Morze - Katarzyna Szelenbaum
Z drugiej strony, skoro był taki męczący, to dlaczego doczytałam do końca?
Narracja trochę się snuje i marudzi, ale klimat da się wyczuć między słowami:)
Generalnie: warto się zapoznać z tą serią :) Chociażby spróbować XD
MOJA OCENA: 6/10
"Nie miał już sił, by uciekać. Upadł na ziemię, dysząc ciężko. Kamień uderzył go w nogę. Pisnął z bólu. Posłyszał głośny, szyderczy śmiech. Z ledwością uniósł wzrok. Oprawcy już nad nim stali. Jeden z nich pochylił się, schwycił go za włosy i, pociągnąwszy energicznie, postawił na równe nogi. Skulił się, osłaniając się ramionami w błagalnym geście, co jeszcze bardziej rozochociło napastników. Popychali go. Któryś uderzył go po głowie. Dobrze wiedział, że to wszystko stanowi tylko rozgrzewkę przed prawdziwym biciem. Łzy wezbrały mu pod powiekami. Jęknął z rozpaczy. Ciężka dłoń znów uniosła się nad nim. Zamknął oczy, dygocząc na całym ciele. Cios jednak nie nastąpił. Zamiast niego rozległ się głośny, okrutny trzask, potem krzyk. Przewrócił się na ziemię, zakrywając twarz z przerażenia. - Zróbcie to jeszcze raz! - usłyszał. - Tylko jeden raz! A zakatuję was na śmierć! Nastała przedziwna głuchość. Chłopiec lękliwie uniósł wzrok. Oddech sam wstrzymał się w nim z przestrachu. Olbrzymi ogier potrząsnął grzywą, prychając z niezadowoleniem. Odziany w czerń jeździec zwijał na dłoni lśniący bicz, patrząc w stronę uciekających wyrostków. Kiedy znikli już na dobre, zsunął się z wierzchowca i zbliżył w kierunku ofiary. Chłopiec cofnął się odruchowo, zasłaniając się rękami. Łzy spłynęły mu po policzkach. - Nie bój się - posłyszał. Malec znieruchomiał, gdy dłoń nieznajomego spoczęła na jego głowie. Ku jego najszczerszemu zdumieniu ta potężna dłoń, od dotyku której nastroszyły się najmniejsze z włosków na jego ciele, nie uczyniła mu krzywdy, a tylko pogłaskała z czułością. - Zraniłeś się - przemówił ciężki, lecz silący się na łagodność głos. Nieznajomy zdjął z siodła bukłak i rozebrał się do pasa. Chłopczyk nie mógł się poruszyć. Posłusznie wypił odrobinę wody, reszta posłużyła do rozcieńczenia wódki. Jeździec okrył się czarną kurtką i przystąpił do rozrywania swej białej koszuli, przemieniając ją w bandaże. Dziecko patrzyło spode łba. Jego uwagę przyciągnęły niewyraźne blizny znaczące tors mężczyzny. W pewnej chwili chłopiec zapiszczał z bólu, a oczy zapiekły od ciężkości łez. Karcący oddech jeźdźca smagnął go po twarzy. - Ojciec cię nie uczył, że mężczyźni nie płaczą? - głos obcego nabrał mocy. Malec znieruchomiał, uderzony oschłością tego tonu. Nie płakał już, lecz z rezygnacją czekał na dalszy rozwój wypadków. Zamknął oczy, gdy silna i potężna dłoń raz jeszcze zawisła nad jego głową. Zdziwił się niezmiernie, gdy ciepłe palce poczęły przeczesywać rozwichrzone włosy z nieznaną mu dotąd łagodnością. - Otrzyj łzy - posłyszał, a jego oczom ukazała się szeroka, śnieżnobiała chusteczka, w rogu której wyhaftowano przeciągające się wdzięcznie czarne kwiaty. Z niedowierzaniem ujął ją w dłonie. - I żeby to były jedyne łzy, jakie nią otrzesz - rzekł obcy. - Jeśli chcesz być mężczyzną, chustka musi być sucha, rozumiesz? Inaczej takie psy zagryzą cię bez opamiętania. Lęk w źrenicach chłopca przemienił się w oszołomienie. Dopiero teraz zrozumiał, że właśnie został uratowany. - Jak się nazywasz? - spytał mężczyzna. - Rin... - wykrztusił malec. - Rin. To porządne, męskie imię. Bądź go godzien. Dziecko wpatrywało się w przybysza szeroko otwartymi oczyma. Jeździec niespiesznie poprawiał swój strój. Rin śledził każdy najmniejszy cień, prześlizgujący się po chłodnym, nieco drapieżnym obliczu pełnym mocy. Patrzył na nikły blask zsuwający się po kruczoczarnych włosach i na rzeźbę pobliźnionego torsu, znikającego pod grubym okryciem mroku. Obcy wydawał się kolosem, otulonym samą czernią nocy. Zdawało się, że od parsknięć jego masywnego wierzchowca drży cała ziemia. - Chodź, Rin. - Mężczyzna wyciągnął rękę. - Zabiorę cię do domu. Nim chłopiec się zorientował, był już w ramionach jeźdźca. Wielki koń prychnął znowuż głośno i ruszył stępa. Malec nie poruszał się przez dłuższy czas, nie dając wiary temu, co się dzieje. Zadzierał co chwilę głowę i z uwagą przyglądał się zjawieńcowi. Wstrzymywał oddech, gdy oczy obcego zdawały się zwracać w jego stronę. Wciąż pytał samego siebie, czy to jawa. Czy ten potężny, wielki Wybawca jest tu naprawdę? - Na co się gapisz? - fuknął w końcu jeździec. Rin z zażenowaniem spuścił wzrok. Policzki zapłonęły mu wstydliwym rumieńcem. Chłodny powiew wiatru uderzył go w twarz. Skulił się nieznacznie, gdy nagle został zanurzony w ciemność miękkiego płaszcza. - Okryj się - nakazał głos. Ramiona dziecka zadrżały. Chłopczyk odwrócił się energicznie i przytulił do zdumionego obrońcy. Ściągnięty wodzami koń posłusznie stanął. Rin pociągnął nosem, walcząc ze wzbierającymi łzami. Ciało mężczyzny było twarde, lecz ciepłe. Nieznajomy wahał się przez moment, lecz ostatecznie jego dłoń przysiadła na skrytej pod płaszczem głowince i pieściła ją chwilę łagodnym głaskaniem. Rin westchnął głośno, wyrażając ogrom swej wdzięczności i radości. Zamknął oczy i przycisnął się mocniej do emanującego nieznaną potęgą ciała. Nikt nigdy nie wstawił się za nim. Nikt nigdy nie okazał mu tyle życzliwości, co ten tajemniczy, odziany w barwy nocy obcy o twardych, mocnych ramionach. - Jestem... Jestem nieczysty... Nieczysty... - wykrztusił z trudem chłopczyk, czując, że jest to winien mężczyźnie. Niechaj te twarde, silne ramiona, niechaj ta szeroka, potężna pierś znają prawdę. Było to pierwsze w jego życiu tak nagłe i obezwładniające poruszenie sumienia. Wystraszyło go ono niemal tak, jak sam jeździec. Nie rozumiał. Nie rozumiał niczego, co się stało tuż po tym, jak tylko posłyszał ten rozrywający niebo trzask bicza. Ten dźwięk miał mu się śnić jeszcze długo po nocach. Spodziewał się, że potężna dłoń odepchnie go ze wzgardą i zrzuci z konia. Ale tak się nie stało. Nic już nie działo się tak, jak powinno. Czarny jeździec postępował wbrew wszelkim regułom kosmosu. Był ponad kosmosem i spoza niego. - A kto z nas nie jest? - spytał mężczyzna tonem kogoś, kto wcale nie szuka odpowiedzi."