Dobry kryminał z klasą, bez zbędnych krwawych scen i wulgaryzmów, choć czuć przez skórę i narrację, że pisany przez faceta;) Zaciekawienie rośnie w miarę czytania - takie apetyty lubię podsycać:) Czekam na kolejną część.
Polecam!
MOJA OCENA: 7/10
PRZECZYTAJ FRAGMENT!
Miałem krew na rękach, chociaż nigdy nikogo nie zabiłem.
Otarłem pot z czoła. Po chwili usłyszałem swój świszczący, krótki
oddech, który mieszał się z charczeniem i pojękiwaniami nagiego
człowieka leżącego u moich stóp. Wciąż próbował stąd uciec, ale
brakowało mu siły, by przesunąć się choćby o centymetr. Podłogę
i dwie ściany tworzące narożnik tej niewielkiej piwnicy wyłożono
grubą, czarną folią. Szeleściła pod każdym moim krokiem i jego
spazmatycznym ruchem.
Miałem krew na rękach.
Tak to bywa, kiedy grunt rozstępuje się pod nogami i widzisz, jak
wszystko, co do tej pory miałeś, znika w nicości. Przebiegam myślą
moje życie i widzę w nim wyraźnie jak znaki ostrzegawcze wszystkie te
rozwidlenia dróg, na których poszedłem w złą stronę. Czasami przez
przypadek, czasami świadomie. Ale kiedy myślę o niej…
Nie… Po prostu nie mogę…
Czuję, jak zaciska się gardło, łzy napływają do oczu. Jeśli myślicie,
że się użalam, jesteście w błędzie. Po prostu podliczam straty
i zastanawiam się, ile ciosów musiałbym zadać, by wyrównać
wszystkie rachunki.
Nie zostało mu wiele czasu. Z ust na pomarszczoną folię sączyła się
krew. Zbierała się w nieregularną plamę mniej więcej w tym samym
miejscu, gdzie leżały dwa ukruszone zęby, i niewiele dalej od podłużnej
kałuży moczu, której kształt nadawały zagięcia materiału. Czerwonych
śladów było więcej. Kropki, rozpryski, smugi, wszystkie połyskiwały
w świetle jedynej lampy zawieszonej pod sufitem.
Wcześniej, kiedy mógł jeszcze mówić, błagał o litość, płakał
i przepraszał. Bredził coś o złej drodze, błędach młodości i późniejszym
nawróceniu. Wreszcie, kiedy argumenty odbijały się ode mnie jak od
ściany, zaoferował pieniądze. Dużo pieniędzy. A to tylko bardziej mnie
rozwścieczyło.
Smród moczu unosił się i mieszał z metalicznym zapachem krwi,
wypełniał ponurą piwnicę.
– Wystarczy – usłyszałem spokojny głos zza swoich pleców.
Mój oddech jeszcze świszczał, a klatka piersiowa unosiła się szybko.
Podniosłem ręce na znak, że skończyłem, i niespiesznie odwróciłem się
do Aliena. Do tej pory w milczeniu przypatrywał się jatce dokonywanej
w piwnicy domu stojącego na uboczu, daleko od przedmieść Torunia.
Nie wystarczy, pomyślałem, chociaż faktycznie nie miałem już ochoty
dobijać leżącego. Nie wystarczy, bo zła, które ten facet wyrządził,
w żaden sposób nie da się wymazać i zaszpachlować dobrem. Możesz
udawać, że wygładziłeś ścianę, ale rysa zawsze w niej będzie. Ze mną
było tak samo. Nosiłem w sobie rysę, której nic nie mogło wypełnić.
Mimo to pokiwałem głową na znak, że się zgadzam, i odszedłem
w stronę drzwi. Dopiero kiedy złapałem klamkę, dostrzegłem zdartą do
żywego skórę na kostkach obu dłoni. Zerknąłem na buty i układające
się na nich wyraźne smugi bordowej mazi. Podążyłem wzrokiem po
śladach na foli do posiniaczonego ciała, opuchniętej twarzy. Widziałem
jego cierpienie, ale nie miałem za grosz współczucia.
– No idź już – usłyszałem. – Resztą zajmę się sam.
Spojrzałem na Aliena. W blasku lampy, która wisiała tuż nad jego
głową, wyglądał jak upiór. Oczy tonęły w cieniu szerokiego czoła, skóra
miała nierzeczywisty żółty kolor, a wytatuowany na szyi ogon
kosmicznego stwora z filmu Ridleya Scotta jakby ciaśniej się na niej
zaciskał. Sięgnął po brązową butlę, na której drukowanymi literami
napisano „KWAS”. Z powrotem przeniosłem wzrok na leżącego
mężczyznę. Może mi się tylko zdawało, że podniósł opuchniętą powiekę
i spojrzał w moją stronę, a jego usta ułożyły się w sylaby, których nie
był w stanie wypowiedzieć.
– Bła-gam…
Tak to odczytałem i nawet poczułem ulgę. Nie, nie jestem
zwyrodnialcem. Każdy z was po tym, co przeżyłem, zrobiłby dokładnie
to samo, ale tylko niewielu ma odwagę się do tego przyznać.
Nacisnąłem klamkę i uchyliłem drzwi w chwili, gdy dotarł do mnie
dźwięk odkręcanego korka.
Wyobrażam sobie, że wychodzę z piwnicy, idę wolno schodami
w górę, w stronę światła wpadającego przez uchylone drzwi. Kiedy
znajduję się przed nimi, słyszę potworny wrzask, taki prosto z trzewi,
a potem jęk. W filmach – na pewno to znacie – w tej scenie kamera
unosi się w górę, a echo krzyku, którego przecież nikt nie usłyszy,
niesie się po spokojnej okolicy. Bo świata nie obchodzi ta jedna ludzka
tragedia.
Kiedy wychodzę na zewnątrz, jest noc, a listopadowy wiatr owiewa
mi twarz i poranione dłonie. Patrzę na czarne chmury, które przewalają
się nisko nad moją głową, i wiem, że do świtu jeszcze kilka godzin.
Każdemu mojemu oddechowi towarzyszy kłąb gęstej pary. Na
podwórzu panuje cisza, a może tylko ja nie słyszę szumu pobliskiego
lasu, chociaż widzę kołyszące się korony brzóz i sosen.
Uruchamiam samochód, wrzucam bieg i zwalniam sprzęgło. Dopiero
teraz wyławiam z otoczenia pierwsze dźwięki. Opony szurają na
zmarzniętej, gruntowej drodze. Szeleści moja kurtka, kiedy kręcę
kierownicą i mijam bramę. Głośno pociągam nosem.
Niespiesznym tempem dojeżdżam do szosy, wrzucam kierunkowskaz,
który tyka miarowo. Przepuszczam dwa samochody, a następnie
włączam się do ruchu. Silnik wchodzi na wyższe obroty. Po chwili
znacznie przekraczam dozwoloną prędkość.
Świat wraca do normalności, ale ja jestem gdzieś daleko stąd.
Wiem, że nie ucieknę od tego. Jest przecież coś, co sprawia, że nic już
nie będzie takie jak dawniej. Jedna myśl, która wwierca się we mnie
i ciąży, jakbym połknął kamień. Jedno pytanie, na które nie znam
odpowiedzi.
Czy jej krzyku też nikt nie słyszał? (...)
***
Śmierć to dopiero początek…
Ponura toruńska jesień. Dziennikarz Marek Bener właśnie dowiedział się, że straci pracę. Jednym z jego ostatnich reporterskich zadań jest wyjazd do spalonego domu. Okazuje się, że zginął w nim dawny przyjaciel Benera, który przed laty uwiódł mu narzeczoną. Teraz zrozpaczona kobieta szuka wsparcia u dziennikarza, ale wkrótce znika bez śladu…
Bener wie, że musi ją odnaleźć. Niestety, kryminalna gra, w którą zostaje uwikłany nie ma jasnych zasad. Dziennikarz nie przypuszcza nawet, że z pozoru zwykły dzień przerodzi się w walkę o życie. Reporter musi dotrzeć do prawdy, która całkowicie go odmieni.
ZGARNIJ EBOOKA Z