Magiczna i bardzo ciepła powieść, troszkę w klimatach Zafona, ale nie takich baśniowych. Czyta się jednym tchem.
Trzy różne wątki, łączące się w całość.
Miłość, nie tylko do książek.
Poświęcenie.
Tęsknota.
Przemijanie.
Refleksja.
A przede wszystkim - ukazanie niezwykłej, silnej i znaczącej roli, jaką odgrywa w życiu człowieka książka, literatura i wyobraźnia...
Pochłonęłam:)
POLECAM! Nie tylko miłośnikom Zafona i Książkolubom:)
MOJA OCENA: 10/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
1.
Jest zimno. Dopiero październik, a już jakby środek zimy. Po raz pierwszy wyjęłam palto i, ponieważ zrobiło się pochmurno i wietrznie, postanowiłam założyć chustkę na głowę; to stara jedwabna apaszka, która czasem nosze tez na szyi - do żakietu firmy Linton Tweeds. Wcześniej związałam włosy. Żałowałam, że nie mam brylantyny Rosaflor, by utrzymać w porządku niesforne kosmyki na skroniach, niemniej musiałam się zadowolić przygładzeniem ich zwilżoną ręką. Skąd mi się wzięły takie włosy? Są, jak na mój wiek, zdumiewająco białe. Niekiedy przeglądam się w lustrze i dostrzegam bijący od nich żółtawy - jak u pisklęcia - poblask, który przypomina mi czasy, gdy byłam blondynką.
Mam zaledwie pięćdziesiąt jeden lat. Urodziłam się jednocześnie z naszym stuleciem. Nie sądzę, żeby taka siwizna już mi pasowała.
Zamierzam przejść się do jego księgarni. Lubie spacerować. Wychodzić po południu, gdy jestem zmęczona swoimi sprawami, i przez parę godzin włóczyć się bez celu po tym mieście, które rozrasta się na moich oczach. Wielu dzielnic nie znam, choć mieszkam w Madrycie od ponad dekady. Kiedy się tu sprowadziłam, miałam trzydzieści osiem lat: aż niewiarygodne, jak młoda wtedy byłam i jak młoda się czułam... Zwykle nie zapuszczam się daleko, ale jeśli najdzie mnie chęć, by zobaczyć coś całkiem nowego, wsiadam do któregoś z autobusów jeżdżących na peryferie, zdecydowana odbyć długa podróż, jakbym się wyprawiał do innego kraju, i przez okno pożeram wzrokiem mijane ulice. Gdy stajemy na światłach, przypatruję się wystawom; zmieniają się, w miarę jak oddalamy się od centrum. Prawdziwe przedmieścia poznaję po tym, że znikają sklepy z artykułami kolonialnymi i odzieżą, zastępowane stopniowo przez warsztaty samochodowe.
Zdaje się, że spotkałam go przy jednej z takich okazji. Właśnie wracałam, czułam się zmęczona i zmierzałam już do domu, choć, owszem, bez specjalnej ochoty, jako że piękny czerwcowy dzień miał trwać jeszcze długo. I wtedy zobaczyłam tego mężczyznę. Spodobało mi się, że niósł książki. Ubrany był w marynarkę z łatami na łokciach, wyraźnie starą, tak samo jak moje dzisiejsze palto. Mimo że bez kapelusza, nie wyglądał na robotnika ani chłopa. Może to nauczyciel, pomyślałam i zanim uświadomiłam sobie, co robię, już za nim szłam ulicami dystryktu Chamberi.
Maszerował dziarsko, kilka razy prawie straciłam go z oczu. W końcu zatrzymał się przed jakąś bramą na ulicy Caracas. Przystanęłam kilka metrów dalej, udając, że szukam czegoś w torebce. Nie zorientował się, że go śledzę. Kto zwraca uwagę na staruszki o siwych włosach? Widziałam, że zastukał kołatką. Trzy razy. Po chwili w bramie pojawiła się rozczochrana kobieta w fartuchu. Mężczyzna podał jej dwie z trzymanych przez siebie książek. Nie dosłyszałam, co powiedział. Dobiegły mnie natomiast słowa kobiety, wypowiedziane nieco zbyt piskliwym głosem:
- Nie wejdzie pan? Młody pan Luis tak czekał.
Wtedy zbliżyłam się trochę i po raz pierwszy usłyszałam jego głos: miły, modulowany, dość niski. Gdyby chodziło o instrument muzyczny, uznałabym, że to wiolonczela. Albo ewentualnie, w niektórych momentach, altówka.
- Dziś nie mogę, muszę dostarczyć jeszcze jedno zamówienie. - Jak dla mnie zabrzmiało to szczerze. - Proszę go ode mnie pozdrowić i przekazać mu, że w czwartek na pewno do niego zajrzę.
Kobieta zamknęła bramę, a on zawrócił w moja stronę. Popatrzył na mnie, w ogóle mnie nie widząc: zdaje się, że już wspomniałam, jakie stajemy się niewidzialne, gdy zakrywa nas starość.
Ruszyłam za nim, bo widziałam, że zamierza doręczyć resztę książek. Kim był? Czym się zajmował? Na dłuższą chwilę się z nim zrównałam - muszę przyznać, ze bawiła mnie związana z moją niewidzialnością przewaga - i szliśmy szerokim chodnikiem ulicy Zurbano ramię w ramię, niemal muskając się łokciami.
Zerknęłam na książki. Nie były nowe, tytułów nie zdołałam dostrzec. Czy chodziło o wysłannika biblioteki? A może o pracownika księgarni? Zgodnie z moimi przewidywaniami nadal nie zwracał na mnie uwagi, na wselki wypadek jednak dałam mu się trochę wyprzedzić. Wreszcie zatrzymał się przed kolejną bramą. Tym razem nie zastukał kołatką, bo ciec akurat zamiatał chodnik. Pomyślałam, że trochę nam tu zejdzie, więc przysiadłam na ławce. I czekałam.
Co ja robię na tej ławce? Takie pytanie sobie zadaję, gdy czekanie chłodzi mój entuzjazm odrobina rozsądku. Powtarzam: mam pięćdziesiąt jeden lat, nie jestem dzieckiem.
Juz mam sobie iść. Nie idę. Chcę dowiedzieć się więcej o tym mężczyźnie, roznoszącym książki po domach (...)
***
Niezwykła historia o wielkiej mocy książek i prawdziwej miłości, porównywana do powieści Carlosa Ruiza Zafóna.
„Tęsknię za czasem, kiedy byliśmy panami życia”, mówi, krzątając się po kuchni, Lola. Jej dawna egzystencja, pełna marzeń, poświęcona była książkom i dyskusjom w kawiarniach, leniwym sjestom i snuciu wizji lepszej Hiszpanii, która w tamtym okresie powoli uczyła się demokracji. Jednakże przyszedł rok 1936, rok wybuchu hiszpańskiej wojny domowej, i życie zamieniło się w walkę. Teraz, po piętnastu latach, Loli i jej mężowi Matíasowi pozostał jedynie mały antykwariat, na wpół ukryty w jednej ze starych madryckich dzielnic, i sprzedawanie przypadkowym klientom romansów i zapomnianych klasyków. To tutaj, w tej skromnej księgarence, pewnego popołudnia roku 1951 Lola pozna Alice, kobietę, która znalazła w literaturze sens istnienia. We dwie, czytając wspólnie jedną książkę, zabiorą nas do Anglii początków XX wieku, gdzie poznamy pewną dziewczynkę, dorastającą w nieświadomości, kim byli jej rodzice.
Powieść Marian Izaguirre to hołd złożony lekturze, ale również opowieść o dwóch kobietach, które wiedzą o życiu zbyt dużo, by móc o tym mówić.
Izaguirre przypomina, że w Europie, dziś pogrążonej w kryzysie ekonomicznym, politycznym i społecznym, kiedyś liczył się nie tylko rynek, i że Stary Kontynent, mimo targających nim krwawych konfliktów, był kontynentem kultury, czytelnictwa i humanizmu. Powieść Izaguirre to hołd oddany kulturze i ludziom, którym przyszło żyć w trudnych czasach wojen światowych oraz hiszpańskiej wojny domowej – w Anglii, Francji, Hiszpanii i nie tylko.
„Diario de noticias”
„Tamte cudowne lata” to powieść, która – ze swoim szczęśliwym zakończeniem – nie tylko potwierdza talent uznanej już autorki, ale stanowi prywatne wyznanie bibliofilki i nienasyconej czytelniczki.
„La Vanguardia”
„Tamte cudowne lata” to hołd złożony czytelnictwu, okrzyk na cześć literatury i literackich światów, które mają moc poruszania i ukazywania nam innego życia.
Na stronach „Tamtych cudownych lat” pobrzmiewają słowa: dzień bez książki jest dniem straconym.
„Tamte cudowne lata” to wyznanie miłości poczynione wobec literatury i kultury europejskiej za pośrednictwem postaci, które „wyznają religię książek”.
To czarno-biała fotografia z czasów, które minęły, pełnych książek i ludzi, którzy je kochają, opierając się zawirowaniom historii.
Czasami, książki rodzą się ze wspomnień, ta powstała dzięki anegdocie o pewnym londyńskim księgarzu z lat trzydziestych, który kładł książkę na wystawie swojej księgarni i każdego dnia przewracał kolejną jej stronę. (...) Uznałam, że to wspaniały sposób, by sprawić, żeby czytelnik zbliżył się do książki.
ZGARNIJ EBOOKA Z