Największe zaskoczenie - spodziewałam się dobrego kryminału, a wyszedł zarąbiasty horror!!!!
Niepowtarzalny klimat, element zaskoczenia - miałam wrażenie, czytając wszystkie części o detektywie, że sam autor nie wiedział, w którą stronę ma pójść i dzięki niebiosom, wybrał tą mroczniejszą, para para - drogę!!! Kto nie czytał - polecam, na równi prawie z Kingiem! Tylko inne klimaty:-) Świetne powieści! Bardzo inteligentny pisarz, bardzo!!! Specyficzne poczucie humoru, które uwielbiam:-)
Nawiedzany nierozwikłanymi zabójstwami żony i córeczki, dręczony poczuciem winy, były detektyw z NYPD, Charlie Parker, jest wrakiem człowieka, pożeranym przez przemoc, żal i pragnienie zemsty. To jego jedyny cel.
Ale kiedy jego były partner prosi go o znalezienie zaginionej dziewczyny, Parker wyrusza w podróż, która ma go zaprowadzić do:
- serca zorganizowanej przestępczości;
- do starej czarnej kobiety, która mieszka w bagnie Luizjany i słyszy głosy zmarłych;
- do piwnic tortur i morderstw;
- i do seryjnego zabójcy - artysty, który jak nikt inny wykorzystuje ludzkie ciało jako płótno i kolekcjonuje twarze - to jego trofea.
Charlie pozna swoje nemezis - mordercę nie z tego świata, znanego jako Podróżny Człowiek (Traveling Man).
Czysta extaza!
Jeden minus - seria praktycznie nie do zdobycia...
Drugi minus - jeśli już ją zdobędziecie, u nas w Polsce zostało wydanych tylko 6.5 tomów. Generalnie jest ich 16...
MOJA OCENA: 10/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
W samochodzie jest zimno jak w grobie. Lubię, kiedy klimatyzacja nastawiona jest „na ful", bo spadająca temperatura pomaga zachować czujność. Radio gra cicho, ale nadal słyszę melodię z uporem ponad dźwiękiem silnika. Wczesny R.E.M., coś o ramionach i deszczu.
Most Cornwall zostawiłem trzynaście kilometrów stąd, a przed sobą mam Południowe Canaan i samo Canaan, a w końcu granicę stanową z Massachusetts. Jasne słońce przede mną gaśnie, a dzień z wolna wykrwawia się, ustępując miejsca nocy.
Tej nocy, kiedy zginęły, najpierw nadjechał samochód patrolowy, rozpraszając ciemność czerwonym światłem. Dwaj funkcjonariusze weszli do domu szybko, ale i ostrożnie, świadomi, że przybywają na wezwanie jednego ze swoich, policjanta, który zamiast nieść pomoc, sam stał się ofiarą.
Kiedy weszli do kuchni naszego domu w Brooklynie i przelotnie spojrzeli na to, co zostało z mojej żony i dziecka, siedziałem akurat w holu, z twarzą ukrytą w dłoniach. Patrzyłem, jak jeden pośpiesznie przeszukuje pokoje na górze, podczas gdy drugi sprawdzał pokój dzienny i jadalnię, przy czym kuchnia wzywała ich przez cały czas, jakby domagając się, by zechcieli złożyć zeznania.
Słuchałem, jak przez radio wzywają grupę kryminalną, informując o prawdopodobnym podwójnym morderstwie. Słyszałem szok w ich głosach, chociaż starali się przekazać to, co widzieli, tak beznamiętnie, jak tylko mogli, jak na dobrych gliniarzy przystało. Możliwe, iż wtedy podejrzewali nawet mnie. Będąc policjantami, wiedzieli lepiej niż ktokolwiek, co ludzie, nawet gdy chodziło o jednego z nich, są w stanie zrobić.
Nie mówili nic — jeden przy samochodzie, a drugi w holu przy mnie — dopóki przed domem nie pojawili się detektywi, a zaraz po nich ambulans. Wszyscy weszli do środka, a sąsiedzi już zbierali się na werandach, przy bramach, niektórzy podchodzili bliżej, by dowiedzieć się, co też zaszło, co mogło przytrafić się tym młodym ludziom, tej młodej parze z małą, jasnowłosą córeczką.
— Bird?
Przetarłem oczy, rozpoznając głos. Mym ciałem wstrząsnął szloch. Stał przy mnie Walter Cole, nieco bardziej z tyłu McGee o twarzy skąpanej w światłach radiowozów, lecz wciąż bladej, wstrząśnięty tym, co zobaczył. Słychać było, że przed domem zatrzymuje się więcej aut. Przy drzwiach pojawił się policyjny medyk, odrywając ode mnie uwagę Cole'a.
— Przyjechał technik medyczny — oznajmił jeden z policjantów, gdy obok niego stanął chudy, młody człowiek o bladej twarzy.
Cole skinął głową i wykonał ruch ręką w stronę kuchni.
— Bird — powtórzył Cole, tym razem ponaglająco, bardziej szorstko.
— Czy powiesz mi, co się tutaj stało?
Zjeżdżam na parking przed kwiaciarnią. Wieje lekki wiatr i poły płaszcza głaszczą mi nogi jak ręce dziecka. Wnętrze sklepiku jest zimne, zimniejsze niż trzeba, i przepełnione zapachem róż.
Na róże zawsze jest moda — i sezon.
Sprzedawca pochylając się dokładnie sprawdza grube, woskowe liście małej, zielonej rośliny.
Kiedy wchodzę, prostuje się powoli i z trudem.
— Bry wieczór — mówi. — W czym pomóc?
— Chciałbym trochę tych róż. Niech będzie tuzin. Albo lepiej dwa tuziny.
— Dwa tuziny róż, robi się, psze pana.
Jest mocno zbudowany i łysy, trochę po sześćdziesiątce. Chodzi sztywno, prawie nie zginając kolan. Stawy jego palców zniekształcił reumatyzm.
— Klimatyzacja znowu wariuje — mówi.
Mijając przestarzały panel sterujący, nastawia przełącznik, ale nic się nie dzieje.
Kwiaciarnia jest stara, jej tylną ścianę zajmuje oszklona cieplarnia. Otwiera jej drzwi i zaczyna ostrożnie wybierać róże z wiadra. Odliczywszy dwadzieścia cztery, zamyka drzwi szklarni i kładzie kwiaty na arkuszu celofanu na ladzie.
— Zawinąć w ozdobny papier?
— Nie, wystarczy celofan.
Przygląda mi się przez chwilę i słyszę niemal, jak zaskakują trybiki w jego mózgu w procesie rozpoznawania.
— Czy my się skądś nie znamy?
Ludzie w wielkich miastach mają krótką pamięć. Z dala od nich wspomnienia żyją długo.
***
Uzupełniający raport z przestępstwa
Wydział Policji w Nowym Jorku. Numer sprawy: 96-12-1806
Rodzaj przestępstwa: Zabójstwo
Ofiara: Susan Parker, biała, płeć żeńska, Jennifer Parker, biała, płeć żeńska
Miejsce: 1219 Hobart Street, kuchnia
Data: 12 grudnia 1996 Czas: około 21:30
Sposób: Pchnięcie nożem
Narzędzie zbrodni: Ostre narzędzie, prawdopodobnie nóż (nie znaleziony)Składający raport: Walter Cole, detektyw pierwszego stopnia
Szczegóły:
13 grudnia 1996 na zlecenie oficera dyżurnego Geralda Kersha udałem się na 1219 Hobart Street, aby zająć się sprawą zgłoszonego zabójstwa.
Powód Charles Parker, detektyw drugiego stopnia, oświadczył, że wyszedł z domu o 19:00 po kłótni z żoną, Susan Parker. Udał się do baru Dąb Toma i pozostał tam aż do 01:30 dnia 13 grudnia. Wrócił do domu przez drzwi frontowe i zauważył, że meble w przedpokoju nie stoją na swoich miejscach. Wszedł do kuchni i znalazł żonę i córkę. Zeznał, że żona była przywiązana do kuchennego krzesła, a ciało córki zostało najwyraźniej przeniesione z krzesła obok i ułożone na ciele matki. Zawiadomił policję o 01:55 i pozostał na miejscu zbrodni. Ofiary, rozpoznane przez Charlesa Parkera jako Susan Parker (żona, lat 33) i Jennifer Parker (córka, lat 3), znajdowały się w kuchni. Susan Parker była przywiązana do krzesła pośrodku pomieszczenia, twarzą do drzwi.
Drugie krzesło stało obok, z oparcia nadal zwisały fragmenty sznura. Jennifer Parker leżała w poprzek matki, twarzą do góry.
Susan Parker była bosa, ubrana w niebieskie dżinsy i białą bluzkę. Bluzka została podarta i ściągnięta do pasa, odsłaniając piersi. Spodnie i bielizna były opuszczone do łydek. Jennifer Parker była bosa, miała na sobie białą koszulę nocną ze wzorem w niebieskie kwiatki.
Zleciłem technikowi kryminalnemu Annie Minghella przeprowadzenie pełnego dochodzenia.
Kiedy śmierć obu ofiar została stwierdzona przez policyjnego lekarza Clarence'a Halla, oba ciała pod moim nadzorem przewieziono do szpitala. W mojej obecności doktor Anthony Loeb przeprowadził badanie mające na celu ustalenie, czy ofiary nie zostały zgwałcone, i przekazał mi zgromadzone materiały dowodowe:
96-12-1806-M1: biała bluzka należąca do Susan Parker (pierwsza ofiara)
96-12-1806-M2: niebieskie dżinsy należące do pierwszej ofiary 96-12-1806-M3: niebieska bawełniana bielizna należąca do pierwszej ofiary
96-12-1806-M4: włosy łonowe pierwszej ofiary 96-12-1806-M5: wymaz z pochwy pierwszej ofiary 96-12-1806-M6: skrawki spod paznokci prawej ręki pierwszej ofiary 96-12-1806-M7: skrawki spod paznokci lewej ręki pierwszej ofiary 96-12-1806-M8: włosy znad prawej części czoła pierwszej ofiary 96-12-1806-M9: włosy znad lewej części czoła pierwszej ofiary 96-12-1806-M10: włosy z prawej tylnej części głowy pierwszej ofiary 96-12-1806-M11: włosy z lewej tylnej części głowy pierwszej ofiary 96-12-1806-M12: biało-niebieska bawełniana koszula nocna należąca do drugiej ofiary
96-12-1806-M13: wymaz z pochwy drugiej ofiary 96-12-1806-M14: skrawki spod paznokci prawej ręki drugiej ofiary 96-12-1806-M15: skrawki spod paznokci lewej ręki drugiej ofiary 96-12-1806-M16: włosy znad prawej części czoła drugiej ofiary 96-12-1806-M17: włosy znad lewej części czoła drugiej ofiary
96-12-1806-M18: włosy z prawej tylnej części głowy drugiej ofiary 96-12-1806-M19: włosy z lewej tylnej części głowy drugiej ofiary
***
To była kolejna zawzięta kłótnia, a fakt, że przed nią kochaliśmy się, tylko wszystko pogorszył.
Tak jak w wielu poprzednich spięciach, powróciły te same zarzuty: moje picie, brak czasu dla Jenny, napady rozgoryczenia i żalu nad samym sobą. Kiedy wybiegłem z domu, w zimną noc podążyły za mną krzyki Susan.
Do baru szedłem dwadzieścia minut. Kiedy pierwsza dawka whisky dotarła do żołądka, napięcie opuściło moje ciało i pojawił się typowy dla pijaka cykl: najpierw poczułem się wściekły, potem ckliwy, rozżalony, skruszony, a wreszcie urażony.
Gdy opuszczałem bar, zostali jedynie stali bywalcy, chórek opojów zagłuszających Van Halen z szafy grającej. Wychodząc, potknąłem się na progu i stoczyłem na zewnątrz ze schodów, boleśnie raniąc kolana na żwirze wysypanym u ich podnóża.
Potykając się, ruszyłem do domu; chciało mi się wymiotować, czułem się paskudnie. Kiedy tak zataczałem się na drodze, samochody, aby mnie minąć, skręcały gwałtownie, a twarze kierowców wybuchały niepokojem i gniewem.
Stając u drzwi, wygrzebałem z kieszeni klucz i zarysowując farbę, usiłowałem włożyć go do zamka. Takich zadrapań było tam już sporo.
Wiedziałem, że coś jest nie tak, gdy tylko otworzyłem drzwi i wszedłem do holu. Kiedy wychodziłem, w domu było ciepło, a ogrzewanie ustawione na pełną moc, bo Jennifer marzła zimą. Była dzieckiem ślicznym, lecz delikatnym, kruchym jak chińska porcelana. Teraz dom był zimny jak noc na zewnątrz, zimny jak grób. Mahoniowa żardyniera leżała przewrócona na dywanie, a doniczka, pęknięta na dwie części, w wysypanej ziemi. Korzenie rosnącej w niej poinsecji sterczały nagie i brzydkie.
Zawołałem Susan, potem jeszcze raz, głośniej. Mgła upojenia zaczynała się już rozwiewać i wchodziłem właśnie na schody prowadzące do sypialni, gdy usłyszałem, jak tylne drzwi uderzyły o zlew w kuchni. Instynktownie sięgnąłem po mojego colta DE, ale ten leżał na biurku na piętrze, gdzie go zostawiłem, zanim nie stawiłem czoła Susan i kolejnemu rozdziałowi w historii naszego rozpadającego się małżeństwa. Przekląłem siebie wtedy. Później takie klątwy miały stać się symbolem całej mojej klęski, wszystkich moich żali.
Ostrożnie ruszyłem w stronę kuchni, końcami palców macając zimną ścianę po lewej stronie.
Kuchenne drzwi były lekko uchylone i trzymając je za krawędź, otworzyłem powoli.
I
— Susie? — zawołałem, wchodząc do kuchni. Lekko pośliznąłem się na czymś lepkim i mokrym. Spojrzałem w dół i znalazłem się w piekle (...)
***
Uzupełniający raport z przestępstwa — ciąg dalszy
Numer sprawy: 96-12-1806
Susan Parker siedziała na sosnowym krześle kuchennym, z twarzą zwróconą na północ, w stronę drzwi kuchennych. Czubek głowy dzieliły trzy metry od ściany północnej oraz dwa metry od ściany wschodniej. Ręce miała związane z tyłu i...
***
...przywiązane do szczebli w oparciu krzesła cienkim sznurkiem. Każda ze stóp została z kolei przywiązana do osobnej nogi krzesła, a twarz, prawie całkiem zakryta włosami, była tak zalana krwią, że nie było widać ani kawałka skóry. Głowa zwisała z tyłu tak, że podcięte gardło wyglądało niczym drugie usta oniemiałe w cichym, ciemnoczerwonym krzyku. Nasza córka leżała na kolanach Susan, z jedną ręką zwieszoną między nogami matki.
Wszystko dokoła było czerwone, jak w scenie jakiejś tragedii o okrutnym mścicielu, gdzie za krew zapłacono krwią. Plamiła sufit i ściany, jak gdyby sam dom został śmiertelnie ranny. Leżała gęsta i ciężka na podłodze i zdawała się pochłaniać moje odbicie w jasnoczerwonej ciemności.
Nos Susan Parker został złamany. Rany odpowiadały sile uderzenia o ścianę lub podłogę. Plamy krwi na ścianie przy drzwiach zawierały szczątki kości, włosy z nosa i śluz...
Susan próbowała uciekać, biec po pomoc dla naszej córki i siebie, ale dotarła tylko do frontowych drzwi. Wtedy ją złapał, chwycił za włosy i rzucił o ścianę, po czym zaciągnął, krwawiącą i obolałą, z powrotem na krzesło, by zadać śmierć.
Jennifer Parker leżała rozciągnięta, z twarzą zwróconą do góry, w poprzek ud swej matki, a obok stało drugie sosnowe krzesło. Sznur zawiązany na jego oparciu odpowiadał śladom na nadgarstkach i kostkach Jennifer Parker.
Wokół Jenny nie było aż tak wiele krwi, ale jej nocna koszula zaplamiona była tą, która wypłynęła z głębokiego rozcięcia na gardle. Twarz, zwróconą w stronę drzwi, zasłaniały opadające włosy; kilka kosmyków przyklei-ło się do krwi na jej piersiach. Palce bosych stóp zwisały nad kafelkami podłogi. Mogłem patrzeć na nią tylko przez chwilę, bo to Susan przyciągnęła mój wzrok — tak, jak robiła to za życia, mimo niepowodzeń naszego związku.
I kiedy spojrzałem na nią, poczułem, że osuwam się po ścianie, zaś z moich trzewi dobył się na wpół zwierzęcy, a na wpół dziecięcy szloch. Patrzyłem na piękną kobietę, która była moją żoną, a jej krwawe, ziejące pustką oczodoły wydawały się wciągać mnie i okrywać ciemnością.
Oczy obu ofiar zostały okaleczone, prawdopodobnie ostrym narzędziem w rodzaju skalpela.
Klatka piersiowa Susan Parker została częściowo obdarta ze skóry. Skórę od obojczyka do pępka usunięto, naciągnięto na prawą pierś i rozciągnięto na prawą rękę.
Księżyc świecił przez okno za nimi, rzucając zimny blask na świecące blaty, wykafelkowane ściany, stalowe kurki nad zlewem. Zaplątał się we włosy Susan, otulił jej nagie ramiona srebrem i przeświecał przez części cienkiej błony skóry zarzuconej na ramiona jak peleryna — peleryna zbyt cienka, by chroniła przed zimnem.
Nastąpiło znaczne okaleczenie...
II
A potem pozbawił je twarzy.
Szybko się teraz ściemnia i przednie światła wychwytują nagie gałęzie drzew, krańce przyciętych trawników, czyste, białe skrzynki na listy, jakiś dziecięcy rowerek leżący przed bramą garażu.
Wiatr się wzmaga i kiedy opuszczam ochronę drzew, czuję, jak uderza w samochód. Jadę w stronę Becket, Washington, Berkshire Hills. Jestem już prawie na miejscu.
Nie znaleziono śladów wdarcia się przemocą. Zostały wykonane kompletne pomiary i szkic całego pomieszczenia. Następnie rozwiązano ciała.
Pobranie odcisków palców dało następujące wyniki:
Kuchnia/hol/pokój dzienny — wyraźne ślady, później zidentyfikowane jako należące do Susan Parker (96-12-1806-7), Jennifer Parker (96-12--1806-8) i Charlesa Parkera (96-12-1806-9).
Tylne drzwi prowadzące do kuchni — brak wyraźnych odcisków; mokre ślady na powierzchni wskazują, że drzwi zostały wytarte. Brak śladów włamania.
Nie zdjęto żadnych odcisków ze skóry ofiar.
Charles Parker został przewieziony do Wydziału Zabójstw i złożył oświadczenie (załączone).
Wiedziałem, co mnie czeka, kiedy usiadłem w pokoju przesłuchań: sam robiłem to wiele razy.
Przesłuchiwali mnie tak, jak ja przesłuchiwałem wcześniej innych, używając dziwnych, urzędowych sformułowań, typowych dla policyjnych przesłuchań. „Co zrobił pan potem?" „Czy przypomina pan sobie, gdzie siedziały inne przebywające w barze osoby?" „Czy „Czy przypomina pan sobie, gdzie siedziały inne przebywające w barze osoby?" „Czy pamięta pan, w jakim stanie znajdował się zamek tylnych drzwi?" To niejasny, zagmatwany żargon, wstęp do terminologii prawniczej, która zasnu-wa kryminalne procedury tak, jak dym papierosowy zasnuwa widok w barze.
Kiedy złożyłem oświadczenie, Cole sprawdził, czy zgadza się ono z tym, co powiedział właściciel baru, i potwierdził, że faktycznie byłem tam wtedy, nie mogłem więc zabić własnej żony i dziecka.
Mimo to oni wciąż szeptali. Wypytywali mnie ciągle od nowa o małżeństwo, o relacje z Susan, o to, co robiłem na tydzień przed morderstwem... Miałem otrzymać znaczną sumę z ubezpieczenia Susan i o tym też nie zapomnieli.
Według eksperta medycyny sądowej, Susan i Jennifer nie żyły już od czterech godzin, kiedy je znalazłem. Stężenie pośmiertne pojawiło się na ich szyjach i żuchwach, wskazując, że zgon nastąpił około 21:30, może trochę wcześniej.
Przyczyną śmierci Susan było przerwanie tętnicy szyjnej, ale Jenny... Jenny umarła z powodu czegoś, co zostało opisane jako: zmasowane uwolnienie do organizmu epinefryny, co spowodowało migotanie przedsionków serca i śmierć. Jenny, zawsze delikatna i wrażliwa, dziecko o słabym sercu, umarła dosłownie ze strachu, zanim zabójca miał szansę poderżnąć jej gardło. Nie żyła, kiedy pozbawiano ją twarzy, orzekł ekspert. Nie mógł tego natomiast powiedzieć o Susan. Nie wiedział też, dlaczego ciało Jennifer zostało przeniesione po śmierci.
Dalsze raporty wkrótce.
Walter Cole, detektyw pierwszego stopnia
Miałem alibi pijaka: kiedy ktoś mordował mi żonę i dziecko, ja żłopałem bourbona w przydrożnym barze. Ale one wciąż pojawiają się w moich snach, czasem uśmiechnięte i piękne jak za życia, a czasem bez twarzy, skąpane we krwi; takie, jak zostawiła je śmierć. Wtedy otacza mnie głęboka ciemność, gdzie nie ma miejsca na miłość, a zło czai się za tysiącami niewidzących oczu i obdartymi ze skóry twarzami umarłych (...)
***
Były detektyw nowojorskiej policji Charlie Bird Parker już do końca życia nie zapomni tej nocy, gdy wróciwszy do domu, ujrzał zamordowane w bestialski sposób żonę i córkę. Szybko staje się jasne, że to kolejne ofiary sadystycznego mordercy znanego policji jako Podróżnik . Bird Parker oddałby wszystko, aby odkryć, kto jest zdolny do tak potwornych okaleczeń. Niestety, śledztwo nie po raz pierwszy w podobnej sprawie utyka w martwym punkcie. Targany żądzą zemsty, w poczuciu żalu za tym, co bezpowrotnie mu odebrano, Bird uparcie drąży każdy nowy wątek, nawet najdrobniejszy. Dlatego też na prośbę przyjaciela i byłego partnera w policji angażuje się w dziwną sprawę zaginionej dziewczyny. Gdzieś pomiędzy snem a jawą widzi tu kolejną szansę wytropienia podróżnika . Bo przecież teraz, kiedy wszystko z przeszłości jest już martwe, ten potwór w ludzkim ciele też powinien spotkać swoją śmierć...