Duży dylemat miałam z tą książką...
Odkładałam ją 3 x ze względu na język... Język pełen wulgaryzmów, a takich "środków wyrazu literackiego" nie znoszę... Ale ok, powiedziałam sobie: "męska" narracja, zacisnę zęby (i oczy) i looknę, co będzie dalej...
Looknęłam więc i w końcu przebrnęłam... No właśnie, przebrnęłam. Chociaż sprawiedliwie muszę zaznaczyć, że były momenty, które mega zwracały uwagę.
Nie wiem, czy polecam...
MOJA OCENA: 5/10
— To jak? — Wstaję z taboretu, na wszelki wypadek otrzepując sobie dżinsy na tyłku. — Zbieramy się?
Jarek nie odpowiada. Z widocznym ociąganiem podnosi się z krzesła i mówi, patrząc gdzieś w ciemność:
— Posłuchaj, stary, jeszcze trochę się tu rozejrzę. Daj mi z pięć minut,
zadzwonię po Filipa i zwijamy się. Okej?
— Jeśli musisz... — odpowiadam bez przekonania.
W tej samej sekundzie zauważam leżący w kącie materac. Może to nie jest najodpowiedniejsza pora na drzemkę, ale co tam. Ledwo trzymam się na nogach.
—Ja się chyba kimnę — dodaję, przecierając oczy.
Kładę się na materacu, który o dziwo okazuje się miękki i nawet dość czysty.
Słyszę oddalające się kroki Jarka. Mój telefon prawie już padł, pozostaje więc rozstać się z latarką — zresztą co za różnica, przecież te całe duchy to jakaś ściema, bujdy na resorach, akurat w sam raz dla małolatów i zdziecinniałych staruszków. Zamykam oczy. Wypite browary sprawiają, że wszystko wokół wiruje. Samochody śmigają gdzieś w oddali, wiatr leciutko porusza gałęziami drzew. Gdzie zniknął Jarek? Gdzie zniknął duch...? Gdzie... jutro przecież praca... Patrycja...
Bez buntu, bo i po co się buntować, odpływam w sen.
W następnym momencie to się dzieje. Bez ostrzeżenia, bez najkrótszego nawet wstępu czy wstrząsów przepowiadających. Ze ściany naprzeciw wyłania się postać, na poły ludzka, na poły zaś zwierzęca. Monstrualnie wielka, muskularna, a przy tym niezgrabna i niekształtna, niby ulepione z plasteliny dzieło przedszkolaka. Stwór jest nagi, choć jego płci można się jedynie domyślać. Sylwetka i głowa należą do człowieka, nogi i ręce zakończone są racicami. Chwieje się, lecz z każdym drobnym kroczkiem zbliża się do mojego posłania.
Od maszkary wionie chłodem krypty; w nozdrza wdziera się zastarzały smród gnijącego mięsa. Zamiast ust ma czarną dziurę, lecz w jamach oczodołów kryje się coś więcej i zarazem mniej. Tak oto swą doskonałą formę przyjęła Pani Nicość.
Pustka zebrana w dwóch pulsujących czerwienią źrenicach spogląda na mnie i zdaje się szeptać coś o przyszłości, której nie mam, o niezliczonych krzywdach, jakie wyrządziłem osobom, które na to nie zasłużyły...
Dopiero wtedy, z opóźnieniem typowym dla zamroczonego snem umysłu, zauważam że tors stwora oplatają ociekające krwią szarfy jelit. Po obu stronach łysej czaszki wyprężają się podobne do muszli świńskie uszy.
Momentalnie wysycha mi w ustach i — jakby dla równowagi — lodowata
strużka potu żłobi rowek wzdłuż mojego kręgosłupa.
Pierdolę. Pierdolę tę wycieczkę!
Chcę zerwać się z wrzaskiem, ale zamiast tego tylko wybałuszam gały. Wpatruję się w niego, a on we mnie.
Potwór zatrzymuje się w połowie drogi. To jakieś dwa-trzy metry, nie więcej. Stoi tak przez całą wieczność, po czym odwraca się i znika w ciemności. Po chwili słyszę szuranie. Wraca, kurwa, wraca po mnie! Tym razem zaciskam powieki, dłużej tego nie wytrzymam! Nie zniosę!
— Mateusz... — W ciemnościach odzywa się czyjś głos, jakby znajomy... — Mateusz...
Otwieram oczy i widzę przed sobą Jarka.
— Wreszcie się obudziłeś — mówi wesoło. — Niczego ciekawego tu nie ma, więc możemy zwijać żagle.
— Właśnie że jest... właśnie... — Nie mogę pozbierać myśli, język rozpycha się w moich ustach niby obcy organizm, a do tego chce mi się rzygać.
— Właśnie postawiłem cię na nogi, śpiochu. Chodź, świeże powietrze dobrze ci zrobi. Myślałem już, że nie obejdzie się bez kubła zimnej wody.
— Hej, czy ty... widziałeś to? Widziałeś tego stwora? — dopytuję się jak ktoś słabujący na umyśle.
— Stwora? — Jarek mruga, raz i drugi. — Jasne, że widziałem. Chrapał na materacu, urżnięty w trupa i bełkotał przez sen. — Klepie mnie w ramię. — No, spadamy Watsonie, zaraz nadjedzie dorożka.
(...)
***
Głównym bohaterem historii jest Mateusz, policjant z wydziału do walki z cyberprzestępczością. W życiu układa mu się nienajgorzej, aż do czasu, gdy w jego otoczeniu zaczynają ginąć ludzie. Kuriozalne wypadki, niewytłumaczalne przypadki… pętla zimnej śmierci zaciska się coraz mocniej. Kto będzie kolejny? Kto stoi za zabójstwami? Czy w podejrzanych okolicznościach wszystkich – coraz liczniejszych – śmierci palce maczały siły nieczyste? A może Mateusz ma rozdwojenie jaźni i to on morduje?