!". Po czym opiera się o blat, żeby
obejrzeć sobie nogi. Unosi stopę i wykręca szyję, chcąc popatrzeć
przez ramię. Włosy zwisają jej w dół pleców jak
płomienna kurtyna. Spód jej stopy jest czarny. Stopy Mamuni
brudzą się bardziej niż moje, choć obie przemierzamy boso te
same podłogi.
- Na tej drugiej - szepczę.
Zmienia nogi.
Jest: rozdeptana mucha. Mama odlepia ją od
skóry czubkami palców i powoli stawia stopę na ziemi. Jej usta
drżą, jakby nie mogły się zdecydować, jaki przybrać kształt.
Patrzy na podłogę, ogarniając wzrokiem okruszki, kawałki
cebuli i łupin z czosnku, kocią sierść i naniesiony z zewnątrz
pył. Stołowi też daleko do czystości. Naprawdę staramy się tak
bardzo nie brudzić, ale jeśli
nam się zdarzy, nie mogę nawet po nas pościerać, bo nie
dosięgam zlewu.
Milczę, czekając, co się wydarzy.
Mama wyrzuca muchę do
śmieci, a potem zaciska dłonie na blacie stołu, kołysząc się w
takt smutnej melodii, którą słyszy tylko ona. W rondlu za jej
plecami bulgocze sos pomidorowy. Bez słowa prostuje plecy i
zabiera łzy na piętro.
Mrok kryje się we mnie, w moim brzuchu. To przeraża mnie
najbardziej.
- Mówienie Mamuni o trupie muchy było katastrofą
-stwierdzam.
- Prawda - potwierdza Margot - Trzeba było powiedzieć, że
pięknie dziś wygląda.
- Tak, byłoby o wiele lepiej. - Kiwam głową.
- Nie przejmuj się - pociesza Margot. - I tak nie lubię sosu
pomidorowego. Urządzimy sobie piknik?
Z piętra dobiega szum prysznica. Stojący na kuchence garnek
pluje sosem na podłogę. Pomidorowa masa bulgocze tak
mocno, że pryska nawet na rozwieszone na suszarce ubrania.
Nasze pranie, rondle i patelnie, warkocze czosnku, papryczki
chili, cebula i pęta suszonej kiełbasy, wiszące na zaostrzonych
haczykach w kształcie litery S, pokrywają się czerwonymi
plamkami.
Wstaję od stołu i wyłączam gaz.
- Chodź, Pea - namawia Margot. - Jestem głodna.
Wychodzimy na zewnątrz i mrużymy oczy przed oślepiającym
blaskiem słońca (...)
***
Przepięknie napisana, pełna nadziei opowieść o dziecku, które musi zmierzyć się z dorosłym smutkiem, żalem i stratą.
Beztroski świat pięcioletniej Pea zmienia się w jednym momencie. Dziewczynka nie zamierza ulec ciemności i zawzięcie poszukuje światła.
Magiczna historia prosto z gorącego serca południowej Francji, w której bohaterowie jedzą dobroć, ale nie potrafią przełknąć niegrzeczności i płaczą, aż łzy im się skończą.
Pachnąca latem magiczna opowieść o urokach dzieciństwa, w której czas się zatrzymał.
Teresa/Goodreads
Mogę mieć osiemdziesiąt lat, ale nadal będę płakał jak dziecko, czytając tę cudowną historię. Czuję się o wiele bogatszy po jej lekturze.